Nie mam oczywiście pewności, do jakiego
stopnia czytelnicy tego bloga mają tu jakąś wiedzę, ale przy wielkiej nadziei,
że nikt z nas nie ma pojęcia o czym dziś zamierzam rozmawiać, zachowam się jak
gdyby nigdy nic i powiem parę słów o tak zwanym K-Popie. Otóż rzecz się ma tak,
że od kilku lat Korea Południowa uznała, że te ich samochody, ta elekronika, te
statki to, owszem, dużo, ale jeszcze nie tak dużo, by zwojować świat cały, i
postanowiła stworzyć coś przy pomocy czego dokona owego cudu i nazwała to K-Pop
właśnie. Choć wciąż mam wielką nadzieję, że nikt z nas nie zwrócił na to jeszcze
uwagi – i poza przeczytaniem tego tekstu się sprawą nie zainteresuje – obawiam
się, że tak łatwo nam nie pójdzie i pewnie przynajmniej część z nas zauważyła
na naszych ulicach grupy dzieci, które krótko mówiąc, wyglądają, lub starają
się wyglądać, jak współcześni młodzi Japończycy. Jeśli ktoś chce wiedzieć jak dziś
wyglądają młodzi Japończycy, oto parę obrazków.
A jeśli ktoś
nie wie, jak to dziś bywa tu u nas, to również zapraszam.
Rzecz w tym, że – nawet jeśli większość z nas wciąż nie pojęcia o czym mówię – co ciekawe, to nie Japonia ale Korea Południowa właśnie dokonała owej kulturowej ekspansji, która nawet jeśli jeszcze nie zdominowała całego świata, to jest na prostej drodze, by sukces osiągnąć. Owa kultura, obejmująca dziś zarówno literaturę, jak i film, a przede wszystkim może muzykę nie dość że bezpośrednio i znacząco zwiększa dochód narodowy Korei, to jeszcze pośrednio wpływa na rozwój całego rynku do tego stopnia, że wedle najnowszych obliczeń, każde 100 dolarów zarobione na K-Popie przynosi Korei kolejne 200 w przemyśle pozarozrywkowym. Owa ekspansja oraz finansowe sukcesy koreańskiej rozrywki w pewnym momencie osiągnęły taki sukces, że nawet część przemysłu nigdy nie mającego nic wspólnego z tą branżą, przekwalifikowała się i to przekwalifikowała się z sukcesem.
Co to jest ów K-Pop, ktoś zapyta, poza
tymi dziećmi z wyżej zaprezentowanych zdjęć? Otóż, z tego co zdążyłem
zaobserwować, to jest kompletne nic. Poza tymi obrazkami tam nie ma nic. To
jest gówno, przy którym nasze polskie disco-polo to koncerty Witolda
Lutosławskiego. Jednocześnie to są, jak wspomniałem, książki, filmy,
telewizyjne programy, piosenki, moda, język... dosłownie wszystko co możemy
wiązać z kulturą popularną. Wspomniałem o języku. Przez wykonywany zawód mam
kontakt z młodzieżą i proszę sobie wyobrazić, że znam młode, inteligentne,
dobrze ułożone osoby, które nie dość że oglądają wyłącznie koreańskie filmy,
czytają tylko koreańską literaturę, słuchają jedynie koreańskich piosenek,
noszą się jak wyżej przedstawione dzieci, to też jak najbardziej uczą się
języka koreańskiego, a przy braku możliwości, japońskiego. Rozmawiałem kiedyś z
jedną ze swoich uczennic i pytałem ją, co to są za filmy, które ona ogląda w
Internecie. Odpowiedziała mi, że to są normalne filmy, takie jak wszystkie, romanse,
przygodowe, thrillery, horrory, tyle że koreańskie. Zapytałem ją jakie książki
czyta. Pokazała mi parę i to wszystko były japońskie mangi tyle że wydrukowane
od tyłu. Wszystko oczywiście w polskim tłumaczeniu. Niedaleko mnie otwarta
została specjalna księgarnia z tego typu literaturą i daję najświętsze słowo
honoru, że ja tam regularnie widzę kolejki dzieci – takich jak na tych
zdjęciach wyżej – czekających – pandemia – na swoją kolej. Kolejki jakich nie
widziałem tu od czasów PRL-u.
Ktoś zapyta, co mnie to obchodzi.
Niech się dzieciarnia bawi. Nam nic do tego. Stało się jednak tak, że na
Netflixie, a więc kanale, który dziś w znacznym stopniu definiuje stan
współczesnej kultury, a w przyszłości może i cywilizacji, pojawił sie koreański
serial zatytułowany „Squid Game”. Z tego co słyszę, ale co też mogą potwierdzać
różnego rodzaju doniesienia medialne, dotyczące już nie koniecznie samego
filmu, dziś ów serial zajmuje bezwzględnie pierwszą pozycję pod względem
oglądalności. Według oficjalnych danych, emisja serialu przyniosła na dziś Netflixowi
zysk w wysokości niemal miliarda dolarów. „Squid game” stał się kulturowym
wydarzeniem porównywalnym być może jedynie z przygodami Harrego Pottera.
Obejrzałem wprawdzie tylko jeden
odcinek tego czegoś, resztę znam z relacji znajomych, ale mówiąc krótko, rzecz polega na tym,
że jest jakiś bogacz, który handluje ludzkimi organami, a owe organy zdobywa w ten
sposób, że zbiera z ulic osoby w trudnej sytuacji finansowej i zaprasza ich do
udziału w grze, w wyniku której albo wygrają jakieś pieniądze, albo – co
znacznie bardziej prawdopodobne – zostaną zabici i w ten sposób dostarczą mu owych organów. Jak mówię, obejrzałem tylko jeden odcinek tego serialu i tam nie było
praktycznie nic poza śmiercią. Cała emocja, cała estetyka tego filmu, cały
obraz, to była wyłącznie strach, krew, i śmierć. I to jest to co przyniosło
Netflixowi ów miliard dolarów.
Mam znajomego, który ma pewną wiedzę na
temat Korei i jej sukcesu. Otóż twierdzi on, że Koreańczycy to jest banda
kompletnych idiotów, którzy nie są w stanie ruszyć palcem o ile ktoś – w tym
wypadku być może Amerykanie – nie powiedzą im co trzeba zrobić by ów palec
uruchomić. Ruszają – to im trzeba przyznać – tak jak trzeba, ale, jak mówię,
bez odpowiedniej instrukcji, powtarzanej w dodatku dzień za dniem, ani rusz.
Owo amerykańskie doradztwo dotyczyło jednak przede wszystkim tego, co się
powszechnie rozumie pod pojęciem przemysłu. Gdy chodzi jednak o kulturę, to ja
mam podejrzenie, że oni sobie znaleźli kogoś bardzo, bardzo specjalnego, kogoś
kto im pokazał drogę do śmierci, która ich wyzwoli.
Pisałem tu kiedyś o tak zwanej „Krainie Grzybów”, a więc jednoznacznie satanistycznym projekcie, który zdobył pewne uznanie zarówno w Internecie, jak i niestety częściowo w intelektualnie bardziej rozbudzonych częściach Warszawy. Owa „Kraina Grzybów” to była wyłącznie śmierć i jej afirmacja. Kiedy myślę o całym tym K-Popie, a zwłaszcza nadzwyczaj przebojowym serialu „Squid Games” mam wrażenie, że TenKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji nie ma naprawdę nic innego do zaoferowania poza tą pustką, ze szczyptą – co oczywiście należy mocno podkreślić – pedofilii. I idzie mu wcale nie najgorzej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.