Jak idzie o sprawę mojego tu blogowania, nigdy nie prowadziłem na swoje potrzeby żadnej statystyki i muszę powiedzieć, że jeśli nawet czasem próbuję jakoś sobie podsumowywać te teksty, to wyłącznie pod kątem takiego bardzo pobieżnego rzutu okiem na, że tak powiem, literacką wartość tego przekazu. Chodzi mi o to, że, oczywiście, bardzo bym chciał, żeby to co piszę bawiło, inspirowało, poruszało, dawało do myślenia i takie tam, czyli żeby każdy kolejny tekst dotyczył spraw ważnych i żeby nikt nie mógł mi zarzucić, że to co robię jest zupełnie bez znaczenia. Niemniej to na czym mi najbardziej zależy, to jak najlepsze wypełnienie słów, które stały się tytułem mojego blogu – „Posłuchaj to do Ciebie”. Chciałbym mianowicie, żeby to co piszę, było jak niekończąca się piosenka, której jak najwięcej osób będzie chciało słuchać tylko dlatego, że to dobra piosenka. A więc siadam, piszę to co mi akurat chodzi po głowie i staram się przede wszystkim bardzo, żeby to było dobre.
Czasem jednak myślę o tych tekstach bardziej analitycznie i staram się znaleźć dla nich jakiś wspólny mianownik. I wtedy zastanawiam się, co to są za teksty z punktu widzenia kogoś, kto stoi z boku. Czy to są żale wciąż niezadowolonego i pełnego kompleksów wyborcy PiS-u? Czy może to są pełne wściekłości wybuchy podstarzałego i coraz bardziej rozczarowanego anarchisty? Czy może w końcu najzwyklejsze mądrzenie się typowego nauczyciela, który miał zostać księdzem, ale jakoś skończył przy tablicy? I chciałbym też wiedzieć, jak ktoś kto czyta te moje wpisy w miarę regularnie, oceniłby je z punktu widzenia czystego przekazu? I gdyby trzeba było temu przekazowi nadać jakiś jeden wspólny temat, to co by nim było? Co ja, kiedy proszę, żeby mnie posłuchać, opiewam? Nie wiem. Chciałbym bardzo jednak, żeby znaleźli się tu może i tacy, dla których to moje pisanie to głównie wołanie przeciwko kłamstwu i nienawiści.
Kiedy żyłem sobie w PRL-u – o czym już tu chyba parę razy wspominałem – moje życie ogólnie rzecz biorąc było bardzo sympatyczne. Byłem młody, miałem co jeść, wokół siebie miałem mnóstwo przyjaciół, a jeśli czułem strach, to tylko czasami, kiedy szedłem sobie późnym wieczorem ulicą, a naprzeciwko siebie widziałem nadchodzących dwóch milicjantów. Oczywiście, bardzo brakowało mi i możliwości podróżowania i muzyki i książek, a czasem nawet i zwykłych bananów, ale też zawsze wiedziałem, że wystarczy, żeby nie było wkoło tego wiecznego i wszechogarniającego kłamstwa, żebym właściwie nie musiał już więcej bez sensu narzekać. Kiedy 20 lat temu pojawiła się w moim sercu nadzieja na zmianę, przede wszystkim własnie liczyłem na to, że skończy się wreszcie to ohydne, nie dające ani na moment odetchnąć kłamstwo. Dziś, po latach – o czym też już pisałem – widzę z przerażającą dokładnością, że kłamstwo pozostało, tyle że bardziej subtelne i przez to jeszcze bardziej zakłamane. Ale widzę coś jeszcze. Że mianowicie obok tego kłamstwa pojawiło się coś jeszcze. Pojawiła się nienawiść.
Kiedy wspominam tę nienawiść, nie mam na myśli nienawiści zinstytucjonalizowanej. Nie chodzi mi o nienawiść na poziomie propagandowego symbolu. Nie mówię o nienawiści na poziomie słów i znaków. Tego typu nienawiść jest pozbawiona siły i znaczenia dokładnie tak samo jak towarzyszące jej słowa i gesty miłości. Moja rozpacz związana jest z wszechpotężna nienawiścią zaczadzająca ludzkie umysły w sposób realny, tam gdzie chodzi o najbardziej podstawowe emocje. W dodatku nienawiścią zaplanowaną i zorganizowaną. I wreszcie nienawiścią tak przebiegłą, że w każdej dowolnej chwili usprawiedliwianej światłem przyszłej miłości, która – jak się nagle okazuje – musi mieć swoją cenę.
Moje trzy poprzednie teksty związane były bezpośrednio z faktem najpierw medialnej, potem fizycznej, a następnie znów medialnej agresji wobec kobiety, która postanowiła publicznie wycofać swoje polityczne poparcie dla Platformy Obywatelskiej i przenieść je na Prawo i Sprawiedliwość.Moje wzburzenie i upór w powtarzaniu w gruncie rzeczy wciąż tego samego słowa – nienawiść, było spowodowane tym, że przez całą serię propagandowych posunięć, sprawa z pozoru tak niekontrowersyjna moralnie, społecznie i polityczne, zupełnie niespodziewanie stała się wyłącznie przedmiotem szyderstw i kabaretowych popisów. Pisałem dzień w dzień o sprawie pani Cugier-Kotki, ponieważ nie mogłem pojąć, jak w dzisiejszej Polsce mogło dojść do takiego upadku zupełnie podstawowej wrażliwości, że nawet ludzie z pozoru świadomi paskudnego stanu naszej debaty, nie dostrzegli powagi sytuacji. Pisałem – i wciąż, jak widać, piszę – o tym co się stało, ponieważ nie mogłem uwierzyć, jak trudno jest zrozumieć, że sytuacja, w której potrzebna jest dopiero być może śmierć, żeby niektórzy z nas zauważyli, czym może być się stać klasyczne, modelowe zaszczucie, jest świadectwem czegoś naprawdę bardzo niedobrego. Pisałem – i wciąż piszę – o przypadku pani Kotki, bo czuję się fatalnie, widząc jak nienawiść i kłamstwo zaczynają tworzyć zupełnie nową jakość, która bardzo niebezpiecznie zaczyna przypominać zwykłe opętanie.
Na moim blogu właściwie komentują już tylko osoby, że tak powiem, zaprzyjaźnione. Wszystko to, co uważam za zło, zostało skutecznie stąd wyplenione, więc jeśli ktoś chce poznać tzw. głos polski liberalnej i wykształconej, powinien szukać inspiracji gdzie indziej. Jednak z tych kilku komentarzy, które pod moimi ostatnimi wpisami pozostawili ci, dla których sprawa pani Kotki jest wyłącznie dowodem na skandaliczne rozpasanie ‘pisobolszewickiej reakcji’, udało mi się odczytać jeden argument: ktoś kto wymyślił ‘dziadka z Wehrmahtu’ nie ma prawa głosu. I to jest, jak mi się zdaje, najbardziej poważna przeszkoda dla skutecznej naprawy tego wszystkiego, co niszczy współczesną Polskę. Kompletny brak zrozumienia tego co jest esencją naszego obecnego nieszczęścia. Doszło bowiem do tego, ze na poziomie bezpośredniej politycznej agresji mamy do czynienia wyłącznie ze sferą najbardziej ordynarnej histerii, natomiast jak idzie o debatę, która mogłaby parę spraw wyjaśnić i ewentualnie doprowadzić do naprawy sytuacji, krążymy wyłącznie w świecie czystej propagandy. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że oba te poziomy – emocji i propagandy zasymilowały się tak bardzo ściśle, że właściwie nie jest już zupełnie jasne, gdzie jedno się kończy, a drugie zaczyna. A zatem, gdzie się kończy szczera nienawiść, a gdzie się zaczyna zimna kalkulacja.
Wczorajszej nocy, w wypadku samochodowym, zmarł poseł Prawa i Sprawiedliwości,Marian Goliński. Wiadomość oczywiście podał Onet i, zgodnie z tradycją, odezwały się dziesiątki komentatorów, którzy odczuli potrzebę podzielenia się ze światem swoimi refleksjami na temat tej śmierci. Powiem szczerze, że nigdy nie udało mi się dojść do tego, jaki rodzaj psychiki każe tak wielu ludziom, z taką ofiarnością komentować wydarzenia często tak tragiczne, że – wedle najbardziej oczywistych standardów – komentarza w najmniejszym stopniu nie potrzebują. Gdybym ja się dowiedział, że gdzieś w wypadku drogowym zginął szeregowy poseł Platformy Obywatelskiej, czy SLD, nawet do głowy by mi nie przyszło, żeby siadać do komputera i wrzucać do Internetu moje na ten temat refleksje. Mógłbym oczywiście – gdybym był na tyle pozbawiony człowieczeństwa – wyrazić z tego powodu satysfakcję. No ale tego robić nie wypada. Mógłbym też zademonstrować swoje ludzkie współczucie i napisać coś w stylu: „Niech odpoczywa w pokoju”. Tylko po co? Żeby się lepiej poczuć, czy dlatego, że potrafię się modlić tylko na forum publicznym?
Wczoraj tymczasem, młody Toyah przynosi mi kilkanaście wydrukowanych komentarzy na temat tego wypadku. Oto dwa pierwsze z brzegu: „Choć nie znoszę PiSiaków i PiSowszczyzny, to szkoda człowieka i jego rodziny. Wyrazy współczucia...” „Szkoda gościa… może był porządny, chociaż Pisior. Frakcja…PiSu na ‘Niebieskich Łąkach’ zyskała nowego członka.”
O co mi chodzi? Właśnie o to, o czym pisałem chwilkę temu. Doszło otóż do tego, że, podobnie jak było to w przypadku symbiozy nienawiści i kłamstwa, doszło ostatnio do podobnej i całkowitego stopienia się emocji i propagandy. Autorzy zacytowanych wyżej komentarzy najprawdopodobniej już kompletnie nie rozróżniają chwili, kiedy tylko nienawidzą, a kiedy aż kochają. W tym samym bowiem momencie, dowiadując się o tym, że zginął człowiek, przepełnia ich – z jednej strony – autentyczna radość z powodu śmierci „pisiora”, a z drugiej bezwzględna potrzeba tzw. empatii, o której od dwóch lat w każdym swoim wystąpieniu wspomina Donald Tusk. I w ten sposób tworzy się autentyczne opętanie, które znajduje ujście w takich miejscach, jak własnie Onet, czy – powiedzmy – Szkło Kontaktowe.
Kiedy jakiś czas temu Jarosław Kaczyński uznał, że język politycznej debaty osiągnął tak niski poziom, że należy chociaż podjąć próbę wyprowadzenia go z tego dołu, może byli tacy, którzy sądzili, że to będzie początek czegoś nowego. Jednak od samego początku cały ton zarówno medialnej, jak i politycznej reakcji na tę propozycję, nie pozostawał najmniejszych wątpliwości do tego, że efektem tego apelu będzie wyłącznie wzrost nienawiści. Bo ze strony twórców tego nieszczęścia, z powodów całkowicie oczywistych, nie można było oczekiwać ani refleksji, ani tym bardziej konkretnych gestów. Bo w momencie gdy ucichły emocje, pozostała wyłącznie propaganda. A na poziomie propagandy, nie istnieje ani rozsądek, ani refleksja, ani opamiętanie. Na poziomie propagandy jest już tylko kłamstwo. Podobnie dziś, kiedy arcybiskup Nycz narzeka – jak się dowiadujemy – na stan języka debaty, a za nim suną całe szeregi zakochanych w miłości polityków, dziennikarzy i komentatorów, to jego słowa również uderzają w pustkę, z tej prostej przyczyny, że ci, do których jego słowa powinny w gruncie rzeczy być kierowane, ich do siebie nie biorą, bo według języka i znaków propagandy oni poruszają się wyłącznie w świecie miłości i współczucia.
Nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości, że gdyby arcybiskup Nycz zaadresował swoje słowa bezpośrednio do jednego z tych dwóch internautów, których komentarze przytoczyłem powyżej, człowiek ów nie byliby w stanie zrozumieć, o co chodzi, bo po pierwsze on przecież wyraźnie zaznaczył, że jest mu przykro, przecież złożył kondolencje, przecież napisał, ze być może zmarł człowiek porządny, a poza tym to nie on, ale Kaczor mówił o ZOMO i AK, czyż nie?
A więc, podobnie, i ten mój dzisiejszy wpis, adresowany być może najbardziej do tych, których zżera czysta, nieskażona nienawiść, zostanie przez nich właśnie odebrany wyłącznie jako akt najcięższej i bezczelnej hipokryzji ze strony jeszcze jednego oszalałego z nienawiści, zakłamanego ‘pisiora’. Bo tam gdzie pojawia się prośba o debatę, o zastanowienie się i ewentualnie przyjęcie wspólnych, ludzkich, choćby nawet minimalnie cywilizowanych metod, musi natychmiast pojawić się coś w zamian – w tym wypadku propagandowe kłamstwo. Kłamstwo w gruncie rzeczy bardzo stare i bardzo prymitywne. Kłamstwo polegające najpierw na przesunięciu tematu, odwróceniu pojęć, a później udawaniu, że nic się nie stało. I wszystko w dalszym ciągu pozostanie tam gdzie było. Ludzie, którzy składają kondolencje z szyderczym uśmiechem na twarzy będą dalej tak samo kochali i nienawidzili, brutalnie dręczona kobieta będzie dalej wyszydzana za to, że – wbrew temu co mówiła – nie została pobita, ale kopnięta w kolano, a ci którzy proszą tylko o jedno, czyli o zmianę metod, zostaną wyśmiani w tekstach piosenek i w kabaretowych grepsach.
I tak być musi. Bo tego wymaga polityka, na którą zdecydowali się ci, którzy w świecie uczciwych i demokratycznych reguł nie mogliby przetrwać nawet jednego dnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.