Szczerze powiem, że coraz to nowsze informacje docierające do mnie w temacie konfliktu między redakcją „Gazety Wyborczą” a jej wydawcą, czyli spółką Agorą, interesowały mnie o tyle o ile, z tego przede wszystkim względu, że od początku wiedziałem, że ani przyczyny owej awantury, ani jej aktualny kształt, w każdym wypadku pozostaną dla nas ukryte, a zatem, cóż my możemy na ten temat powiedzieć. I oto, proszę sobie wyobrazić gdzieś wśród pozornie fantastycznie ciekawych doniesień na temat tego, jak to oni się tam szarpią za pejsy, pojawił się sam Adam Michnik i w długim i płomiennym wystąpieniu rzucił jedną nadzwyczaj znaczącą uwagę: „Nie będzie ogon machał psem”.
Słowa te oczywiście mnie bardzo
zainteresowały, bo w końcu jak to jest możliwe, by „Gazeta Wyborcza”, a więc
zaledwie jeden z tytułów i wielu innych projektów nadzorowanych przez spółkę
Agora, uznał, że to on jest owym psem, a nie zaledwie ogonem. Natychmiast
jednak przypomniałem sobie informację, jaką swego czasu otrzymałem z tak
zwanych „źródeł”, że pierwszą rzeczą jaką Axel Springer zauważył, gdy za
miliard złotych wykupił Onet, było to że ów Onet to taka siła, że oni nie mają
na nich najmniejszego wpływu i że jeśli sprawy będą szły w dotychczasowym
kierunku, to ostatecznie wyjdzie na to, że z tej inwestycji Niemcom nie
pozostanie nic. Trzeba więc było wziąć Onet za mordę, zaprowadzić tam
niemieckie porządki i stąd my dziś mamy to co mamy – swoją drogą, wcale nie ma
pewności, czy gorsze.
Przypomniałem sobie tamtą historię i od
razu zdałem sobie sprawę z tego, że w relacji „Gazety Wyborczej” do Agory mogła
zaistnieć dokładnie taka sama sytuacja, a więc Adam Michnik i jego drużyna
uzyskali taką pozycję, że oni na swojego pracodawcę mogli się wypiąć, a Agorze
pozostało co najwyżej zajmowanie się bieżącą księgowością. I to stąd, w
momencie gdy Zarząd postanowił walnąć pięścią, Adam Michnik nagle wyskoczył z owym
bon motem o psie i jego ogonie. I choć jak najbardziej oczywiście słusznie, to co
z tego, skoro górą pozostaje zawsze ten kto płaci.
Nie to jednak jest jedyną refleksją,
jaka dla mnie wynika z tego co tam się wyprawia. Otóż idąc tropem tego, czego
się dowiedziałem, pomyślałem sobie że sprawdzę dokładniej, jak to jest z tą
Agorą. Proszę sobie zatem wyobrazić, że, jak donoszą źródła, „spółkę
założono w mieszkaniu reżysera Andrzeja Wajdy na
warszawskim Żoliborzu, umowę spółki podpisali: Andrzej
Wajda, Zbigniew Bujak i Aleksander Paszyński” i choć ja akurat
to od samego początku dobrze wiem, to dziś, gdy tę wiadomość odtwarzam, jestem
pod wrażeniem. Oto mamy Wajdę, Bujaka, Paszyńskiego, zakładających to coś, co
dziś robi wrażenie, upadającego, to fakt, ale jednak medialnego giganta, a tam
nawet nie ma Adama Michnika, a ja co mam sobie o tym co się wtedy działo myśleć?
Że mieliśmy do czynienia z jeszcze jednym zaledwie biznesowym przedsięwzięciem?
Mijają lata, Wajda i Paszyński dawno nie
żyją, a Bujak jest takim samym nikim, jakim kiedyś, a tym bardziej dziś, był Paszyński,
a Agora to już nowy wspaniały świat, o którym tamci nie mogli nawet marzyć.
Tyle że i tu, co z tego, jeśli weźmiemy pod uwagę szczegóły. Oto, gdy znów
sprawdzimy źródła, dowiemy się, że zarząd spółki Agora S.A. – a więc ogon, o
którym wspomniał właśnie Michnik – to prezes Bartosz Hojka, oraz członkowie
Zarządu Anna Kryńska - Godlewska, Tomasz Jagiełło, Agnieszka Siuzdag -Zyga i
Tomasz Grabowski, z zarobkami ponad milion złotych rocznie. Hojka, Kryńska,
Jagiełło, Siuzdag, Grabowski... czy komuś jest wesoło?
Potem mamy Radę Nadzorczą w liczbie
sześciu członków, z których jedyne nazwisko, które nam coś mówi – a mówi wiele
– to... Wanda Rapaczyński, a więc ktoś o kim zawsze wiedzieliśmy, że to jest ów
kontakt ostateczny.
W swoim tak emocjonalnym oświadczeniu,
Adam Michnik kieruje również swoje żale do wspomnianej Wandy Rapaczyński, ale
również – czy ktoś ją jeszcze pamięta – Heleny Łuczywo, która wprawdzie
pozostaje tam szarą myszką, ale za to jest posiadaczką czegoś, czego ja akurat
nie rozumiem, ale co się nazywa „złotą akcją”, pretensje o to że gdy źli ludzie
pragną zatopić „Gazetę Wyborczą”, one nawet nie zadają sobie trudu, by podnieść
wzrok, a co dopiero ratować to co tak naprawdę stworzyły.
Niech szlag trafi Adama Michnika z
całą jego ferajną i tym papierem, który tak naprawdę od początku nadawał się
wyłącznie do mycia okien, nie mogę przy tym jednak nie wskazać na fakt, że dziś,
gdy dziś za wspomnianego Michnika zabiera się, i to nadzwyczaj skutecznie,
jakiś Bartosz Hojka, to mamy do czynienia z czymś co w sposób absolutnie
idealny symbolizuje czasy, w których przyszło nam żyć. One bowiem tworzą kompletną
fikcję, gdzie nikt nie jest tym kim się wydaje być, a już z całą pewnością
Diabeł jeden wie, kto – niewykluczone zresztą, że jest to on sam – tak naprawdę
pociąga za sznurki.
Ciekawa jest natomiast bardzo owa
historia, gdzie na jej początku, w roku 1989, ktoś Andrzejowi Wajdzie ze Zbigniewem
Bujakiem i tym trzecim, którego nazwisko mi akurat wyleciało z pamięci, zlecił uruchomienie owego biznesu, a na jej końcu ktoś z kolei niejakiemu Bartoszowi Hojce kazał wziąć to
wszystko za pysk. To jest parabola pierwszej klasy. Ale jest coś jeszcze ciekawszego, a mianowicie członek Rady
Nadzorczej Agory, Wanda Rapaczyński i posiadaczka „złotej akcji”, do której
Adam Michnik kieruje tak straszny zarzut zdrady, Helena Łuczywo.
A
ja się zastanawiam tylko, o kim tu w tym dzisiejszym tekście nie wspomniałem.
Bo skąd? Bo jak?
PS. Pisząc ten tekst, zastanawiałem się, co porabia aktualnie Helena Łuczywo, jedna z najbogatszych osób w Polsce, poza oczywiście posiadaniem wspomnianej „złotej akcji”. I proszę sobie wyobrazić, że tu nie ma żadnych wiadomości. Była ona swego czasu redaktorem naczelnym „Tygodnika Mazowsze”, a potem redaktorem naczelnym "Gazety Wyborczej", a nawet prezesem Agory, by w końcu przejść na emeryturę. I to wszystko. Dziś natomiast Adam Michnik zgłasza do niej pretensję, że ona nic nie robi, gdy jej gazeta tonie. Przepraszam bardzo, ale to jest Zło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.