środa, 24 czerwca 2009

O starych butach w świecie postpolityki

Otrzymałem właśnie link do artykułu Piotra Zaremby w sobotnim Dzienniku z prośbą, żebym się z nim zapoznał i powiedział, co sądzę na temat tego, co pisze Zaremba.http://www.dziennik.pl/opinie/article398392/Postpolityka_czystych_butow_moze_sie_skoczyc.html. Zrobiłem, jak mi kazano i muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. Przede wszystkim z tego powodu, że po raz pierwszy chyba udało mi się przeczytać poważny, dziennikarski tekst, który z jednej strony jest dobrze i bardzo interesująco napisany, a z drugiej nawet przez moment niczego nie udaje, ani do niczego nie namawia. A tego, jak się zdaje, dotychczas nie potrafił nikt, w tym przede wszystkim ja sam.
Zaremba pisze o czymś co sam nazwał „postpolityką czystych butów”, ale jeśli ktoś przeczyta tytuł artykułu i uzna, że ów tekst będzie świetnie działał jak lekarstwo, czy bat, czy może choćby usprawiedliwienie, to się fatalnie pomyli. Zaremba nie ma – a przynajmniej bardzo się stara, żeby tego nie było widać – żadnych intencji, poza jedną. Zupełnie na zimno przedstawić swój opis sytuacji i swoje prognozy na przyszłość. Bez wskazywania lepszych, lub gorszych, bez załamywania rąk, bez złośliwych uśmiechów i bez zacierania rąk w geście satysfakcji. Czysta analiza i jeszcze czystszy opis.
Z mojego punktu widzenia, czyli z pozycji kogoś, kto całym swoim sercem popiera Prawo i Sprawiedliwość i który swoich wyborów w żaden sposób nie ukrywa, artykuł Zaremby jest wyjątkowo mało sympatyczny. Dla kogoś kto żyje wciąż nadziejami na powrót PiS-u pod przywódzwtwem Jarosława Kaczyńskiego do władzy, Zaremba właściwie nie buduje nawet wąskich perspektyw. Zamiast tego pisze o Kaczyńskim najjaśniej jak tylko można:
„Chce być reprezentantem Polski B w kraju, gdzie większość obywateli aspiruje, często na siłę, do klasy średniej. Naprawdę odczuwa zaniepokojenie kierunkiem europejskiej integracji, wśród Polaków, których zdecydowana większość objawia sympatie euroentuzjastyczne. Wyraża coraz mocniejszą sympatię do tradycjonalizmu starszego pokolenia, gdy Polska staje się coraz młodsza i coraz bardziej permisywna. To skazuje go na pozycję lidera trwale mniejszościowego, niekoniecznie tylko ze względu na własną niezręczność. Gdy dorzucić do tego permanentny konflikt z biznesem, a więc i z większością mediów – bo krytykuje środowiska gospodarcze z pozycji antyliberalnych i narodowych, można się raczej dziwić tym blisko 30 procentom, niż narzekać, że ma ich tak mało”. Po czym, podpierając się doświadczeniami historycznymi, wykazuje Zaremba , że PiS zwyczajnie „może nie przetrwać”.
Artykuł Zaremby nie jest jednak zwykłą dziennikarską refleksją, gdzie autor, w sposób aż tak jednoznaczny, z jednej strony próbuje pokazać, jaki to on jest obiektywny, a z drugiej pogłaskać wszystkich, którzy mogliby mieć do niego jakiekolwiek pretensje, czyli, tak czy inaczej, coś załatwić przede wszystkim dla siebie. Zaremba przedstawia sytuację polityczną po europejskich wyborach tak chłodno, jak to tylko możliwe. A więc pokazuje jasno, że scena polityczna została zamknięta przez dwie silne partie, ale robi coś więcej – wyjaśnia, jak to się stało:
„Liderzy głównych partii zawładnęli wyobraźnią Polaków, stali się bohaterami wojen bez mała popkulturowych. Wystarczy zajrzeć do internetu. Masom ludzi nie potrzeba już nowych billboardów i spotów, by utwierdzać się we własnym uwielbieniu lub nienawiści do Tuska i Kaczyńskiego. Oni stali się po trosze organizatorami, wręcz panami zbiorowych emocji Polaków. Odwołującymi się lub tylko korzystającymi z najróżniejszych naturalnych podziałów: prowincja – metropolia, wykluczeni – aspirujący do klasy średniej, wschód – zachód i północ – południe, antykomuniści – cała reszta, związki zawodowe – cała reszta. Te osie można mnożyć.”
I znów, z punktu widzenia kogoś, kto swoje emocje zaangażował po stronie Prawa i Sprawiedliwości, sytuacja jest wyjątkowo mało ciekawa. Dla Zaremby, zwycięską strona w tej walce wsi z miastem, odrzuconych z aspirującymi, wschodu z zachodem i Polski z całą resztą, pozostaje jednak cała reszta. Bo taka jest kolej rzeczy, tak się świat ukierował, no i przede wszystkim taki – zacofany, staromodny, nicnierozumiejący – jest Jarosław Kaczyński i jego formacja. Formacja, której Zaremba, nieco na okrągło, nadaje nazwę ‘formacji brudnych butów’. I trzeba tu zaznaczyć – nie złośliwie, nie szyderczo, nawet nie w sposób oceniający, ale po prostu, stwierdzając zwykły, bezlitosny fakt. A więc, z tego co pisze Zaremba, wynika jednoznacznie, że prędzej czy później, wszystko to co reprezentuje PiS musi upaść, trochę z winy Nowego Świata, ale również przez błędy i nieprzystosowanie liderów Prawa i Sprawiedliwości. I nawet jeśli cała ta postpolityka, która jakimś cudem wciąż trzyma na powierzchni Platformę Obywatelską runie, to ten upadek i tak za sobą pociągnie upadek tego wszystkiego, co stworzyli Kaczyńscy. I wtedy nagle może się okazać, ze ta straszna pustka i tak może sprawić, że „być może skompromitowana i osłabiona PO będzie nadal odbierana przez wielu Polaków jako mniejsze zło”. Takie są wnioski – wnioski upiorne – płynące z artykułu Piotra Zaremby w sobotnim Dzienniku.
Jak już napisałem na początku, Zaremba napisał artykuł znakomity. I pod względem formalnym i w sensie treści. Jest mocny, przekonujący i przede wszystkim – jak mi się wydaje – bardzo uczciwy. Jest dla mnie niezbyt wesoły, prowokujący do refleksji, ale pod jednym względem niezwykle inspirujący. Inspirujący do osobistych refleksji. Otóż Zaremba, zwraca uwagę na fakt, że sytuacja Platformy nie jest aż tak bardzo pewna, i może się nagle okazać, że albo pod wpływem pogłębiającego się kryzysu, lub przez zwykłe zaniedbania, lub choćby przez to, że, jak pisze Zaremba „wyborcy mogą się zmęczyć ‘krajem bogatych willi przy kiepskich drogach’, jak jeden z socjologów nazwał niegdyś Polskę. I zwrócić się do partii stawiającej mocniej na wspólnotę. Nawet tak nieestetycznej w ich oczach jak PiS”.Po prostu. Pewnie nie, ale tak się – wedle Zaremby – też może stać.
I ten akurat fragment, w połączeniu z refleksją o „czystych butach i starannie zawiązanych krawatach” jest dla mnie – z mojego pisowskiego punktu widzenia – fragmentem kluczowym. Pewnie niekoniecznie zgodnie z intencją Zaremby, ale co zrobić. Jak to słusznie zauważył stary Shakespeare, „thought is free”. A zatem moja myśl jest taka, że jakkolwiek by patrzeć, kraj „bogatych willi przy kiepskich drogach” jest skazany na klęskę. Nawet nie przez mądrość ludzi i ich poczucie człowieczeństwa. Zwyczajnie, przez siły natury. Historia świata doskonale dowiodła, że natura nie toleruje perwersji. Czy to perwersji w postaci obrzydliwych lesbijek pląsających się po scenie, czy w postaci penisa przyczepionego do krzyża i udającego piękno, czy – że powtórzę jeszcze raz ten fragment z Zaremby – „bogatych willi przy kiepskich drogach”. Jednocześnie, nie ma najmniejszych dowodów na to, by natura również nie tolerowała wspólnoty. W historii świata nie było jednego momentu, który by wskazywał, że wspólnota jest czymś marnym i niepotrzebnym. I pozornym.
Więc jeśli spojrzymy na obecny konflikt jak na walkę tego co mija, z tym co nadchodzi, to – jeśli ten świat ma jeszcze jakiś czas potrwać – to co nadchodzi, musi przegrać. Bo, jak by nie patrzeć, z jednej strony mamy dobro, a drugiej zło. Zaremba – nie wiem, czy z przekonania, czy tak mu jakoś wyszło – pokazał ten konflikt w całej okazałości. A ja, już na sam koniec, miałbym tylko bardzo skromny apel i do Zaremby i do wszystkich innych obserwatorów komentujących naszą scenę polityczną. Jeśli naprawdę widzicie, co się na naszych oczach wyprawia, zrozumcie, ze ta sytuacja stawia wymagania również wobec was. Jeśli się okaże, że trzeba krzyczeć, to trzeba będzie krzyczeć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...