W pierwszej kolejności chciałbym
powiedzieć, że ile razy słyszę, jak to właśnie jakaś redakcja, czy któryś z jej
redaktorów śledczych, czy nawet sama Anita Gargas, po dwudziestu czy
trzydziestu latach odnaleźli starannie gdzieś zmagazynowane materiały, z
których wychodzą na wierzch jakieś wyjątkowo szokujące rewelacje, jestem pełen
podejrzeń. Podejrzenia moje biorą się stąd, że już od czasu gdy dwóch rzekomo absolutnie
przenikliwych dziennikarzy „Washington Post”, Woodward i Bernstein, otrzymali od
byłego agenta FBI informacje o tak zwanej „Aferze Watergate” i tym samym stworzyli
pretekst, by usunąć Richarda Nixona z funkcji prezydenta, możemy się domyślać,
że jeśli któreś z mediów wykryje cokolwiek, choćby minimalnie istotnego, to
najwyżej to, co im ktoś podrzuci pod drzwi, wraz kartką z napisem „Do roboty!”. A zatem i tym razem, gdy wspomniana Anita Gargas opublikowała w
swoim zachwycająco śledczym programie film, na którym młodszy o 20 lat, tyle że
pijany dokładnie tak samo jak dziś, Adam Michnik ściska się z generałem
Jaruzelskim i wyznaje mu swoją miłość, pierwsze co mnie zastanowiło, to
oczywiście nie to, dlaczego oni są w aż takiej komitywie, ale kto ten film
nakręcił, po co, z jaką intencją, i wreszcie, w czyjej szufladzie on przez ten
czas leżał. Nie interesowała mnie owa zażyłość, bo praktycznie od roku 1990 nie
ulegało dla mnie najmniejszej wątpliwości, że oni wszyscy, począwszy od
Michnika, przez Geremka aż do Kuronia, regularnie chlali z Kiszczakiem,
Jaruzelskim i jak najbardziej też z Urbanem. Powiem więcej, byłem zawsze przekonany,
że ten akurat fakt stanowi wiedzę powszechną. A już na pewno powszechną wśród tych z
nas, którzy pamiętają choćby wypowiedź Jacka Kuronia, kiedy to, tłumacząc się z
uściśnięcia ręki Jarosławowi Kaczyńskiemu, wyjaśnił, że od czasu jak jeszcze
siedząc w komunistycznym więzieniu podał rękę jakiemuś esesmanowi, obiecał
sobie, że już nigdy tego gestu nie odmówi nikomu.
No więc nie tyle samo wydarzenie, ale
to że ono zostało nie wiadomo po jaką cholerę sfilmowane, a potem nie wiadomo
przez kogo przez długie lata przetrzymywane, budzi moje zaciekawienie. Sprawa
zatem pozostaje, i pewnie już pozostanie, niewyjaśniona, natomiast uważam, że bardzo
łatwo można wyjaśnić przyczynę dla której Adam Michnik postanowił się w III RP
zprzyjaźnić z takimi ludźmi jak Urban, Kiszczak, no i, jak widzimy wszyscy
teraz, Jaruzelski. Wszelkiej maści i autoramentu komentatorzy prześcigają się,
wyzywając Michnika od komuchów, kłamców, zaprzańców, zdrajców i ja oczywiście
nie mam nic przeciwko temu, by się do owych obelg podłączyć, jednak główna
przyczyna tego, że ten się zachował tak a nie inaczej, leży w tym, że on jest
nieodłączną częścią pokolenia lat 60, które wylansowało modę na tak zwany
dekonstruktywizm. Powiem szczerze, że na różnego rodzaju intelektualnych
pułapkach się kompletnie nie znam i poza paroma kluczami oddaję się wyłącznie
własnemu wyczuciu interesujących mnie spraw, tak że niewykluczone, że to co mi
się zdaje, zawiera jakieś błędy, niemniej z tego co zdążyłem
zaobserwować, owa idea, w tym wypadku ściśle filozoficzna, opierała się od
początku na przekonaniu, że wszystko można bardzo łatwo zinterpretować w
absolutnie dowolny sposób, i to zmieniając opis nieustannie i to w
nieskończość. Dla owych intelektualistów, oraz ich mistrzów, nic nie jest
prawdą i nic nie jest kłamstwem, coś co dziś jest przedstawiane jako piękne i
szlachetne, już w tym samym momencie może stać się podłe i wstrętne. Mało tego,
im bardziej coś robi wrażenie, lub powszechnie jest uważane za złe, największą
intelektualną przyjemność można znaleźć w udowodnieniu, że owa paskuda jest
czystą szlachetnością.
Ja nie twierdzę, że wszystkie te dzieci,
wznoszące wulgarne hasła dla umierających w polskich szpitalach kobiet w ciąży,
czy demonstrujące tęczowe flagi, czytały dzieła Deridy, czy jakiegoś innego
pedofila (już wielki autorytet Michnika, Cohn-Bendit, zaświadczył, że pedofilia
to samo dobro). One mogą być z tego wszystkiego jeszcze głupsze ode mnie,
wystarczy jednak że się naoglądały telewizji i naczytały odpowiednich gazet, by
wiedzieć, że kiedy umieszczą na obrazku Chrystusa z cyckami, czy Matkę
Boską ustylizowaną na jakiegoś transwestytę, to wcale nikogo nie obrażają, ale
zaledwie przedstawiają swoje nowe spojrzenie na to co widzą. I tak samo Michnik.
Gdyby go zapytać, czy uważa Jaruzelskiego za cudownego człowieka i uroczego
kompana, wzruszyłby ramionami z pogardą. W jego sytuacji bowiem, takie pytanie
jest kompletnie bez sensu. Dziś bowiem jest tak, a jutro może być inaczej, a
nawet dziś może już być inaczej, a to z tego względu, że dla niego ściskanie
się z Jaruzelskim, podobnie jak szczucie na prezydenta Dudę, jest jedynie formą
intelektualnej zabawy, a jednocześnie wyzwania. Michnika nie interesuje ani
Polska, ani Jaruzelski, ani LGBT, ani demokracja.
Myślę że pisałem już o tym tu na tym
blogu, ale jest dobra okazja by to przypomnieć. Oto jeszcze w PRL-u miałem
okazję udać się do Warszawy, gdzie odbywał się jakiś literacko-artystyczny
event, na który zostałem zaproszony. Po wydarzeniu, wszyscy udaliśmy się do
jakiegoś mieszkania, gdzie przede mną, jak na scenie, rozsiadła się cała kupa,
czy to artystów, czy to doktorantów z Polskiej Akademii Nauk w rodzaju red. Illga i jego przyszłej małżonki, i oni przez całą
noc prowadzili rozmowy, z których jedyne co zrozumiałem, to właśnie to, że
jedyne o co chodzi, to to, by się spierać o rzeczy kompletnie abstrakcyjne. Jak
mówię, nie wiem, o czym oni rozmawiali, bo przede wszystkim nie rozumiałem
języka, jakim się posługiwali, ale to akurat wychwyciłem, że zajęci byli
wyłącznie dociekaniem tego, czym jest coś, co może jest, a może tego nie ma,
ale może będzie, albo było, ale na pewno nie jest takie jak im się zdaje. I temu
wszystkiemu nadawali specjalne nazwy, i wszyscy byli w tej rozmowie tak
szczęśliwi i tak nią podnieceni, że pod koniec bałem się, że nie wytrzymam,
zdejmę pasek od spodni i ich stamtąd poprzeganiam jak Jezus tamtych ze
świątyni.
Dziś Michnik, skoro Jaruzelskiego już pochował, całuje już pewnie Urbana, czule szarpie go za uszy, ktoś być może nawet kręci z tego spotkania pamiątkowy film, a ja jestem pewien, że oczywiście niewykluczone, że ten stary satyr traktuje to jako jeszcze jedną okazję do tego, by poczuć satysfakcję z tego, jakimi kurwami okazały się te solidaruchy, sam Michnik natomiast ma to, co sobie myśli Urban, kompletnie w nosie, nie myśli bowiem ani o Polsce, ani o Unii Europejskiej, ani o demokracji i zamachu na system sprawiedliwości i umierających w nadbużańskich lasach irackich dzieciach, ani nawet o pieniądzach. Tacy jak on mają w nosie pieniądze. Podejrzewam, że jego tak naprawdę nie interesuje nawet sprawa żydowska i nie zdziwiłbym się, gdyby to z tego powodu Rapaczyński i Łuczywo postanowili go usunąć jako zatruty koszer. Dla ludzi takich jak Michnik jedyne co ma jakąkolwiek wartość to wykazanie, że prawda jest kłamstwem, a kłamstwo prawdą, podłość jest cnotą, a szlachetność nie zasługuje nawet na splunięcie.
A
jeśli za to wszystko oczekują jakiejś nagrody, to najchętniej w piekle, bo tam
przynajmniej jest podobno ciekawie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.