środa, 22 grudnia 2021

Peggy Noonan - Mężczyźni wrócili, część 2

Dziś druga i ostatnia część felietonu Peggy Noonan o tych, co wygrywają wojny



      Może się wydawać, że mówię tu o tak zwanych różnicach klasowych – miejska inteligencja na nowo zaczęła szanować klasę robotniczą z Lodi w New Jersey, czy Astorii w Queens. Jednak to o czym tak naprawdę próbuję dziś rozmawiać, to męskość jako taka, która, zgoda, czasem jest łączona z, jak to niektórzy nazywają, kwestiami klasowymi, jednak w żaden sposób nie jest tym samym.

      Oto przykład tego, co staram się powiedzieć:  Pewnego razu, jakieś 10 lat temu, pojawiła się – mogliście o tym przeczytać w swoim lokalnym tabloidzie, lub w czymś większym tego typu, jak powiedzmy „National Enquirer” – historia pewnej amerykańskiej pary, która przeżywała swój miodowy miesiąc w Australii, czy może w Nowej Zelandii. Pływali więc oni sobie w oceanie, bezpiecznie przy brzegu, gdy nagle jakby z nikąd wyłonił się rekin i ruszył prosto na kobietę. Czy wiecie co zrobił jej mąż? Walnął rekina w łeb. Walnął go raz, drugi, trzeci i dalej i dalej. Nie wygłosił błyskotliwego komentarza odnośnie rekina, nie podzielił się z żoną pełną współczucia refleksją w kwestii rekinów, nie popisał się ironią na temat rekina. Walnął rekina w łeb. No więc rekin zostawił kobietę i rzucił się prosto na mężczyznę. I go zabił. Żona ocalała i opowiedziała światu o tym, co zrobił jej mąż. Spróbował mianowicie znokautować rekina. A ja powiedziałam swoim znajomym: Taki właśnie jest wspaniały mężczyzna. Człowiek, który próbuje pokonać rekina.

     Nie wiem co tamten człowiek robił w życiu, ale wiem, że miał bardzo staroświecką świadomość tego, co znaczy być mężczyzną, i ja dziś mam wrażenie, że to ta właśnie świadomość znów wraca do mody dzięki tym, którzy ratowali nas 11 września, i uważam, że to jest bardzo dobre dla naszego kraju.

     Dlaczego? Otóż to męskość wygrywa wojny. Siła i odwaga plus rozum i duch wygrywają wojny. Ale też, czy wiecie co męskość buduje? Otóż z męskości wyrasta dżentelmen. Powrót męskości sprawi, że również powróci dżentelmeńskość, i to z prostego powodu: męscy mężczyźni niemal z definicji są też dżentelmenami. Przykład: Jeśłi jesteś kobietą i udasz się na zebraniu grona profesorskiego na którymś z uniwersytetów takich jak Yale czy Harvard, będziesz musiała walczyć o krzesło z którymś z tych intelektualistów, zapewniam was jednak, że jeśli znajdziecie się na spotkaniu Rycerzy Kolumba, zgromadzeni tam mężczyźni (policjanci, strażacy, agenci ubezpieczeniowi) wstaną by ustąpić wam miejsca. Bo są męskimi mężczyznami i dżentelmenami.

     Ciężko jest być mężczyzną. Jestem tego pewna; być mężczyzną w dzisiejszym świecie nie jest łatwo. I już wiem, co sobie myślicie: nie jest też wcale łatwo być kobietą i oczywiście macie pełną rację. Jednak kobiety lubią sobie ponarzekać na swój los i w ten sposób sprawić, by inni im współczuli. Mężczyźni muszą to przełknąć. Dobrzy mężczyźni biorą swoje zmartwienia na pierś i zachowują pogodę ducha, są konstruktywni i gotowi do pomocy; mężczyźni nie tak już dobrzy stają się kimś w rodzaju bohaterów telewizyjnej komedii „The Man Show” – goniącymi za dziewczynami, palącymi trawkę nihilistami. (Nihilizm nie ma w sobie nic z męskości, za to stanowi ostatnią ucieczkę maminsynków).

 

***

 

      Powinnam może opowiedzieć o tym jak męskość i jej siostra dżentelemeńskość wyszły z mody. Pamiętam to dobrze, bo przy tym byłam. Tak naprawdę, jest całkiem prawdopodobne, że przyłożyłam do tego rękę. Pamiętam dokładnie ten dzień. Była połowa lat 70, a ja miałam dwadzieścia parę lat, i  postawny, miły, w średnim wieku mężczyzna wstał, by pomóc mi włożyć dość ciężką walizkę na półkę w samolocie. 
       
       Byłam wtedy feministką i znałam wszystkie nasze reguły i odzywki. „Sama sobie poradzę”, warknęłam.
       
       Wtedy było dla mnie bardzo ważne, by on wiedział, że jestem silna. Jak się dziś okazuje, jeszcze ważniejsze jednak było, bym miała wówczas świadomość, że jestem głupia. Ale tego nie wiedziałam. Wprawiłam w zakłopotanie uprzejmego mężczyznę, który chciał tylko pomóc kobiecie. A ja nie byłam na tyle kobietą, by mu na to pozwolić. Założę się, że on już nigdy więcej nie spróbował zaproponować pomocy kobiecie. Założę się, że został intelektualistą, albo pisarzem, a nie dobrym człowiekiem jak strażak, czy biznesmen, który woła: „Jazda!”
      Nie wykluczone jednak, że to nie byłam tylko ja. Żyłam w Ameryce jako dziecko, kiedy bohaterem i symbolem męskości był John Wayne. Był silny i milczący. I ja byłam przy tym, kiedy oni zabijali Johna Wayne’s tysiącem cięć. Wielu był takich co go zabili – nie tylko feministki, ale też anarchiści, lewacy, intelektualiści, inni. Można nawet powiedzieć, że zrobił to Woody Allen, przez śmiech i masochistyczne wręcz przyznanie się do swoich nerwic i lęków. To on sprawił, że ludzie zalęknoienie i znerwicowani zaczęli być wręcz podziwiani. To Woody Allen sprawił, że to bycie pożartym przez rekina, a nie pokonanie go jest naprawdę... cool.

    Ale gdy już zabiliśmy Johna Wayna, wiecie kto nam pozostał? Zostaliśmy z owym wesołkiem ze starych filmów Wayne'a, Barrym Fitzgeraldem. Małym, podenerwowanym, plotkarzem z sąsiedztwa,  Barrym Fitzgeraldem, który chciał gadać o wszystkim, byle nic nie musiał nic robić.

    To nie był postęp, to nie była poprawa.

    Tęskniłam za Johnem Waynem. 

    Teraz jednak myślę, że... on wrócił. Myślę że wróćił 11 września. Myślę, że wbiegł na górę po schodach, niczym worek ziemniaków wrzucił sobie czyjeś dziecko na plecy, zbiegł na dół , a potem posprzątał gruz. Myślę, że wrócił w pięknym stylu. I to w samą porę.

     Witamy w domu, Książe.

     I raz jeszcze: Dziękujemy wam, mężczyźni z 11 września.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...