Pozostając pod wrażeniem z dawna
wyczekiwanej, i szczęśliwie dokonanej, beatyfikacji prymasa Wyszyńskiego, jestem pewien, że większość z
nas, jeśli nie wszyscy, nie zwróciliśmy uwagę na fakt, że oto 20 listopada tego
roku w katowickiej katedrze pod wezwaniem Chrystusa Króla odbędzie się
beatyfikacja kolejnego z naszych świętych, a mianowicie Sługi Bożego ks. Jana
Machy, śląskiego kapłana i męczennika. Skoro, jak już wspomniałem, owo
wydarzenie prawdopodobnie przejdzie niezauważone, chciałbym choć bardzo
pobieżnie przypomnieć, o czym dziś rozmawiamy. Zajrzyjmy więc tam gdzie nam
najbliżej, a więc do Wikipedii, a ja tu sobie pozwolę tylko na drobną edycję:
„W wyniku
denuncjacji niektórych osób, kolaborujących z Niemcami, od początku 1941 był on
śledzony przez policję, a dwa razy był nawet wzywany przez Gestapo na
przesłuchanie. 5 września 1941 został aresztowany na dworcu w
Katowicach i tymczasowo osadzony w więzieniu policyjnym w Mysłowicach.
W czasie licznych przesłuchań poddawany był torturom. Następnie 13 listopada
1941 został przewieziony do więzienia w Mysłowicach, gdzie wobec współwięźniów
pełnił posługę spowiednika. W marcu 1942 dostarczono mu akt oskarżenia.
W czerwcu
1942 został on przewieziony do więzienia w Katowicach przy ul.
Mikołowskiej, a 17 lipca tegoż roku odbyła się rozprawa w gmachu sądu przy
ul. Andrzeja w Katowicach. Po kilkugodzinnej rozprawie, przesłuchaniu świadków
– gestapowców Baucza i Gawlika oraz mowie obronnej oskarżonego sędziowie
skazali go na karę śmierci przez ścięcie za zdradę stanu. Ksiądz
Macha przyjął wyrok ze spokojem, natomiast konsekwencją jego wydania były
liczne interwencje podjęte w jego obronie przez różne osoby. Ówczesny wikariusz
generalny diecezji katowickiej, ks. Franz Wosnitza wystosował
niezwłocznie pismo do Prokuratora Generalnego w Katowicach, a także
poinformował o wyroku nuncjusza apostolskiego
w Berlinie abp. Cesare Orsenigo i bp. Heinricha Wienkena,
prosząc o interwencję u ministra sprawiedliwości III Rzeszy.
Od dnia
aresztowania jego rodzina podejmowała liczne starania zmierzające do jego
uwolnienia, a po ogłoszonym wyroku jego matka Anna udała się nawet z adwokatami
do Berlina, by u kanclerza Adolfa Hitlera prosić o ułaskawienie.
Starania te okazały się jednak bezskuteczne.
2 grudnia
1942 o godz. 20:00 do jego celi przyszedł kapelan więzienny ks.
Joachim Besler. Ze wspomnień ks. Beslera jakie pozostały po tej wizycie,
pozostał następujący obraz skazanego:
‘Ks. Jan Macha przystąpił do spowiedzi
św., napisał list pożegnalny do rodziny i przekazał kapelanowi dyspozycje
dotyczące jego rzeczy osobistych. Do końca zachował spokój. W liście dziękował
bliskim za wszystko, prosił o przebaczenie i polecał się Miłosierdziu Bożemu.
Przed śmiercią odmówił brewiarz i włożył do niego kartkę z napisaną
własnoręcznie tym razem po polsku notatką: „Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942”.
Brewiarz wraz z kielichem, który otrzymał na prymicje polecił przekazać
przyjacielowi, ks. Antoniemu Gaszowi. Prosił rodziców, by pozdrowili ks.
proboszcza i przyjaciół oraz by nie zapomnieli o modlitwie za niego’.
Egzekucja
odbyła się krótko po północy, 3 grudnia 1942 przez ścięcie gilotyną w
specjalnie przygotowanym pomieszczeniu więzienia w Katowicach przy ul.
Mikołowskiej. Była to duża sala przegrodzona kurtyną, wykładana białymi
kafelkami, za którą ustawiono gilotynę. Obok niej znajdowała się ławeczka, po
lewej kran i wąż do zmywania krwi, a po prawej stawiano drewniane skrzynie,
wypełnione trocinami. Ścięta głowa spadała do koszyka przyczepionego do
gilotyny. Jego ciało zostało wywiezione prawdopodobnie do obozu
koncentracyjnego Auschwitz i spalone w obozowym krematorium. Tuż
przed śmiercią ks. Macha napisał pożegnalny list do rodziny o następującej
treści, będący swoistym testamentem:
„Kochani Rodzice i Rodzeństwo! Niech
będzie pochwalony Jezus Chrystus. To jest mój ostatni list. Za cztery godziny
wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać mnie nie będzie już
między żyjącymi. Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę do
Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie
przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla niego, ale nie było mi to dane.
Dziękuję za wszystko! Do widzenia tam w górze u Wszechmogącego. (...)
Pozdrówcie wszystkich moich kolegów i znajomych. Niechaj w modlitwach swoich
pamiętają o mnie. Dziękuję za dotychczasowe modlitwy i proszę też nie zapominać
o mnie w przyszłości. Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu
cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie ‘Ojcze
nasz’. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że swój cel
osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las
lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka
świat się nie zawali (...) Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie
trzy godziny a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za waszego
Hanika”.
Ktoś być może zapyta, skąd mi to
przyszło dziś do głowy, żeby pisać o owym księdzu. Otóż, pomijając to co
oczywiste, chciałbym wszystkich poinformować, że owo więzienie, w którym Niemcy
tego świętego człowieka zamordowali, znajduje się tuż obok i ja je muszę
oglądać niemal codziennie od wielu, wielu lat. Na murze otaczającym owo miejsce
od jakiegoś czasu widnieje tablica z odpowiednią informacją dotyczącą wprawdzie innej ofiary tych barbarzyńców, harcmistrza Pukowca, ale ja, ile razy
choćby idę na spacer z moim psem, mam ją na oku. Patrzę więc na ową tablicę i przy okazji wspominam też owego niezwykłego księdza i myślę o Niemcach. I o Niemczech.
Czytam też sobie ostatni po kawałku
książkę amerykańskiej autorki Moniki Black zatytułowanej „Niemcy opętane”, a
tam znajduję następujący fragment:
„Państwo to nie przetrwało wojny
nienaruszone, jeśli przez państwo rozumiemy niezawisłą jednostkę z własnym
rządem, administracją, wojskiem, gospodarką narodową, traktatami i
porozumieniami handlowymi. Niemcom odebrano nawet prawo emitowania własnej
waluty i stawiania znaków drogowych. Wiele tradycyjnych instytucji, jak armia,
prasa, uniwersytety, placówki medyczne, albo dogłębnie się skompromitowały,
albo zlikwidowali je alianci okupujący kraj. Brytyjczycy, Amerykanie, Francuzi
i Sowieci podzielili byłe Niemcy na cztery wojskowe sfery okupacyjne. Pierwsi i
drudzy połączyli swoje w tak zwaną Bizonię, która oficjalnie zaistniała w roku
1947. W roku 1949, gdy dołączyli do nich Francuzi, zrodziła się Trizonia, która
doczekała się nawet nieoficjalnego hymnu Jesteśmy rodowitymi
Trizonijczykami. Stał on się wielkim przebojem karnawałowym, ponieważ
niemiecki hymn narodowy, podobnie jak rząd i armia, został zakazany. Alianci
toczyli intensywne rozmowy na temat całkowitego rozmontowania infrastruktury
przemysłowej kraju, zamknięcia kopalń i wyłączenia przemysłu ciężkiego – czyli
wszystkiego co stało za możliwościami aż nadto rozbudowanej armii. Powszechne
odczucie było takie, że Niemcy śmiało mogą się zajmować produkcją zegarków,
zabawek i piwa, ale już nie broni”.
I kiedy wszystko
układało się tak wspaniale, okazało się że interesy przeważyły i wszystko jasny
szlag trafił. Pisałem już o tym tu na blogu, ale powtórzę bardzo chętnie, że tu
w Polsce tuż po wojnie panowało bardzo mocne przekonanie, że niemieckie państwo
już za moment przestanie raz na zawsze istnieć, a na terenie dotychczas przez
nie zajmowanym zasadzi się ziemniaki. Jak widzimy dziś, a wszystko się
rozstrzygnęło dawno, dawno temu, z owych planów nic nie wyszło i dziś mamy to
co mamy, a więc tę samą bezczelność co wcześniej.
A ja nie
potrafię przestać myśleć o tym, że ci sami co dziś udają Europejczyków, to
banda zawodowych morderców i to nie morderców od przypadku, ale morderców,
którzy to zło, tę bezwzględność i to okrucieństwo mają wpisane w swoje DNA. W
tej sytuacji zatem, w poczuciu żałości owego apelu, apeluję jednak, by to coś
co dziś funkcjonuje jako państwo i naród
niemiecki zetrzeć w pył, tak by po tym czymś nie pozostało nawet wspomnienie.
A żeby nie
kończyć w tak ponurym nastroju, chciałbym na zakończenie wspomnieć fragment z
niedługo już nam szczęśliwie błogosławionego ks. Jana Machy:
„Bóg ma
prawo do człowieka, do każdej myśli jego umysłu, do bicia pulsu jego serca, do
każdego drgnięcia jego dłoni. Bycie zależnym od Boga nie jest dla człowieka
czymś poniżającym, lecz uszlachetniającym. Służyć Bogu to znaczy panować. Kto
ugina kolana przed Bogiem, ten króluje w świecie. Kto jednak nie chce
ukłonić się Bogu, ten [w istocie] liże stopy tysiącom bożków”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.