środa, 10 czerwca 2009

Pięć palców, czyli Nowy Wspaniały Świat

Jeśli ktoś się czuje zmęczony, to jest mi oczywiście przykro. Jednak nic na to nie poradzę. O sprawie pani Cugier-Kotki pisać należy. I to pisać prosto, jasno, jednoznacznie i bez nikomu niepotrzebnej elegancji. Uważam, że bez względu na to, na ile wersja podawana przez panią Kotkę jest prawdziwa, i na ile wesołe złośliwości ludzi o chorych sumieniach są usprawiedliwione, miniona sobota przyniosła nam wszystkim pewną bardzo istotną jakościową zmianę w naszej politycznej i społecznej sytuacji. Otóż w miniona sobotę, pani Anna Cugier-Kotka – kobieta, która postanowiła publicznie cofnąć swoje poparcie Platformie Obywatelskiej i przenieść je na Prawo i Sprawiedliwość – w sposób bardzo wymowny przekroczyła pewna granicę. I jeśli ktoś sądzi, że to co się stało, to sprawa jej i PiS-u, to się bardzo głęboko myli. To z czym mamy do czynienia, to problem Polski i problem nas wszystkich.
Z tego co wiemy – a ja dodatkowo, tak się złożyło, mam jeszcze informacje bardziej z boku – pani Cugier-Kotka w minioną sobotę została pobita. Ciekawą rzeczą jest, że ona została pobita przez ludzi, którym przeprowadzony przez nią akt politycznej demonstracji do tego stopnia była niemiły, że najpierw zadali sobie trud, żeby ustalić jej miejsce zamieszkania, a następnie, owego sobotniego ranka, wstali wcześniej niż zwykle, udali się pod jej dom i ją zwyczajnie nastraszyli. Faktem też jest, że całe zdarzenie nie było chaotycznym wybrykiem wynikającym, być może z przedwyborczego napięcia i naturalnych politycznych emocji. Atak na osobistą wolność pani Kotki stanowił oczywisty element większej całości, czyli wielotygodniowej kampanii nienawiści, której pani Kotka została poddana od momentu, gdy jej nazwisko stało się znane publicznie. Bandycki atak na jej profil w portalu nasza-klasa i szydercze komentarze w ogólnokrajowej prasie, to zaledwie drobny fragment tego, z czym pani Kotka musiała żyć każdego dnia.
Kiedyś, pisząc tu w Salonie o zawodowej i osobistej sytuacji Marka Migalskiego, pracownika uniwersytetu, który przez swoje polityczne wybory stał się w swoim środowisku osobą napiętnowaną, współczułem mu bardzo, bo nie miałem jakichkolwiek trudności, żeby wyobrazić sobie jego dzień powszedni, tak bardzo spętany przez czystą ludzką nienawiść. Dziś, kiedy myślę o pani Kotce, to moje współodczuwanie pojawia się ze szczególną intensywnością. Od momentu kiedy młody Toyah przyniósł mi informację o tym, że profil pani Kotki na naszej-klasie został zaatakowany przez najzwyklejszych gangsterów, ja każdego dnia wyobrażam sobie jak bardzo jej życie się zmieniło wyłącznie dlatego, że swoją wolnością zaatakowała wrażliwość wszystkich tych osób, którzy są emocjonalnie związani z projektem o nazwie Platforma Obywatelska.
Nie bardzo wiem, dlaczego akurat ja reaguję na tę sytuację z takimi emocjami. Może dzieje się tak dlatego, że jestem zwyczajnie przewrażliwiony, a może dlatego, że moje życie jest wypełnione takim napięciem, że wiem dokładnie, jak bardzo ono mogłoby się zmienić, gdyby wtargnął w nie jakikolwiek element niepożądany. Nieważne. To co się liczy, to fakt, że kiedy myślę o tym, jak pani Kotka wchodzi na swój profil w naszej-klasiei widzi czarno na białym wiadomość „zginiesz kurwo”, to ja jej po prostu współczuję. I wcale nie mniej jej współczuję, kiedy ona mi opowiada, że kiedy wyszła rano do sklepu po jedzenie dla kotów, pod jej domem czekało kilku obrażonych na nią mężczyzn i ją fizycznie i psychicznie poturbowali. Jeśli ktoś się dziwi mojej reakcji, nic na to nie poradzę. Każdy odpowiada za siebie.
Ale i ja się czemuś dziwię. Dziwię się ludziom, którzy na wiadomość o tym, że doszło do zamachu na osobistą wolność niewinnej kobiety, pierwsze co robią, to stają na głowie, żeby tę informację zakwestionować. I nie robią tego ani z czystego umiłowania prawdy, ani z ludzkiego badawczego niepokoju. Lecz ze zwykłej potrzeby nie odstawania i ze zwykłego braku wrażliwości. Wyobraźmy sobie bowiem, że pani Cugier-Kotka nie została – wbrew temu co mówi – nawet tknięta przez kogokolwiek. Wyobraźmy sobie, że nawet ta jednoznacznie w całym cywilizowanym świecie szokująca informacja, że pod jej dom przyszedł jakiś nieopanowany wróg ‘kaczyzmu’ i ją klepnął po pupie, jest też wyłącznie wytworem jej kobiecej fantazji. Wyobraźmy sobie, że pani Cugier-Kotka – zgodnie z tym, co podaje Super Express –oszalała, wpadła w alkoholizm i jest głównie nieprzytomna. Że ona w tej całej awanturze jest wcale nie mniej ubrudzona, niż ktokolwiek inny. Czy nawet w tej sytuacji nie przydałoby się jednak zastanowić, dlaczego fakt, że pani Kotka popiera Prawo i Sprawiedliwość– choćby i z czystego interesu – pozbawia ją najbardziej podstawowych osobistych praw do tego stopnia, że cała publiczna przestrzeń medialna, a za nią bandy podnieconych komentatorów, nie mogą się powstrzymać, żeby dyskutować jej problem w tak ohydnie bezwzględny sposób. Zastanówmy się, czy gdyby losy pani Kotki potoczyły się w przeciwnym kierunku, czyli gdyby ona dwa lata temu wystąpiła w klipie wyborczym PiS-u, a dziś chytrze uznała, że warto jest się przykleić do Platformy, pękalibyśmy od rana do wieczora ze śmiechu na dźwięk jej dziwacznego podwójnego nazwiska?
Otóż nie. Odpowiedź jest prosta. Nie. Przede wszystkim dlatego, że problemu pani Cugier-Kotki zwyczajnie by nie było. Nie byłoby jej problemu, bo przede wszystkim zarówno politycy PiS-u, jak i związani z PiS-em komentatorzy, jak i zwykli PiS-u wyborcy machnęliby na panią Kotkę ręką. Uznaliby zwyczajnie, że pani Kotka okazała się jeszcze jedną osobą, równie wyrachowaną jak Paweł Zalewski, czy Radosław Sikorski, czy Kazimierz Marcinkiewicz i ostatnią rzeczą jaką mieliby ochotę robić, to przychodzić pod jej dom i pluć na jej drzwi. A więc nie ulega dla mnie wątpliwości, że gdyby pani Cugier-Kotka pozostała przy swoich poprzednich wyborach, miałaby święty spokój. A Super Express nie musiałby pisać o tym, że ona chleje i ma nie po kolei w głowie.
I to jest własnie największy problem. Nie to, czy pani Kotka została pobita, czy tylko klepnięta w pupę, czy wyłącznie zwyzywana. Czy że może wszystko się skończyło na tej naszej-klasie. Nie to jest dziś naszym polskim problemem, czy moje zatroskanie i zatroskanie całego PiS-u jest szczere, czy my tylko próbujemy coś na tej nieszczęsnej sytuacji ugrać. Problem jest taki, że od czterech już lat sukces jednej partii politycznej stał się dla tzw. elit do tego stopnia sprawą podstawową, że temu sukcesowi zostało podporządkowane wszystko inne. Problem prawdziwy polega na tym, że ktoś w pewnym momencie miał odwagę wymyślić, że tylko po to, żeby Platforma Obywatelska mogła zdobyć i zachować władzę, można całe grupy społeczeństwa doprowadzić do takiego poziomu negatywnych emocji, że w efekcie nie zostanie wykonany jeden krok, jeden gest, o ile na jego początku i na jego końcu nie będzie stała nienawiść.
W minioną sobotę, i w dniach kolejnych, owa filozofia – niektórzy na nią mówią „filozofia miłości” – osiągnęła stan, w którym nierzeczywistość stała się rzeczywistością. A to już jest poziom Orwella, kiedy Winston na pytanie O’Briena „Ile palców widzisz?” widzi i odpowiada „Pięć”. A jeśli dziś postanowiłem po raz trzeci poświęcić swój blogowy wpis tej właśnie kwestii, to wyłącznie dlatego, że zbyt wiele osób z zupełnie niespodziewanego kierunku czuję się nad podziw dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...