Gdy niedawno przez tę polską medialna niszę przetaczała się dyskusja na temat anonimowości w Internecie, a zwłaszcza na blogach, nie miałem najmniejszych wątpliwości, że to z czym mamy do czynienia, to tylko jeszcze jedna z wielu prowokacji, które są regularnie gdzieś tam szyte i które, tak jak się pojawiają, tak też szybko gasną. Jedyny interesujący szczegół, na który zwróciłem uwagę, to taki, że tym razem fala, która powstała, zagarnęła głownie autorów tej akcji. Tyle też mojej satysfakcji.
Dlaczego anonimowość Internetu, jako problem, mnie nie poruszyła? Z tej prostej przyczyny, że ja zawsze byłem przekonany, że to własnie anonimowość jest główną jego wartością. Wartością i esencją. Już kiedy rejestrowałem się w Salonie24, wiedziałem, że przede wszystkim powinienem sobie wymyślić jakiś ładny nick i go konsekwentnie używać, bo taki jest styl i cały sens blogowania. Mogę nawet powiedzieć, że myśl bym się podpisywał swoim imieniem i nazwiskiem uznałbym wówczas, kiedy zaczynałem, za przejaw zarozumialstwa. Bo w końcu, kogo może obchodzić, kim jest ktoś, kto – zarówno zasadniczo jak i faktycznie – jest nikim?
Kiedy dziś piszę ten tekst, mam podobne uczucia do tych, które miałem na początku zeszłego roku. Kogo może obchodzić relacja z tego to co robiłem wczoraj i co w związku z tym czułem, o ile za tą relacją nie będzie stała jakaś głębsza refleksja? Prawdopodobnie nikogo. A jednak, tak jak kiedyś wybrałem sobie ten nick, bo uznałem, że taki jest zwyczaj, tak i dziś piszę sprawozdanie z mojego wczorajszego pobytu w Belwederze właśnie dlatego, że taki zwyczaj panuje na tym moim Salonie. Rzecznik Kochanowski zaprosił mnie na Konferencję, jako człowieka z Salonu24, a Administracja mnie tam wysłała, więc to co mnie ta spotkało jest oczywiście przede wszystkim moją satysfakcją, ale też częścią historii tego miejsca. A więc relacjonuję.
Spędziłem wczoraj w Belwederze praktycznie cały dzień, czyli jak przeszedłem przed 10 i zostałem bardzo uprzejmie powitany przez rzecznika Kochanowskiego, to wyszedłem dopiero pod sam koniec, kiedy w głównej sali wygłaszano końcowe przemówienia, a ze stolików w korytarzach i w salach obok usuwano obrusy, talerze i filiżanki. I muszę powiedzieć, że byłem bardziej niż zachwycony. To była wspaniała konferencja. Znakomicie zorganizowana, wspaniale przygotowana, z bardzo piękną atmosferą i nastrojem adekwatnym do samego miejsca. Wspomniałem już o panu rzeczniku, który od samego początku zachowywał się jak idealny gospodarz i starał się bardzo robić wszystko, żeby nawet ktoś kto w życiu nie miał okazji znaleźć się w takim miejscu, jakim wczoraj był Belweder, czuł się wygodnie. Ale jeśli nawet teraz napiszę o tym jedzeniu, o którym już wczoraj tu wspominał Krzysztof Leski, to też będzie tylko mały fragment tego wszystkiego.
Z Salonu, o ile się potrafiłem zorientować, oprócz mnie, pojawiła się Ufka, wspomniany już Leski, Łukasz Warzecha i Parakelain.Czas więc na plotki. Otóż, kiedy podszedłem do Leskiego przywitać się i przedstawić, zostałem potraktowany ironicznym spojrzeniem, ironicznym słowem i uwagą, żebym się nie przejmował, bo Leski tak już ma. Po Leskim nastąpiło bliskie spotkanie z Warzechą, którego uprzedziłem, że wiem, że mnie nie lubi, ale jednak czuję potrzebę przedstawienia się. Na co redaktor Warzecha, uprzejmie zauważył, że zupełnie inaczej mnie sobie wyobrażał… i to by było wszystko, jeśli idzie o kultowe postaci Salonu24.
Bardzo było mi przyjemnie spotkać Ufkę i Parakelaina. Parakelain zrobił na mnie wrażenie może głównie z tego powodu, że potrafił skutecznie stłumić w sobie swój święty gniew i rozmawiał ze mną zupełnie tak, jakbym nigdy w życiu nie powiedział marnego słowa na jego ukochaną Metallikę.A więc grzecznie, wesoło i baaaardzo sympatycznie. Pozdrowienia! Podobnie jest mi bardzo miło wspominać spotkanie z Ufką.Przede wszystkim dlatego, że prawdopodobnie zawsze jest dobrze spotkać Ufkę, szczególnie kiedy się jej wcześniej właściwie nie znało i nagle widać, jaka to miła osoba. Dobrego wrażenia nawet nie zepsuła sytuacja z premierem Olszewskim. Otóż proszę sobie wyobrazić, że stałem sobie z Ufką w korytarzu, gawędziliśmy sobie w najlepsze, kiedy nagle pojawił się Jan Olszewski. Ponieważ nie zdarza mi się codziennie spotykać Jana Olszewskiego, przywitałem się, przedstawiłem i poprosiłem, żeby się przy nas zatrzymał. I w tym momencie dowodzenie przejęła Ufka, a w związku z tym, do samego już końca mogłem jedynie przysłuchiwać się rozmowie i w milczeniu podziwiać niezwykle grzeczny, bardzo elegancki, wręcz niespotykany już styl i sposób bycia Premiera. I kiedy dziś wspominam te kilka minut, to myślę sobie, że może ostatecznie jednak dobrze się stało, że to Ufkazdominowała tę chwilę, bo przynajmniej miałem spokojną możliwość obserwowania Jana Olszewskiego w tej niezwykłej aurze.
A ja też miałem swój dobry czas. Pomijając oczywisty i bardzo interesujący udział w panelu na temat systemu politycznego w Polsce, gdzie udało mi się nawet wtrącić swoje trzy grosze, odbyłem długie, osobiste, rozmowy z ministrem Kownackim, profesorem Krasnodębskim, z moim własnym i ulubionym kandydatem do europejskiego parlamentu Markiem Migalskim, przez chwilkę pogawędziłem sobie z Bronisławem Wildsteinem, z niezwykle dla mnie uprzejmą panią redaktor Lichocką i jeszcze kilkoma innymi osobami, co do których wcześniej nawet nie mogłem marzyć, że kiedykolwiek będę miał okazję ich spotkać.
Bardzo się cieszę, że mogłem być wczoraj w Warszawie. Z powodów, które tu wyłuszczyłem, ale również z powodów, których nawet nie umiem odpowiednio sformułować. Ale też myślę tu o czymś jeszcze. I ta refleksja ma bezpośredni związek z tym, co powiedziałem w czasie panelowej dyskusji, w której wziąłem udział. Otóż jestem przekonany, że – wbrew temu, w co jest bardzo ostatnio dobrze wierzyć i co jest bardzo dobrze widziane głosić – przez te minione dwadzieścia lat, jakość polskiej polityki zdecydowanie wzrosła. Mam tu na myśli wielkość polityki reprezentowaną przez wielkość samych polityków. Nie mam najmniejszej wątpliwości, że jakościowa różnica między polityczną – ale też czysto ludzką i profesjonalną – ofertą kiedyś proponowaną przez takich „mistrzów” polskiej polityki, jak Jan Lityński, Andrzej Celiński, Henryk Wujec, Janusz Onyszkiewicz, Mirosław Czech, Tadeusz Mazowiecki, Zbigniew Bujak, Jan Król (czy ktoś go jeszcze pamięta?), a tym co reprezentuje choćby prezydencki minister Piotr Kownacki jest prawdziwie kosmiczna. I to – przynajmniej z mojego punktu widzenia – jest faktem bardzo pocieszającym i o Polsce świadczącym bardzo dobrze.
I tego wrażenia nie jest w stanie zepsuć nawet fakt, że niestety – jak wszystko na to wskazuje – w ogonie tego dobrego postępu wciąż się wloką choćby dziennikarze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.