piątek, 26 czerwca 2009

O tańcu na ruskiej rurze

Po przedstawieniu swojego hołdu dla państwa Gwiazdów, sądziłem, że nie będę na razie nic nowego pisał. Niestety, stało się tak, że cały wczorajszy wieczór siedziałem przy telewizorze i nie mogłem nie zauważyć tego, co zjednoczone siły najbardziej parszywej propagandy robią Nelly Rokicie. Ten atak – z mojego punktu widzenia wyjątkowo perfidny i bezprecedensowy – okazał się tak skuteczny, że wielu, z pozoru całkiem rozsądnych i doświadczonych w bojach komentatorów – również tu, w Salonie – uznało, że ma do czynienia z faktami, a nie z najbardziej prymitywną manipulacją.
A wszystko odbyło się dokładnie tak jak zawsze. Najpierw Monika Olejnik (a przecież mógł to być ktokolwiek inny) zaprasza do swojego programu kogoś, kim wyłącznie gardzi – w tym wypadku Nelly Rokitę – od samego początku próbuje swojego gościa skompromitować, a ponieważ, jak to najczęściej w przypadku Moniki Olejnik bywa, nie jest w stanie sprostać wyzwaniom, ostatecznie pałeczka zostaje przekazana bardziej zorganizowanym kolegom red. Olejnik. I sprawa dalej jest prowadzona już na dużo wyższym poziomie.
Dlaczego bronię Nelly Rokitę? Odpowiedź jest prosta. Otóż, w odróżnieniu od posła Piechy, posłanki Szczypińskiej i mojego kolegi z Salonu, Grzesia, ja rozmowę Olejnik z Rokitą oglądałem w całości, a na dodatek dwukrotnie. Więc miałem też okazję bardzo starannie przyjrzeć się temu, co się odbyło w studio TVN24 w ten środowy wieczór. Nelly Rokita była taka jak zwykle, a więc przede wszystkim rzucało się w oczy to, że ona, z jakiegoś powodu, ma bardzo ciężki kłopot z językiem polskim. Co gorsza, mimo tych kłopotów, pani Rokita jest bardzo chętna, żeby z tym językiem zmagać się publicznie. A co jeszcze gorsza, walcząc z tym swoim problemem, pani Rokita skacze na najgłębszą możliwą wodę, jaką stanowią tematy, do dyskusji o których ja na przykład w języku angielskim bym się nie zgłosił. A więc problem jest taki, że Nelly Rokita zgodziła się przystać na wszelkie warunki, jakie jej przedstawiła Monika Olejnik, automatycznie stając – ze względów wyjątkowo pozamerytorycznych – na kompletnie przegranej pozycji.
I tu muszę zwrócić uwagę na dwie rzeczy, które – wydawałoby się – powinny być oczywiste, a niestety nie są. Przede wszystkim, można by było sądzić, że jeśli zależy nam na utrzymaniu się w prawdzie, powinniśmy przede wszystkim zachować podstawową uczciwość wobec siebie i innych. A w tym wypadku, oznaczałoby to uznanie, że nawet przeciwnika należy traktować z szacunkiem. Po drugie, nie byłoby źle, gdybyśmy uznali, że nie ma żadnej satysfakcji z odniesienia zwycięstwa, które jest zwycięstwem wyłącznie w teorii. A to jest właśnie to – zwycięstwo na niby – co mogą czuć ci wszyscy, którzy nie dość, że uważają, że Nelly Rokita w pojedynku z Olejnik poległa, to dziś głoszą, że Rokita poległa w ogóle, jako człowiek i polityk. Bo fakt jest taki, że Rokita, jeśli w jakimkolwiek punkcie przegrała, to tylko w tym, że zgodziła się na dyskusję, której prowadzić nie była w stanie wyłącznie ze względów pozaintelektualnych.
Ale nie byłoby o czym mówić, gdybyśmy wszyscy zechcieli wykazać odrobinę dobrej woli. Bo wedle wszelkich znanych mi kryteriów, wszystko to co powiedziała w programie Olejnik (albo starała się powiedzieć) Nelly Rokita mieściło się w powszechnie obowiązujących standardach. A więc to, że bezpłodność, pomijając tak zwaną chęć posiadania dzieci, nie jest chorobą w klasycznym znaczeniu tego słowa. Czyli czymś, co można leczyć – w tym wypadku – zabiegami in vitro. To, że zdarza się, że problemy z płodnością biorą się z fatalnie toksycznego stylu życia, jakie stało się naszym udziałem, i że gdyby ludzie się troszeczkę opamiętali, to być może nagle by zobaczyli, że wszystko jest daleko łatwiejsze. To, że feminizm w obecnym kształcie nie reprezentuje interesów i problemów przeciętnej kobiety (Rokita użyła niebezpiecznego, jak się okazuje, słowa – „normalnej”). I wreszcie, że nie należy wspierać kobiet, tylko dlatego, że są kobietami, lecz raczej dlatego, że są wybitnymi kobietami. A w związku z tym, zdaniem Nelly Rokity, Grażyna Gęsicka byłaby lepszym prezydentem, niż Jolanta Kwaśniewska. Przez cały czas trwania programu, Monika Olejnik albo udawała, że nie rozumie o co Rokicie chodzi, albo stawała na głowie, żeby – korzystając z braku precyzji w jej wypowiedzi – zarzucać jej jakieś absurdy. Przy okazji, w sposób nawet dla niej szczególny, nie uśmiechnęła się podczas trwania programu ani razu i ani na moment z jej twarzy nie zniknął ten wyraz, który tylko ona jest w stanie wyprodukować, oczywiście o ile akurat nie rozmawia z Andrzej Olechowskim. Wszystko bezskutecznie. Rokita zachowała pełną logikę myślenia, grzeczny uśmiech, pełną uprzejmość, czystą otwartość i szczerość. I nie rozumiem, jak bardzo trzeba było być zaślepionym (lub emocjonalnie rozchwianym), żeby tego nie zauważyć. Ale, jak się okazuje, nawet z tym można sobie poradzić. Przy pomocy usłużnych hien i leni.
Przez cały dzień, Nelly Rokita jest poddawana atakowi, którego brutalność nie ma precedensu. Atakowi, który już nawet nie jest wynikiem wojny politycznej, lecz wojny kulturowej. Poziom tej agresji dopuszcza nawet sytuację, gdy zupełnie publicznie i oficjalnie nazywa się ją idiotką. Oglądam w telewizji relację, gdzie najróżniejsi ludzie – zarówno ze świata polityki, jak i osoby spoza – są pytani o opinie na temat wypowiedzi Nelly Rokity, które absolutna większość tych mądrali zna wyłącznie z drugiej ręki, a ta minimalna mniejszość i tak jest gotowa podłączyć do tego linczu, choćby z tego powodu, że ktoś jest zwyczajnie śmieszny. Co za ohydztwo!
To ja w takim razie pokażę, co mnie porusza. Między jednym szyderstwem z Nelly Rokity a drugim, pojawiła się informacja, że jakiś poseł Platformy Obywatelskiej przeprosił posłankę PiS-u , Marzenę Wróbel, za publiczną sugestię, że pani Wróbel powinna zatrudnić się jako kurwa. Ten dureń wyskoczył ze swoim dowcipem jeszcze w maju, ale – co zrozumiałe – dopiero dziś wolne media informują nas o zdarzeniu. I, oczywiście, nie ze względu na sam incydent, ale właśnie w związku z tymi przeprosinami. W normalnej sytuacji ten nieszczęśnik, za to co powiedział, zostałby usunięty nie tylko z komisji do spraw Blidy, lecz z całej polityki. Przestałby zwyczajnie istnieć. Sytuacja jednak jest daleka od normalności. A zatem, słyszymy wyłącznie o tym, jak to wszyscy, od czasu do czasu, muszą coś ‘chlapnąć’ i że tak to bywa w polityce, a jako ilustrację tych ‘przesadzonych emocji’ nagle otrzymujemy Jarosława Kaczyńskiego, jak przeprasza za ‘wykształciuchów’!
Ale to nie wszystko. Również i my możemy sobie podyskutować choćby tu, w Salonie, na temat tego, jak to ta Nelly Rokita znów wykazała ten swój komiczny brak ogłady. Całe szczęście, że umarł Michael Jackson. Może chociaż to zdarzenie sprawi, że choć na moment te wszystkie sępy pójdą gdzieś w kąt sobie w samotności pochlipać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...