środa, 6 stycznia 2010

Tygodnik Powszechny, czyli jak cierpieć od Kościoła

O Tygodniku Powszechnym, czyli tak zwanym „katolickim piśmie społeczno-kulturalnym” jestem w stanie rozmawiać dokładnie na takiej samej zasadzie jak o współczesnej polskiej komedii, lub – bardziej już nawiązując do tematu – o religijnym życiu Szymona Hołowni. A więc moja cała wiedza na ten temat, nie wynika z bezpośredniej obserwacji zjawiska, lecz raczej z doświadczenia i związanych z tym doświadczeniem przemyśleń. To jest trochę tak jak z Afryką. Z jakiegoś nieznanego mi powodu, myśl o Afryce mnie przyciąga i ile razy widzę zdjęcia, czy filmy z afrykańskimi scenami, czuję, że bardzo bym chciał tam pojechać, a z drugiej strony wiem, że to całe profilaktyczne szczepienie, te upały, ten syf, to robactwo, te wieczne niewygody, mogłyby mnie bardzo łatwo zmęczyć już po paru dniach. Skąd ja to wiem? Wiem, bo wiem. Tak jakoś jest, że to wszystko wiem, bo albo mi ktoś coś na ten temat powiedział, albo gdzieś coś usłyszałem, albo po prostu coś tam sobie na ten temat wymyśliłem.
A zatem, na temat pierwszego i najważniejszego od szeregu lat pisma polskiej inteligencji katolickiej mogę powiedzieć bardzo wiele, i tego co powiem, mogę pewnie bardzo skutecznie bronić. Jednak jeśli ktoś mnie zapyta: „A widziałeś?”, albo „A chociaż czytałeś?”, to będę musiał szczerze odpowiedzieć, ze nie, albo, jeśli nawet tak, to krótko i przelotnie. Jeśli jednak będę musiał odpowiedzieć, co mi zatem daje prawo do tego, żeby o Tygodniku Powszechnym gadać, mogę z podniesioną głową powiedzieć, że wiek, doświadczenie i zdolność skutecznej obserwacji. No a przede wszystkim fakt, że jestem członkiem tego samego Kościoła, którego członkiem są podobno ludzie związani z Tygodnikiem, i tego samego Kościoła, którego nazwa widnieje na pierwszej stronie redagowanego i czytanego przez nich pisma. A więc tym bardziej mogę uważać się tu za osobę odpowiednio autoryzowaną.
Jak wspomniałem, na temat Tygodnika Powszechnego wiem głównie to co wiem, a nie to co widziałem, czy czytałem. Co jednak nie zmienia faktu, że mam tez w tej kwestii parę wspomnień. Wspomnienia dokładnie cztery. I wszystkie sprzed wielu, wielu lat. Pierwsze to takie, że dawno bardzo temu, czytałem owo pismo z potężnym napięciem i ze stałą satysfakcją. A zatem pamiętam i to napięcie i tę satysfakcję. Drugie wspomnienie, to moment, kiedy felietonistą Tygodnika został znany mi skądinąd Roman Graczyk – człowiek, który zaczął fatalnie, a skończył znacznie lepiej, niż skończyć mógł – i w jednym ze swoich tekstów, zwrócił się do wciąż jeszcze publikującego tam Stefana Kisielewskiego per „Kisielu”, na co Kisielewski, w sposób brutalny i zupełnie bezprecedensowy, opieprzył Graczyka otwartym tekstem, tłumacząc mu, że go nie zna i nie życzy sobie, by ten, jako nieznany mu gówniarz, zwracał się do niego po imieniu. To też było dawno, jeszcze zanim Kisielewski odszedł z Tygodnika, w proteście przeciwko skierowanej przeciwko niemu cenzurze. Trzecie wspomnienie jest niezwykle trywialne, ale jest, więc dla porządku też o nim wspomnę. Otóż pewnego dnia przeczytałem w Tygodniku Powszechnym tekst, w którym autorka – z całą pewnością autorka – użalała się nad tym, że w polskich kościołach ludzie nie podają sobie ręki na znak pokoju. Że w Niemczech na przykład, gdzie ona często bywa, rękę się podaje, a w Polsce już nie. I że polscy katolicy zrobiliby dobrze, gdyby choćby w tym miejscu wzięli przykład z katolików niemieckich. Ponieważ informacja ta była dla mnie szokująca, choćby z tego względu, że w kościołach do których ja chodziłem, czy to w Katowicach, czy w Warszawie, czy w Zakopanem, czy też u mnie na wsi, znak pokoju przekazywało się zawsze przez podanie ręki, napisałem do Redakcji list – tak na marginesie, nieopublikowany – z wyjaśnieniem, że Kraków to jednak może tylko wyjątek.
No i wreszcie wspomnienie czwarte, kiedy to w 1995 roku, z okazji 50 jubileuszu Tygodnika Powszechnego, papież Jan Paweł II uznał za konieczne, a przede wszystkim stosowne, przesłanie Jerzemu Turowiczowi listu, w którym napisał, co następuje:
(...) Rok 1989 przyniósł w Polsce głębokie zmiany związane z upadkiem systemu komunistycznego. Odzyskanie wolności zbiegło się paradoksalnie ze wzmożonym atakiem sił lewicy laickiej i ugrupowań liberalnych na Kościół, na Episkopat, a także na Papieża. Wyczułem to zwłaszcza w kontekście moich ostatnich odwiedzin w Polsce w roku 1991. Chodziło o to, aby zatrzeć w pamięci społeczeństwa to, czym był Kościół w życiu Narodu na przestrzeni minionych lat. Mnożyły się oskarżenia czy pomówienia o klerykalizm, o rzekomą chęć rządzenia Polską ze strony Kościoła czy też o hamowanie emancypacji politycznej polskiego społeczeństwa. Pan daruje, jeżeli powiem, iż oddziaływanie tych wpływów odczuwało się jakoś także w'Tygodniku Powszechnym'. W tym trudnym momencie Kościół w 'Tygodniku' nie znalazł, niestety, takiego wsparcia i obrony, jakiego miał poniekąd oczekiwać: 'nie czuł się dość miłowany' - jak kiedyś powiedziałem (...)".
Pamiętam dziś, jak czytając ten fragment pomyślałem sobie jedno. Że gdybym ja, jako rzymski katolik, usłyszał coś takiego od mojego Ojca Świętego, to bym sobie albo strzelił w łeb, albo posypał sobie głowę popiołem i udał się na pustynię, albo – i to już w najgorszym przypadku – zamknął się i do końca życia już milczał. I pamiętam też, że Tygodnik Powszechny, nie zdecydował się na żadną z tych trzech rzeczy. Wręcz przeciwnie. Jeszcze bardziej podniósł łeb. I tak, podniesiony hardo, trzyma do dziś.
To są wspomnienia. Reszta, to już zwykła, codzienna obserwacja i wnioski. Tu zwrócę uwagę na trzy rzeczy. Przez pewien czas, przed laty, w Tygodniku Powszechnym czołowym i stałym felietonistą był poeta Jacek Podsiadło. Człowiek nieznany mi zupełnie, gdyby nie to, że niedawno wspomniał o nim w Salonie mój kolega, Free Your Mind. Okazuje się otóż, że ów Jacek Podsiadło opublikował gdzieś wiersz, w którym w sposób jak najbardziej poważny i jednocześnie maksymalnie ordynarny, obraża Jana Pawła II, zwracając się do Niego ‘per pan’, a o księżach informuje, że „wpychają ryj wszędzie”. To jest człowiek, który – jeśli wierzyć wikipedii– był stałym felietonistą Tygodnika Powszechnego przez siedem długich lat, a ostatecznie nawet nie został stamtąd wywalony na zbity pysk, lecz odszedł obrażony. A zanim odszedł, przez siedem długich lat współredagował religijno-ideowy kształt tego pisma, przeznaczonego, jak wiemy, dla „pobożnej polskiej inteligencji”.
Kolejne, na co pragnę zwrócić uwagę, jest coś, co znalazłem w najświeższym wydaniu tego pisma. Mianowicie informację o tym, że oto zmarł Edward Schillebeeck, jak pisze autor, „Picasso wśród teologów, jeden z najbardziej kontrowersyjnych teologów [który], krytykowany przez Kongregację Nauki Wiary podkreślał, że wielkość teologa polega nie tylko na umiejętności cierpienia ‘dla’ Kościoła, ale również ‘od’ Kościoła”. Owa entuzjastyczna retoryka ilustrowana jest wywiadem, który autor miał szczęście niedawno z tym ‘wielkim człowiekiem Kościoła’ przeprowadzić. Wywiadu oczywiście nie czytałem, bo nie mam ani możliwości, ani potrzeby, natomiast sprawdziłem sobie w sieci, kim jeszcze, oprócz tego, że „Picassem wśród teologów’, jest śp. Edward Schillebeeck. A więc, jak się okazuje, jest to człowiek, który zredagował coś, co zostało uznane za współczesny Katechizm holenderski, a który to dokument został uznany przez Kościół za tekst heretycki, w którym znalazły się takie błędy jak „brak stwierdzenia, że dusze ludzkie zostały bezpośrednio stworzone przez Boga; nieobecność aniołów; twierdzenie, że grzech pierworodny jest przekazywany nie dziedzicznie, lecz epidemicznie, tzn. jest nabyty przez życie w ludzkiej społeczności; brak potwierdzenia Niepokalanego Poczęcia Maryi; brak stwierdzenia, że Chrystus umarł za grzechy ludzi; brak potwierdzenia rzeczywistej obecności Chrystusa w Eucharystii; podważenie doktrynalnej nieomylności Kościoła itd.” (za Grzegorzem Górnym, Fronda). Oprócz tego, jak podaje wikipedia, Watykan zarzucił owemu „Picassowi” odrzucanie „Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa, jako obiektywnej prawdy wiary”.
I ja sobie myślę w ten sposób. Oto człowiek, który, uważając się za człowieka Kościoła, głosi, że z tym Zmartwychwstaniem, to nie do końca jest pewna rzecz. Że może i cały ten katolicyzm, czy może nawet i całe to chrześcijaństwo jest okay, tyle że możliwe że Chrystus jednak nie zmartwychwstał. Czyli, w pewnym bardzo ścisłym sensie, zachowuje się tak jak ktoś, kto uważa, że piłka nożna to świetna zabawa, tyle że nie wiadomo po ciężką cholerę tam jest ta skórzana kula. A Tygodnik Powszechny, „katolickie pismo społeczno-kulturalne” odstawia na jego część fetę, nazywając go „Picassem wśród teologów” – i to w najmniejszym stopniu w formie ironii. A bardzo mądrzy, pełni nowej europejskiej świadomości czytelnicy tego dziwnego pisma, zapewne czytają ten, również zapewne, prowadzony na kolanach wywiad, kiwają mądrze głowami i dumają nad wciąż jeszcze zastraszającą przepaścią, jaka dzieli prawdziwy postępowy Kościół od tego, co oni muszą znosić tu, w tym naszym polskim grajdołku.
Wspominając publiczność, do jakiej kierowany jest Tygodnik Powszechny, dochodzę do samej istoty całego mojego dzisiejszego wpisu, i do faktycznych powodów, dla których ów wpis powstaje. Otóż zdecydowana większość moich znajomych i krewnych, i w ogóle ludzi mi bliskich – to osoby ochrzczone i w większym lub mniejszym stopniu pobożne. Jest jednak też tak, że bardzo znaczna ich część, to nałogowi czytelnicy Tygodnika Powszechnego. Bardzo duża część ludzi, z którymi jestem blisko związany rodzinnie, czy towarzysko, to ludzie, których cotygodniowa lektura obejmuje następujące tytuły: Gazeta Wyborcza, jeśli idzie o pisma codzienne, Polityka i właśnie Tygodnik Powszechny, jeśli idzie o tygodniki. Wszyscy oni czytają ten Tygodnik, w każdą niedzielę chodzą do kościoła na mszę, i – co wnioskuję z prowadzonych z nimi rozmów – są głęboko przekonani, że: po pierwsze – z tą aborcją i eutanazją sprawa nie jest wcale taka prosta; po drugie – nie stało by się nic złego, gdyby Kościół wreszcie dał sobie spokój z tym całym celibatem; po trzecie wreszcie – najwyższy czas, żeby zlikwidować ten cały hierarchiczny układ w Kościele i na przykład biskupów wybierać w lokalnych wyborach powszechnych. No i jeszcze jedno – papież Jan Paweł II był ogólnie rzecz biorąc w porządku, tyle że (podobnie zresztą jak prymas Wyszyński) zdaje się, że trochę, od czasu do czasu, tam nam ‘antysemicił’. Nie wiem, jakie zdanie mają ci moi bliscy na temat tego, co głosił wspomniany wyżej „Picasso wśród teologów”, ale mam bardzo silne podejrzenie, że każdy z nich, ma do jego mysli i niego samego zdecydowanie więcej szacunku niż do myśli i osoby któregokolwiek z polskich biskupów, z wyjątkiem może arcybiskupa Życińskiego i Pieronka.
I oto jest obraz części polskiej tak zwanej „inteligencji katolickiej”. Oto obraz tego, co się na przestrzeni lat wyrodziło z propagandowej działalności ruchu, który jest reprezentowany i dyrygowany przez środowisko Tygodnika Powszechnego. Oto zasługi, jakie dla polskiego Kościoła ma to środowisko. Oto obraz tego, co wyrosło na słowach i czynach sączących się z umysłów ludzi, którzy postanowili gruntownie przemodelować polską tradycję pobożności na kształt dziś najlepiej widoczny w intelektualnej pracy Edwarda Schillebeecka. I niestety – a to już jest prawdziwe nieszczęście – mamy to co mamy, za zgodą i życzliwym przyzwoleniem polskiego Episkopatu i polskich biskupów. Przez tę zgodę, a moim zdaniem, zaniedbanie biskupów, polski Kościół utracił – prawdopodobnie w sposób nieodwracalny – bardzo dużą część swoich wiernych. A tracąc ich, naraził i ich i siebie, na ryzyko, o którym aż strach wspominać. I o to ja – ktoś kto zawsze z gorącym sercem walczył przeciwko wszelkim przejawom traktowania osób duchownych bez należnego szacunku – z przykrością stwierdzam, że tolerując słowo ‘katolicki’ w nazwie Tygodnika Powszechnego i pozwalając by to coś w tak perfidny sposób mieszało w głowach ludzi wierzących, polscy biskupi zachowują się głupio i nieodpowiedzialnie. I za to zaniedbanie będą musieli kiedyś odpowiedzieć. I to w stopniu o wiele większym, niż choćby za swoją współpracę z komunistyczną bezpieką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...