Kiedy Janusz Palikot został blogerem Salonu24, zaskoczyło mnie to zaledwie troszeczkę. Ja ten trend obserwuję od pewnego czasu, i nie dość, że go obserwuję, to wiem, o co chodzi. Salon24, przy swojej niszowości, jest miejscem mianowicie bardzo poważnym, i każdy minimalnie sprytny polityk powinien wiedzieć – a jeśli nie wie, to prędzej czy później się zorientuje – że tu warto uderzyć. I uderzy. Albo samodzielnie, albo przez swojego asystenta, ale uderzy.
A więc patrzę jak przychodzą. Najpierw Czarnecki z Girzyńskim, potem Dorn, niedawno Pawlak, a teraz Palikot. Zobaczyłem tego Palikota i się zadumałem. Jednak nie nad Palikotem, ale nad sposobem, w jaki on został tu przyjęty. To co zobaczyłem na jego blogu, a więc i powódź komentarzy, i uroczyste powitanie, jakie mu zgotował Igor Janke, i wreszcie tę eksplozję potrzeby pokazania Palikotowi, jak my go tu wszyscy nienawidzimy, a jednocześnie jak bardzo szanujemy jego pozycję, mnie poraziło. Już wcześniej dziwiłem się, że tak wielu, z pozoru rozsądnych i myślących ludzi, tak bardzo potrzebowało dowartościować obecność tu Waldemara Pawlaka, no ale pal go licho! Pawlak to wprawdzie tylko (i aż Pawlak), ale pal go licho! Palikot to co innego. Trudno mi mianowicie wyobrazić sobie postać tak śliską i nieprzyjemną w tej śliskości, która by tak zasługiwała na zimne lekceważenie jak Palikot. A jednak to czego się można było się spodziewać, nie nastąpiło. Palikot został tu przyjęty fajerwerkami. Wprawdzie głównie nienawiści i pogardy, ale fajerwerkami.
I wtedy pomyślałem, że się zniżę i napiszę ten tekst http://toyah.salon24.pl/151915,flaszka-z-januszem. Nie o Palikocie przecież, ale o ludziach, którzy mu tę fetę zorganizowali. Tekst, w którym postawię pytanie, jak to się stało, że rozwiązanie z pozoru oczywiste, czyli kompletna pustka i – pomijając zwyczajową paplaninę paru trolli – milczenie pod tym blogiem, nie nastąpiło. Nie chciałem tego robić, ale kiedy już zobaczyłem, że wśród komentujących pojawił się i Sowiniec, a to po to, by nawiązać z Palikotem dyskusję filozoficzną, siadłem i zacząłem pisać tekst. O ludziach, którzy, choć wiedzą że mają do czynienia wyłącznie ze śliskim złem, do tego zła lgną, jak do Matki Ziemi. Napisałem więc tekst, w którym wyraziłem zdziwienie, że ktoś tak podły i nikczemny jak Palikot jest w Polsce traktowany ze szczególną wciąż rewerencją. Że nawet ci, którzy wiedzą, że on jest zaledwie podły i nikczemny, czują, że ta jego podłość i nikczemność są jednak inne, barwniejsze, może bardziej ironiczne, może w pewnym sensie stańczykowskie, i że ten rodzaj podłości i nikczemności zasługuje na szacunek.
To było zdziwienie. Ale również napisałem, że tak być nie powinno. Że to jest szalenie smutne, że ktoś kto w gruncie rzeczy reprezentuje poziom menela Huberta K., tylko dlatego, że jest ładnie ubrany, ma pieniądze i wykształcenie filozoficzne, nagle właśnie przez te swoje szaty, ten majątek i ten tytuł magistra traktowany jest z większą powagą. Wreszcie, żeby podkreślić swój stosunek do Palikota i zaproponować jedyny możliwy sposób, w jaki z nim można rozmawiać, dopuściłem się czegoś, czego się wręcz bałem, że przez swój prymitywizm i jednoznaczność, przykryje cały sens mojej wypowiedzi. Wygłosiłem więc ten pełen menelskiego bełkotu, a jednocześnie prostej nienawiści tekst, skierowany bezpośrednio już do Palikota i sprawę zamknąłem.
I co się stało? Najpierw otrzymałem mail od jednego z moich kolegów, w którym ów kolega poinformował mnie z wyższością, że on już o Palikocie dwa razy pisał i jeśli idzie o niego, to wystarczy. Następnie pojawił się pierwszy komentarz, w którym nie bardzo mi znany bloger, w odpowiedzi na tekst w którym wezwałem do tego, by z Palikotem nie gadać, pouczył mnie, że Palikota należy bojkotować, a nie tracić czas na pisanie o nim. Po chwili pojawił się kolejny komentarz, w którym inny bloger, tym razem już mi znany, napisał, że zajmując się Palikotem tracę czas, i w dodatku go dowartościowuję. Tym razem już nie wytrzymałem. Nie wytrzymałem dlatego, że sytuacja w której ktoś, kto na blogu Palikota zostawił kilkanaście komentarzy, w odpowiedzi na tekst, w którym ja wyrażam z tego powodu smutek i zażenowanie, poucza mnie, że z Palikotem gadać nie należy, jest zwyczajnie kuriozalna. No a potem już poszło jak z górki. Jedni zwracali mi uwagę, że moje uwielbienie dla Palikota jest żałosne, a inni oskarżali mnie, że zamiast krytykować Palikota, to obrażam „naszych”. Świat stanął na głowie? Tak jakby.
To co się stało, jest dla mnie doświadczeniem bardzo przykrym z wielu względów, o których nie chce mi się już tu pisać. Spróbuję jednak jakoś z tym żyć i zobaczymy, jak mi pójdzie. Muszę jednak zwrócić uwagę na coś jeszcze, co się też zdarzyło przy okazji tego wpisu, a co mnie pociesza i pozwala wierzyć, że było warto. Otóż ja już wcześniej spostrzegłem, że ile razy napiszę coś co wydaje mi się bardziej ważne i wartościowe, na ten blog, w zwiększonej liczbie złażą się komentatorzy, których zwykle określa się mianem trolli. I tak się właśnie zdarzyło teraz. Wśród komentarzy pod omawianym wpisem, pojawiło się ich dużo więcej niż zwykle. I to jest dla mnie wiadomość dobra. Bo otóż okazało się, że wśród czytelników owego wpisu byli też i tacy, którzy go zrozumieli bez najmniejszego wysiłku. I uznali ten wpis za na tyle ważny, żeby w nim pomieszać. I to mnie raduje. Bardzo.
Na koniec już mam informację tylko dla moich przyjaciół. Nasz kolega giz 3miasto zaapelował do mnie, bym w tym co piszę był bardziej jednoznaczny. Żebym pisał jaśniej i z uwzględnieniem możliwości, że do niektórych z nas trzeba mówić prosto, jednowarstwowo i bez tych okropnych komplikacji. Otóż nie! Nic z tego nie będzie. Będę pisał tak jak dotychczas, zakładając że czytelnicy tego bloga potrafią jednocześnie czytać i rozumieć. I prędzej głupi zmądrzeją, niż ja zacznę pod każdym z moich wpisów umieszczać specjalne przypisy dla tych, którym się albo nie chce, albo che, ale nie za bardzo. Niedoczekanie Wasze!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.