Nie
jestem pewien, czy publikowanie eseju Tuckera Carlsona na temat kapitalizmu w
wersji turbo jest najlepszym sposobem na zakończenie tego roku, jednak mam
bardzo smutne wrażenie, że to co możemy wyciągnąć z tego tekstu bardzo mocno
pokazuje nam naszą teraźniejszość i niestety też przyszłość. A zatem, czemu nie?
Zawsze pozostaje nadzieja, że ich wszystkich w końcu diabli wezmą, czego sobie i Państwu na ten nowy rok życzę. Część
czwarta i ostatnia.
„New
York Times” zwiastował to przyjście obszernym tekstem zatytułowanym „Dziś na
Twitterze: Chelsea Clinton, bez cenzury”. Autor artykułu określił ją
najwyższym możliwie komplementem jako „złośliwą i zaczepną”.
CNN ową ocenę tylko potwierdził: „Wreszcie
uwolniona z więzów politycznych ambicji matki”, głosiła telewizja, Chelsea
„pojawiła się na portalu, bombardując scenę serią absolutnie wykjątkowych,
niekiedy wręcz bezczelnych opinii, i wygłaszając je tonem, jakiego Ameryka w
całej swojej historii nie słyszała”.
Autorka „BuzzFeed”, Lauren Yapalater, prowadząca
tam celebrycki kącik, niemal mdlała z ekscytacji: „W ostatnich tygodniach
Chelsea komentuje każde krajowe wydarzenie w tweetach z jednej strony subtelnie
zrównoważonych, a z drugiej okrutnie bezlitosnych”, dodając, że tweety
Chelsea „oczyszczają nasze duszę”.
Gdy chodzi jednak o zwykłych użytkowników
Tweetera, nie zdziwiłaby reakcja całkiem przeciwna. Większość zamieszczanych
przez Chelsea komentarzy nie różniła się bowiem praktycznie niczym od
najbardziej banalnych, znanych nam aż nazbyt dobrze z codziennych wystąpień licznych
przedstawicieli tak zwanych elit. Niektóre z nich były wręcz agresywnie
prostackie.
Jeden z przykładów: „Słowa bez
czynów... nie znaczą nic. Puste słowa są... tylko słowami. Słowa wbrew czynom
to... hipokryzja”.
Gdzie indziej coś takiego: „Wczoraj
zobaczyłam człowieka w dżinsach i t-shircie jak jechał na desce. Temperatura
była poniżej zera. Bogu dzięki, miał na głowie kask”.
Faktycznie bezczelne. Oczyszczające
duszę.
Były jednak chwile kiedy Chelsea
faktycznie potrafiła pokazać lwi pazur, zwłaszcza gdy współużytkownikom
Twittera należało przypomnieć o Zasadach. W marcu 2017 roku, pewna firma
jubilerska rozwiesiła żartobliwe billboardy: „Czasem nie jest źle obrzucić
dziewczyny kamieniami”. Chodziło oczywiście o diamenty.
Reakcja Chelsea: „Dowcipy o biciu
dziewcząt nigdy nie są śmieszne. Nigdy”.
W trakcie pierwszych miesięcy
prezydentury Trumpa, doradca Białego Domu Steve Bannon zapytany o małą liczbę telewizyjnych
briefingów, zażartował, że rzecznik prasowy Sean Spicer „nieco się roztył”.
Chelsea natychmiast ruszyła do akcji:
„Biały Dom, wykorzystując otyłość
jako usprawiedliwienie, stosuje szyderczą stygmatyzację. Mamy rok 2017”.
Gdy inny użytkownik Twittera zwrócił jej
uwagę, że Bannon tylko zażartował, Chelsea pokazała jak potrafi być bezczelna.
„A to okay”, napisała. „A więc szydził z otyłości tylko w żartach, po
to tylko by uniknąć konieczności odpowiedzi na zadane pytanie. Jasne. Mamy rok
2017”.
Tego typu pyskate wymiany „New York
Times” potraktował jakby oto właśnie odnalazł nieznaną powieść Prousta, i
opublikował specjalny artykuł na temat czytelniczych zwyczajów Chelsea, wraz z polecanymi
przez nią tytułami i autorami. Również „Elle” w jednym z wydań zamieściło entuzjastyczny
tekst zatytułowany „Chelsea Clinton o dziewczynach Obamy, o pokonywaniu nieśmiałości
i o tym jak należy dodawać sił młodym dziewczętom”.
„Variety” z kolei umieściło Chelsea na
okładce i przedstawiając ją jako eksperta od mediów społecznościowych,
przeprowadziła z nią obszerny wywiad. Poziom zadawanych pytań mogło wyznaczać
choćby takie: „Jak to się stało, że jest pani aż tak samodzielna?”
Czy „Kiedy była pani dzieckiem, co
było pani ulubionym jedzeniem?”
Tu zresztą odpowiedź jakiej Chelsea
udzieliła, ujawniała wiele na temat tego jak mogło wyglądać jej dzieciństwo: „Lubiłam
zdrowe jedzenie, bo tak naprawdę rodzice nie pozwalali mi jeść niczego innego”.
Pod koniec roku 2017 Chelsea pojawiła się
na łamach „Teen Vogue”, gdzie opublikowała otwarty list do dzieci, który w
najgorszym razie mógł się zaczynać jak późnowieczorny elaborat na Facebooku i w
żadnym wypadku nie brzmiał jak coś, czego byśmy pragnęli dla naszych dzieci,
ani nawet jak coś, co one same miałyby ochotę czytać. „Teen Vogue” zdecydował
się jednak to coś opublikować.
W owym liście Chelsea Clinton atakowała
Donalda Trumpa, oraz agresję w szkołach, występowała przeciwko zmianom klimatu
by wreszcie wylać z siebie całą złość na to, że US Army nie przyjmuje w swoje
szeregi osób transpłciowych. To był początek, na końcu zaś Chelsea zaznaczyła, że
ochrona dzieci nie jest cudzym obowiązkiem, lecz obowiązkiem nas wszystkich –
nawet jeśli Prezydent uważa inaczej.
Z punktu widzenia czytelników, tam nie
było absolutnie nic nowego. Interesujące jest natomiast to, czego Chelsea nie
napisała. Nie wystąpiła jednym słowem przeciwko zastanemu porządkowi świata,
ani nawet nie zauważyła jego istnienia. Nie zastanowiło ją, jak to jest coraz
mniejsza liczba Amerykanów ma wpływ na coraz bardziej rozszerzający się podział
narodowego majątku. Nie zapytała, dlaczego średnia klasa stopniowo wymiera, ani
dlaczego amerykańskie społeczeństwo jest coraz bardziej podzielone. Nawet na
moment nie zainteresowała się tym, jak to możliwe że ktoś tak przeciętny jak
ona sama mógł zyskać sławę i majątek w kraju, który wręcz szczyci się że wyrósł
dzięki indywidualnym osiągnięciom.
Jeśli system zwany merytokracją
rzeczywiście gdzieś istnieje, dlaczego „Teen Vogue” udaje, że list tak dramatycznie
bylejaki jest wart rozpowszechnienia? To by było dobre pytanie.
Chelsea jednak go nie zadała. Tu akurat
odpowiedź na nie jej nie interesuje. I ona nawet nie ma pojęcia, że powinna.
W świecie w jakim Chelsea Clinton żyje,
nie ma nikogo kto jej powie, że się myli.
Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku!
OdpowiedzUsuń@Mateusz
UsuńI dla Ciebie ode mnie.