Wczoraj wieczorem mój kumpel Adaś
Kozikowski zapytał mnie, czemu jeszcze nie skomentowałem na tym blogu załamania
nerwowego Jarosława Gowina, a ja przede wszystkim pomyśłałem sobie, że owa
sugestia jest o tyle ciekawa, że mi ani przez chwilę nawet do głowy nie
przyszło, by owo nieszczęście komentować, a z drugiej strony, wydawałoby się czymś
zupełnie oczywistym, że ja akurat, po tym jak, biorąc pod uwagę całość politycznych
zachowań wydawałoby się byłego już polityka, wielokrotnie, jako coś nieuknionego,
owo załamanie zapowiadałem, powinienem był się jakoś do tego co się stało
odnieść. No ale teraz, nawet gdybym zmienił zdanie, to i tak już jest za późno,
mogę więc tylko poinformować, że wedle najświeższych doniesień medialnych,
Jarosław Gowin doszedł do siebie, zamieszczając na Twitterze komentarz, w którym
poinfomował, że Leo Messi to najlepszy piłkarz w historii, ale Złota Piłka w
tym roku należała się Robertowi Lewandowskiemu. A ów gest, moim zdaniem,
oznacza, że ów dziwny człowiek jeszcze nie złożył broni i uznając, że co go nie
zabiło, to go wzmocni i już wkrótce opowie nam o swoich kolejnych politycznych planach
w telewizji TVN24.
Ta natomiast refleksja, przypomniała mi
pewną dużo, dużo starszą, kiedy to zadumałem się nad tym, jak to niektórzy
ludzie, wbrew choćby i nieco kulawemu, ale wciąż zdrowemu, rozsądkowi,
potrzebują, nawet jeśli nie żyć wiecznie, to owo życie udawać. W związku z tym
zatem, bardzo proszę przypomnieć sobie pewien mój tekst jeszcze sprzed pięciu
lat, opublikowany, swoją drogą, o ile dobrze pamiętam, wyłącznie w Salonie24, o
takich właśnie dziwakach.
***
Pamiętam tę myśl jeszcze z czasów, gdy
byłem bardzo młody, ambitny i zaczytywałem się w różnych rzekomo mądrych
książkach. Otóż słynny argentyński pisarz Jorge Luis Borges, kiedy był już
bardzo starym człowiekiem, spotkał swojego równie starego jak on, dawno
niewidzianego kolegę. „I co tam u ciebie?” – spytał Borges. „Umieram, mistrzu,
powoli umieram” – odpowiedział Borgesowi kolega. „To dobrze, przyjacielu” –
odrzekł pisarz. „Bardzo trudno byłoby żyć wiecznie”.
Przyznaję,
że samego Borgesa akurat nie czytałem. Owszem, parę razy się za te jego teksty
brałem, ale nawet wtedy, kiedy potrafiłem czytać nawet Cortazara, Borges mi
zwyczajnie nie wchodził. Tę jednak myśl zapamiętałem do dziś: „Trudno byłoby
żyć wiecznie”. Ktoś powie, i jak najbardziej słusznie, że nie trzeba być
Borgesem, by wymyślić coś na tym poziomie przebiegłości. Wystarczy odrobina
wyobraźni, by kwestię uroków życia wiecznego mieć odhaczoną raz na zawsze.
Wystarczy obejrzeć sobie film Spielberga pod tytułem „A.I.”, gdzie ów urok w
pewnym momencie przybiera postać tak przerażającą, że najwidoczniej sami
producenci uznali, że aby zrobiło się nieco sympatyczniej, pozostaje już tylko
odwołać się do kosmitów. Co ja mówię „A.I.”? Wystarczy posłuchać piosenki Boba
Dylana „Seven Curses”, gdzie klątwa rzucona przez piosenkarza na występnego
sędziego brzmi szczególnie plastycznie:
„Rzucam oto siedem klątw na podłego sędziego:
Pierwsza,
by jeden lekarz go nie wyleczył
Druga, by
dwóch uzdrowicieli go nie uzdrowiło
Trzecia,
by troje oczu go nie zauważyło
Czwarta,
by czworo uszu go nie usłyszało
Piąta, by
pięć ścian go nie ukryło
Szósta,
by sześciu grabarzy go nie pochowało
Siódma, by
siedem śmierci go nie uśmierciło”.
Niech za to
co zrobił, żyje wiecznie, chciałoby się zawołać.
A więc, po co nam Borges i jego przemyślenia? Nie wiem, szczerze mówiąc, faktem
jest jednak, że jakoś to zdanie: „To dobrze, przyjacielu, trudno byłoby żyć
wiecznie” utkwiło mi w głowie.
I oto, w sytuacji, gdy wydawałoby się, że sprawa jest oczywista i, pomijając
naturalny lęk przed nieznanym, powinniśmy jednak się starać zachowywać
podstawowy zdrowy rozsądek, dowiadujemy się, że nie byle kto, ale Peter Thiel,
miliarder i twórca PayPala, człowiek, który jako jeden z pierwszych
zainwestował w Facebooka, a dziś jest jednym z prominentnych członków słynnej
skądinąd grupy Bilderberg, uwierzył, że dzięki systematycznym transfuzjom krwi
pobranej od osób od niego odpowiednio młodszych, będzie mógł żyć wiecznie, a w
związku z tym przekonaniem inwestuje dziś miliony dolarów w tak zwane
start-upy, których jedynym zadaniem jest stworzenie metody, która powstrzyma
naturalny dotychczas proces starzenia się.
Jak słyszę, jedną z firm zajmujących się ową nieśmiertelnością, jest
kalifornijski projekt pod nazwą Ambrosia. Prowadzi on eksperymenty, podczas
których osoby starsze przechodzą regularne transfuzje krwi pobranej od osób
poniżej 25 roku życia. Za udział w dwuletnich sesjach, uczestnicy eksperymentu
płacą 8 tys. dol. Niejaki Jesse Karmazin, szef Ambrosii, potwierdził już, że
uczestnicy z nową krwią doświadczają odwrócenia starzenia każdego
większego układu narządów. „Wyniki wydają się być długotrwałe, jeśli nie
stałe”, oświadczył Karmazin.
Media donoszą, że dziś już nie tylko Thiel, ale również wielu innych
biznesmenów z Doliny Krzemowej w wolnym od zarabiania pieniędzy czasie, wiszą
na klamce do wspomnianej Ambrosii i zajmują się kupowaniem sobie wieczności.
Ile ten obłęd ich wszystkich kosztuje, tego oczywiście nie wiemy, jednak wedle
nieoficjalnych informacji, szacuje się, że sam Thiel wydaje rocznie niemal 200
tys. dolarów na krew pewnego 18-latka, którą każe sobie regularnie wstrzykiwać.
Przeżyliśmy niedawno w naszej Polsce wydarzenie pod nazwą Światowe Dni
Młodzieży i, jak widzę, część z nas wciąż nie może się po tym, cośmy zobaczyli
pozbierać. Jak się zdaje, bardzo powszechna refleksja sprowadza się tu do stwierdzenia,
że Polska to jedno z ostatnich miejsc na świecie, gdzie ludzie się będą
chronić, gdy nadejdzie Armagedon. Chrześcijańskie miłosierdzie kazałoby mi
pewnie mieć nadzieję, że wśród tych uchodźców znajdą się ci wszyscy biznesmeni
z Kalifornii, a my ich przyjmiemy z otwartymi ramionami. I takie rozwiązanie
jest jak najbardziej prawdopodobne. Jest bowiem bardzo możliwe, że przyjdzie
dzień, kiedy oni będą tu do nas wiać w podskokach. Póki co jednak, ja im życzę,
by nawet siedem śmierci ich nie zabiło. Niech żyją wiecznie. Świat się skończy,
a oni niech dalej żyją i liczą na kosmitów.
No tak, jakoś wtedy właśnie Salon24 dryfował już w stronę ścieku i pewnie dlatego powyższe przeczytałem dopiero teraz. Ale może i lepiej, bo wprawdzie zapotrzebowanie na odmładzające transfuzje teraz objęte jest dyskrecją, ale skoro już o krwi mowa, to - niejako w zamian - w sferze pop wzrosła popularność wampiryzmu.
OdpowiedzUsuńTrop ten jest jednak możliwie niepewny, bo wszak wampiry pop przedstawia jako heteroseksualne; modelowy wampir najchętniej poluje na dziewice, a wampirzyca najchętniej na mężczyzn. Jakoś nie kojarzę zaś literatury, w której wampir byłby np. zdeklarowanym gejem. Mamy więc poszlakę (a contario), że ów Thiele, jako gej odnotowany nawet w wikipedii, najpewniej nie jest wampirem mimo jego zapotrzebowania na cudzą krew. Na młodzieńczą męską krew, oczywiście.
Nic mnie z tego nie bulwersuje za wyjątkiem tej okoliczności, że te pięć lat temu ów Thiele miał zaledwie czterdzieści i kilka lat z nadzieją na drugie tyle jeszcze przed nim!
No, no, w tym wieku już walczyć o nieśmiertelność? Skoro jednak nie jest wampirem, to może lepiej przystąpiłby do spowiedzi. Nie da się bowiem usunąć podejrzenia, iż chodzić może nie tyle o nieśmiertelność, co o wymiganie się od Sądu Ostatecznego.
Nie wiem, jak ja to robię, że w rogu ekranu naciskam taki guzik z lewą strzałką, a ten mi duplikuje komentarz.
OdpowiedzUsuńTe komputry ...