Współpraca
jaką przez długie lata prowadziłem z wydawnictwami Piotra Bachurskiego już
jakiś czas temu dobiegła końca, a też przy tej okazji przyszło mi zakończyć
pojawiający się tu co miesiąc cykl zatytułowany „Wezwani do tablicy”. Przyznam
szczerze, że z tego wszystkiego najbardziej mi żal owych krótkich kawałków,
które pisały mi się bardzo dobrze i dawały mi dużo satysfakcji. Oto jednak,
kiedy już wydawało się, że z tą formą przyszło nam się na dobre pożegnać,
wychodzi na to, że nie do końca, bo to, o czym chciałem napisać dzisiaj, wymaga,
jak sądzę, tej właśnie, a nie żadnej innej metody. Proszę więc posłuchać.
***
Oto właśnie dotarła
do nas informacja, że w wiosce Treblinka, w ramach programu Instytutu
Pileckiego „Zawołani po imieniu”, 25 listopada, na terenie byłej miejscowej
stacji kolejowej, odsłonięty został kamień z tablicą, upamiętniającą
21-letniego Jana Maletkę, człowieka który zginął za podanie wiadra wody Żydom,
wywiezionym do niemieckiego obozu zagłady w tej właśnie Treblince. Jak podczas
uroczystości mówiła wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego, Magdalena
Gawin: „Wraz ze swoim bratem i przyjacielem wielokrotnie widzieli Żydów
duszących się w bydlęcych wagonach. Pomagali im wielokrotnie [...] Jana
Maletkę wspominamy po raz pierwszy. Nikt nigdy o nim nie słyszał. Jego nazwisko
miało zginąć w ludzkiej niepamięci. Nasza pamięć, nasz szacunek i nasza
życzliwość wobec rodziny tej ofiary jest jednak szczególnie ważna. Oprawcy
chcieliby, żebyśmy nie pamiętali. Ale my musimy robić wszystko, by pamiętać.
Tak, żeby dobro zwyciężało, a sprawcy tych okrutnych zbrodni nigdy nie
odczuwali satysfakcji”.
***
Historia ta
mogłaby się jeszcze dłużej opowiadać, ale może pozostańmy przy tym co zostało
już powiedziane i zwróćmy uwagę na to, że w reakcji na owo wydarzenie, „Gazeta
Wyborcza” – dogorywająca jak należy, ale też, jak wiemy, wciąż potrafiąca
kopnąć – opublikowała oświadczenie podpisane przez dwóch swoich wieloletnich
współpracowników, a przy okazji, jak ich tytułuje sama Redakcja, członków
polskiego oddziału loży B’nai B’rith, Andrzeja Friedmana i Sergiusza
Kowalskiego. Wczytajmy się w te czarne słowa:
„Polska polityka historyczna sięgnęła
granic obrzydliwości. Tym razem w wykonaniu wiceministry kultury Magdaleny
Gawin, która odsłoniła w Treblince – uwaga, w Treblince! – pomnik Polaków
ratujących Żydów. Magdalenie Gawin, jej szefowi Piotrowi Glińskiemu oraz nadszefowi
obojga pragniemy przypomnieć, że w obozie zagłady w Treblince zagazowano nas
ok. 900 tys., a udział Polaków na rampie polegał głównie na sprzedawaniu wody
za dolary, złoto i brylanty.
Zanim Polska zacznie stawiać pomniki dla Polaków na cmentarzach żydowskich,
musi sobie przypomnieć o Żydach zamordowanych przy udziale Polaków. Byli,
oczywiście, Polacy sprawiedliwi wśród narodów, którzy zapłacili życiem za pomoc
Żydom. Zasługują na wieczną pamięć i uznanie za odwagę i piękny czyn – ale nie
na tamtej rampie. Jak nisko upadły polskie władze w swej nędznej próbie
zaspokojenia apetytów wyborców pragnących uwierzyć w tę heroiczną fantazję.
Część naszych przyjaciół i krewnych przeżyła Auschwitz. Nikt nie przeżył
Treblinki”.
***
Kim jest
Andrzej Friedman, nie mam bladego pojęcia, natomiast, owszem, nazwisko, czy
może bardziej nawet imię owego Kowalskiego utkwiło mi w pamięci, jako właśnie
człowieka „Wyborczej”. Sprawdziłem go i proszę sobie wyobrazić, że wedle
Wikipedii, ów Sergiusz urodził się w roku 1953 w Związku Sowieckim jako jak
najbardziej wnuk działaczy Komunistycznej Partii Polski. W roku 1956 jego polsko-żydowska
rodzina przeniosła się do Polski. W 1976 ukończył matematykę
na Uniwersytecie Warszawskim. W 1986 obronił doktorat z socjologii, w
tym samym roku uzyskał członkostwo w Polskim Towarzystwie Socjologicznym.
W 1988 za pracę ‘Solidarność polska. Studium z socjologii myślenia
potocznego’ otrzymał przyznawaną przez PTS Nagrodę im. Stanisława
Ossowskiego.
***
W tym
momencie, gdyby ktoś myślał, że Kowalski to jakiś komuch, proszę sobie
wyobrazić, że nic podobnego. To był jak najbardziej bohater naszej wolności. Podaję
słowo w słowo za tą samą Wikipedią: Podczas studiów jako
członek Zrzeszenia Studentów Polskich współorganizował akcję protestu
przeciwko połączeniu tej organizacji ze Związkiem Młodzieży Socjalistycznej i
przekształceniu jej w Socjalistyczny Związek Studentów Polskich. Od połowy
lat 70. brał udział w akcjach i protestach opozycyjnych. Zajmował się
dystrybucją pism drugiego obiegu, współpracował z Komitetem Obrony
Robotników, Komitetem Samoobrony Społecznej „KOR” i Niezależną
Oficyną Wydawniczą NOWA, był sygnatariuszem Deklaracji Ruchu Demokratycznego.
Od 7 do 14 maja 1980 w kościele św. Krzysztofa w Podkowie Leśnej uczestniczył
w głodówce solidarnościowej z uwięzionymi Dariuszem
Kobzdejem i Mirosławem Chojeckim.
Podczas strajków
sierpniowych 1980 aresztowany jako działacz KSS KOR, uwolniony na
mocy porozumień sierpniowych. Był ekspertem w Ośrodku Prac
Społeczno-Zawodowych przy Komisji Krajowej NSZZ „Solidarność”. Po
wprowadzeniu stanu wojennego w nocy 13 grudnia 1981 został
internowany wraz z żoną Kingą Dunin-Horkawicz, a ich półroczny syn został
umieszczony w izbie dziecka. Zwolnienie uzyskał w lipcu 1982.
***
Ktoś powie,
że w tym nie ma nic szczególnego. Pomijając fakt, że Kowalski zaraz po wyjściu z internowania zaczął robić uniwersytecką karierę to tu to tam, jego historia nie różni się wiele od tej,
którą znamy z biografii Adama Michnika, Bronisława Geremka, Jacka Kuronia, Jana
Lityńskiego, Henryka Wujca i wielu wielu innych, głównie Żydów, ale przecież
nie tylko, to jest zaledwie jeden z nich. No może tylko jeszcze warto zwrócić
uwagę na fakt, że tamci poszli w ogólnopolską politykę, a ten pozostał tam skąd
przyszedł. Jest jednak coś, co Kowalskiego różni od nich wszystkich
zdecydowanie. Otóż, cokolwiek by o nich mówić, to żaden z nich nigdy aż tak
bardzo się nie odsłonił jako człowiek ogarnięty nienawiścią do Polski. Owszem,
i Geremek i Kuroń to tu to tam załamywali ręce nad tak zwanymi zagrożeniami,
które ich Polskę spychają w cywilizacyjny niebyt, żaden z nich nigdy jednak tak
wyraźnie jak Kowalski nie ujawnił się jako ktoś kompletnie obcy, jako wróg. I
to, z mojego punktu widzenia jest pewne odkrycie, bo ono potwierdza coś, o czym
tu mówimy od dawna, ale wciąż jakoś odsuwamy od siebie.
***
Nie wiem ilu
z nas to jeszcze pamięta, ale jeszcze w roku 2009, w niegdysiejszym „Dzienniku”
ukazał się wywiad, jaki równie niegdysiejszy Cezary Michalski przeprowadził z
dopiero co oszalałym redaktorem „Gazety Wyborczej” Michałem Cichym, w której to
rozmowie padły następujące słowa:
„Dla mnie
Helena jest postacią rangi historycznej, nie można jej porównywać ze
współczesnymi postaciami. Ze znanych mi ludzi, którzy w XX wieku żyli w Polsce,
mogę ją porównać tylko do Celiny Lubetkin, która była żoną Antka Zukiermana,
dowódcy ŻOB. I faktyczną dowódczynią powstania w getcie. Misja Heleny, która
jest stuprocentową Żydówką, polegała zawsze na chronieniu polskich Żydów przed
jakimkolwiek złym losem. To zadanie wykonała w stu procentach. Była komendantką
ŻOB w latach 90. Nie można się dziwić, że ona ze swoim zapleczem kulturowym i
genetycznym nie była specjalnie wrażliwa na to, że mordowano księży po 1981,
czy że generał Fieldorf był ofiarą mordu sądowego, w którym brała udział sędzia
Wolińska. Misją Łuczywo było ratowanie sędzi Wolińskiej i wszystkich, obojętnie
jak zapisanych w historii Polaków żydowskiego pochodzenia przed jakimkolwiek
nieszczęściem. Także przed naprawdę istniejącym tutaj antysemityzmem [...] Ale
jak pan [etnicznych kryteriów] nie bierze pod uwagę, to pan
nic nie zrozumie. Tak się składa, że ludzie Agory byli w większości pochodzenia
żydowskiego. Nie było to ani żadnym przypadkiem, ani żadnym powodem do wstydu.
Ale nie można oczekiwać od ludzi z takim backgroundem, że nagle staną się
piewcami Narodowych Sił Zbrojnych […]. O tym, kim się jest,
decyduje środowisko, w jakim się żyje. Instynktownie przejmujesz pewne
zachowania, myśli i sformułowania. Naczelnym pragnieniem każdego człowieka
jest, po pierwsze unikanie problemów, a po drugie uzyskanie pochwały od stada
swoich szympansów. To bardzo silny mechanizm wzbudzania pozytywnego
konformizmu, bez którego umieramy”.
***
Gdyby ktoś nie zauważył, o kim konkretnie mowa, to bohaterką owej wypowiedzi Michała Cichego jest nie kto inny jak Helena Łuczywo, o której dziś wiadomo, że jest posiadaczką tak zwanej „Złotej Akcji” Agory, i że to jej nazwisko dziś Adam Michnik wymienia wśrod tych którzy go właśnie zdradzili. Żona moja, która, jak tu już wielokrotnie wspominałem, na punkcie studiowania żydowstwa ma autentyczną obsesję, pewnego razu na wspomnienie nazwiska Michnika rzuciła z pogardą, że jest to zaledwie ktoś, kogo przodkowie całkiem jeszcze niedawno snuli się po Warszawie, czy diabli wiedzą gdzie, w chałatach. No ale my dziś dumamy nad Sergiuszem Kowalskim, który ni stąd ni z owąd z codziennych doniesień medialnych wyparł samą Klaudię Jachirę. Kim jest ów dziwny człowiek i czym jest sekta, która uczyniła go tu w Polsce swoim przedstawicielem. Otóż kimkolwiek by on był, to zawsze pozostanie zaledwie człowiekiem do wynajęcia dla Adama Michnika, a my możemy mieć pewność, że gdy nadejdzie czas, kiedy to jednemu i drugiemu przyjdzie zejść z tego padołu, te dziki, które pojawiły się wczoraj w leśnym zakątku pod Żywcem nawet nie pierdną.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.