Dziś znów chciałbym
zaproponować Państwu własne tłumaczenie fragmentu tekstu znanego nam skądinąd
Carlsona Tuckera, tym razem o rodzinie Clintonów, a tak naprawdę o zjawisku
znacznie głębszym i znacznie bardziej uniwersalnym. Dziś część pierwsza.
Był taki czas, gdy Bill i Hillary Clinton w stosunku do takiego Facebooka – gdyby ten wówczas istniał – i jego dzisiejszej uległości wobec autorytarnych reżimów wykazywaliby głęboką nieufność. Clintonowie wkroczyli w amerykańską politykę w okresie, gdy młodzi wykształceni Amerykanie uważali się za jednoznacznych libertarian oraz zaciekłych wrogów establishmentu. Bill i Hillary Clinton nienawidzili Nixona i wspierając kampanię jego przeciwnika, socjalisty George’a McGoverna. Bill pomagał w organizacji protestów przeciwko wojnie jaką w Wietnamie prowadził Lyndon Johnson, a pierwsze poważne wystąpienie Hillary, jakie w roku 1969 wygłosiła na zakończenie roku akademickiego w Wellesley College, stanowiło bardzo ostry atak przeciwko innemu mówcy, republikańskiemu senatorowi Edwardowi Brooke, któego Clinton krytykowała za to, że ten był bardziej skłonny do wspierania stopniowych zmian społecznych, niż rewolucyjnego protestu.
Dziś Clintonowie nie są, łagodnie
mówiąc, wierni tamtym przekonaniom, i to nie tylko dlatego, że mają już swoje
lata. Po całych dziesięcioleciach pozostawania przy władzy, Clintonowie stali
się super-bojownikami o zachowanie status quo, tak politycznego, jak i gospodarczego.
Prezydencka kampania Clinton w roku 2016
nie przypominała niczego innego jak wściekłego ataku na wszelką rewolucję,
która mogłaby zaszkodzić obecnej władzy, a już zwłaszcza pozycji, jaką ona sama,
Hillary Clinton, zdobyła. Była gotowa na współpracę z partyjnymi przywódcami,
byle tylko w ten sposób zaszkodzić swojemu głównemu przeciwnikowi, Berniemu Sandersowi,
który stanowił zagrożenie głównie z tego względu, że był bardziej popularny
wśród młodszych, bardziej idealistycznie nastawionych wyborców Demokratów. To jak
daleko Clinton potrafiła się posunąć stanowiło cyniczną próbę ze strony
cynicznego przedstawiciela establishmentu utrzymania się za wszelką cenę przy
władzy.
Jednym z największych paradoksów amerykańskiej
polityki stało się to, że to właśnie ów cynizm zniszczył jej kampanię. Mimo że
doradcy Clinton zwracali jej uwagę, że powinna przede wszystkim apelować do
frustracji klasy średniej, Hillary odmówiła. Uznała populistyczne pretensje za
wyjątkowo tanie, a co najgorsze, za pozbawione sensu. Uznała, że ludzie i tak uwierzą
we wszystko co ona im powie. A zatem kampania Clinton trzymała się dzielnie
swojego oryginalnego przesłania: „Wszystko jest okay, tyle że potrzebujemy nowego prezydenta, którym będzie Hillary. A
każdy kto uważa inaczej to tępy wieśniak”. Nawet najbardziej posunięty w
latach polityk nie mógł być bardziej oderwany od rzeczywistości.
A zatem, nie ma się co dziwić, że dla jedynego
dziecka Hillary, zwykli ludzie, których ona rzekomo wspiera, są jeszcze bardziej egzotyczni. W odróżnieniu od swojej
mamy, Chelsea Clinton nigdy nie przeszła drogi od zbuntowanego dziecka na najwyższy poziom establishmentu. Chelsea urodziła się jako ważna część owego establishmentu i tam już pozostała. Stanowi ona żywe ucieleśnienie dzisiejszej
klasy rządzącej Ameryki.
Urodzona w roku 1980, gdy jej ojciec był
gubernatorem stanu Arkansas, Chelsea Clinton żyje i rozwija się kompletnie obok naszej
merytokratycznej elity. Zanim ukończyła 12 lat, zamieszkała w Białym Domu i
została zapisana do Sidwell Friends School, gdzie dzieci prezydentów,
ministrów, oraz przedstawicieli największych waszyngtońskich mediów kształcą
się od dziesięcioleci.
Ukończywszy Sidwell, z długiej listy
uniwersytetów, które gotowe były ją przyjąć, takich jak Harvard, Yale,
Princeton, czy Brown, Chelsea wybrała jeszcze inny, czyli Stanford. Jak w tamtym czasie donosiły
niektóre media, Harvard robił wszystko by uspokoić innych kandydatów, że
Chelsea „absolutnie nie grała kartą tatusia” i została zaakceptowana wyłącznie
w oparciu o oceny i wyniki testów. Przy tym jednak tak się dziwnie złożyło,
że wszystkie czworo dzieci ówczesnego wiceprezydenta Ala Gore zostały akurat przyjęte do Harvardu, a my się możemy oczywiście domyślać, że również i tu na
podstawie ocen i wyników testów.
Po ukończeniu studiów na Stanfordzie,
Chelsea udała się do Oxfordu, gdzie uzyskała dyplom w dziedzinie
stosunków międzynarodowych, a dziekan oxfordzkiego University College nie
omieszkał poinformować, że „college z radością rozszerzy swoje kontakty z
rodziną Clintonów”.
Wkrótce po ukończeniu studiów, Chelsea otrzymała
jedną z najbardziej prestiżowych ofert pracy na świecie, w zarządzie firmy
konsultingowej McKinsey & Company, stając się najmłodszą osobą w swojej
kategorii. Mimo kompletnego braku doświadczenia w finansach, biznesie, czy w ogóle
na rynku pracy, objęła dokładnie to samo stanowisko, co jej
rówieśnicy, często posiadacze dyplomów MBA. W wieku 23 lat otrzymywała
wynagrodzenie w wysokości 120 tysięcy dolarów rocznie.
Nie zagrzała tam jednak miejsca zbyt długo. Po zaledwie trzech latach, w wieku 26 lat, Chelsea została zatrudniona
w branży chemicznej, jako analityk w firmie Avenue Capital Group, z
funduszem hedgingowym w wysokości 12 miliardów dolarów. Jej pensja została
utajniona, ale możemy zgadywać, że nie była mała. Warto natomiast zauważyć, że
właścicielem Funduszu był wieloletni sponsor rodziny Clintonów, Marc Lasry.
W wywiadzie, jakiego w roku 2014 udzieliła
magazynowi „Fast Compamy”, Chelsea wyraziła się z pogardą co do korzyści
finansowych jakie stały się jej udziałem. Swoje wcześniejsze zatrudnienie
określiła jako proces samoodkrywania się, rodzaj metafizycznego eksperymentu
który pozowolił jej odrzucić materializm i wznieść się ponad tych wszystkich
smutnych biedaków goniących za pieniądzem.
- Byłam ciekawa, czy jestem w stanie przejmować
się pieniędzmi na zupełnie podstawowym poziomie, i okazało się że to nie dla
mnie – powiedziała. – To nie była miara sukcesu, której pragnęłam w życiu.
By zaznaczyć swoje oddanie prostej egzystencji, w nowojorskim Flatiron District, za 10 mln dolarów, Chelsea i jej mąż kupili sobie apartament o powierzchni 1500 metrów kwadratowych. Jak oceniono, ów apartament był największym w całym Nowym Jorku, zajmując powierzchnię jednego kwartału
Jutro część druga.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.