wtorek, 2 listopada 2021

O pewnym świętym księdzu i złu wcielonym

 

       Pozostając pod wrażeniem z dawna wyczekiwanej, i szczęśliwie dokonanej, beatyfikacji prymasa Wyszyńskiego, jestem pewien, że większość z nas, jeśli nie wszyscy, nie zwróciliśmy uwagę na fakt, że oto 20 listopada tego roku w katowickiej katedrze pod wezwaniem Chrystusa Króla odbędzie się beatyfikacja kolejnego z naszych świętych, a mianowicie Sługi Bożego ks. Jana Machy, śląskiego kapłana i męczennika. Skoro, jak już wspomniałem, owo wydarzenie prawdopodobnie przejdzie niezauważone, chciałbym choć bardzo pobieżnie przypomnieć, o czym dziś rozmawiamy. Zajrzyjmy więc tam gdzie nam najbliżej, a więc do Wikipedii, a ja tu sobie pozwolę tylko na drobną edycję:

W wyniku denuncjacji niektórych osób, kolaborujących z Niemcami, od początku 1941 był on śledzony przez policję, a dwa razy był nawet wzywany przez Gestapo na przesłuchanie. 5 września 1941 został aresztowany na dworcu w Katowicach i tymczasowo osadzony w więzieniu policyjnym w Mysłowicach. W czasie licznych przesłuchań poddawany był torturom. Następnie 13 listopada 1941 został przewieziony do więzienia w Mysłowicach, gdzie wobec współwięźniów pełnił posługę spowiednika. W marcu 1942 dostarczono mu akt oskarżenia.

W czerwcu 1942 został on przewieziony do więzienia w Katowicach przy ul. Mikołowskiej, a 17 lipca tegoż roku odbyła się rozprawa w gmachu sądu przy ul. Andrzeja w Katowicach. Po kilkugodzinnej rozprawie, przesłuchaniu świadków – gestapowców Baucza i Gawlika oraz mowie obronnej oskarżonego sędziowie skazali go na karę śmierci przez ścięcie za zdradę stanu. Ksiądz Macha przyjął wyrok ze spokojem, natomiast konsekwencją jego wydania były liczne interwencje podjęte w jego obronie przez różne osoby. Ówczesny wikariusz generalny diecezji katowickiej, ks. Franz Wosnitza wystosował niezwłocznie pismo do Prokuratora Generalnego w Katowicach, a także poinformował o wyroku nuncjusza apostolskiego w Berlinie abp. Cesare Orsenigo i bp. Heinricha Wienkena, prosząc o interwencję u ministra sprawiedliwości III Rzeszy.

Od dnia aresztowania jego rodzina podejmowała liczne starania zmierzające do jego uwolnienia, a po ogłoszonym wyroku jego matka Anna udała się nawet z adwokatami do Berlina, by u kanclerza Adolfa Hitlera prosić o ułaskawienie. Starania te okazały się jednak bezskuteczne.

2 grudnia 1942 o godz. 20:00 do jego celi przyszedł kapelan więzienny ks. Joachim Besler. Ze wspomnień ks. Beslera jakie pozostały po tej wizycie, pozostał następujący obraz skazanego:

Ks. Jan Macha przystąpił do spowiedzi św., napisał list pożegnalny do rodziny i przekazał kapelanowi dyspozycje dotyczące jego rzeczy osobistych. Do końca zachował spokój. W liście dziękował bliskim za wszystko, prosił o przebaczenie i polecał się Miłosierdziu Bożemu. Przed śmiercią odmówił brewiarz i włożył do niego kartkę z napisaną własnoręcznie tym razem po polsku notatką: „Ks. Jan Macha stracony 2 XII 1942”. Brewiarz wraz z kielichem, który otrzymał na prymicje polecił przekazać przyjacielowi, ks. Antoniemu Gaszowi. Prosił rodziców, by pozdrowili ks. proboszcza i przyjaciół oraz by nie zapomnieli o modlitwie za niego’.

Egzekucja odbyła się krótko po północy, 3 grudnia 1942 przez ścięcie gilotyną w specjalnie przygotowanym pomieszczeniu więzienia w Katowicach przy ul. Mikołowskiej. Była to duża sala przegrodzona kurtyną, wykładana białymi kafelkami, za którą ustawiono gilotynę. Obok niej znajdowała się ławeczka, po lewej kran i wąż do zmywania krwi, a po prawej stawiano drewniane skrzynie, wypełnione trocinami. Ścięta głowa spadała do koszyka przyczepionego do gilotyny. Jego ciało zostało wywiezione prawdopodobnie do obozu koncentracyjnego Auschwitz i spalone w obozowym krematorium. Tuż przed śmiercią ks. Macha napisał pożegnalny list do rodziny o następującej treści, będący swoistym testamentem:

Kochani Rodzice i Rodzeństwo! Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. To jest mój ostatni list. Za cztery godziny wyrok będzie wykonany. Kiedy więc ten list będziecie czytać mnie nie będzie już między żyjącymi. Zostańcie z Bogiem! Przebaczcie mi wszystko! Idę do Wszechmogącego Sędziego, który mnie teraz osądzi. Mam nadzieję, że mnie przyjmie. Moim życzeniem było pracować dla niego, ale nie było mi to dane. Dziękuję za wszystko! Do widzenia tam w górze u Wszechmogącego. (...) Pozdrówcie wszystkich moich kolegów i znajomych. Niechaj w modlitwach swoich pamiętają o mnie. Dziękuję za dotychczasowe modlitwy i proszę też nie zapominać o mnie w przyszłości. Pogrzebu mieć nie mogę, ale urządźcie mi na cmentarzu cichy zakątek, żeby od czasu do czasu ktoś o mnie wspomniał i zmówił za mnie ‘Ojcze nasz’. Umieram z czystym sumieniem. Żyłem krótko, lecz uważam, że swój cel osiągnąłem. Nie rozpaczajcie! Wszystko będzie dobrze. Bez jednego drzewa las lasem zostanie. Bez jednej jaskółki wiosna też zawita, a bez jednego człowieka świat się nie zawali (...) Pozostało mi bardzo mało czasu. Może jeszcze jakie trzy godziny a więc do widzenia! Pozostańcie z Bogiem. Módlcie się za waszego Hanika”.

       Ktoś być może zapyta, skąd mi to przyszło dziś do głowy, żeby pisać o owym księdzu. Otóż, pomijając to co oczywiste, chciałbym wszystkich poinformować, że owo więzienie, w którym Niemcy tego świętego człowieka zamordowali, znajduje się tuż obok i ja je muszę oglądać niemal codziennie od wielu, wielu lat. Na murze otaczającym owo miejsce od jakiegoś czasu widnieje tablica z odpowiednią informacją dotyczącą wprawdzie innej ofiary tych barbarzyńców, harcmistrza Pukowca, ale ja, ile razy choćby idę na spacer z moim psem, mam ją na oku. Patrzę więc na ową tablicę i przy okazji wspominam też owego niezwykłego księdza i myślę o Niemcach. I o Niemczech.

        Czytam też sobie ostatni po kawałku książkę amerykańskiej autorki Moniki Black zatytułowanej „Niemcy opętane”, a tam znajduję następujący fragment:

        Państwo to nie przetrwało wojny nienaruszone, jeśli przez państwo rozumiemy niezawisłą jednostkę z własnym rządem, administracją, wojskiem, gospodarką narodową, traktatami i porozumieniami handlowymi. Niemcom odebrano nawet prawo emitowania własnej waluty i stawiania znaków drogowych. Wiele tradycyjnych instytucji, jak armia, prasa, uniwersytety, placówki medyczne, albo dogłębnie się skompromitowały, albo zlikwidowali je alianci okupujący kraj. Brytyjczycy, Amerykanie, Francuzi i Sowieci podzielili byłe Niemcy na cztery wojskowe sfery okupacyjne. Pierwsi i drudzy połączyli swoje w tak zwaną Bizonię, która oficjalnie zaistniała w roku 1947. W roku 1949, gdy dołączyli do nich Francuzi, zrodziła się Trizonia, która doczekała się nawet nieoficjalnego hymnu Jesteśmy rodowitymi Trizonijczykami. Stał on się wielkim przebojem karnawałowym, ponieważ niemiecki hymn narodowy, podobnie jak rząd i armia, został zakazany. Alianci toczyli intensywne rozmowy na temat całkowitego rozmontowania infrastruktury przemysłowej kraju, zamknięcia kopalń i wyłączenia przemysłu ciężkiego – czyli wszystkiego co stało za możliwościami aż nadto rozbudowanej armii. Powszechne odczucie było takie, że Niemcy śmiało mogą się zajmować produkcją zegarków, zabawek i piwa, ale już nie broni”.

       I kiedy wszystko układało się tak wspaniale, okazało się że interesy przeważyły i wszystko jasny szlag trafił. Pisałem już o tym tu na blogu, ale powtórzę bardzo chętnie, że tu w Polsce tuż po wojnie panowało bardzo mocne przekonanie, że niemieckie państwo już za moment przestanie raz na zawsze istnieć, a na terenie dotychczas przez nie zajmowanym zasadzi się ziemniaki. Jak widzimy dziś, a wszystko się rozstrzygnęło dawno, dawno temu, z owych planów nic nie wyszło i dziś mamy to co mamy, a więc tę samą bezczelność co wcześniej.

        A ja nie potrafię przestać myśleć o tym, że ci sami co dziś udają Europejczyków, to banda zawodowych morderców i to nie morderców od przypadku, ale morderców, którzy to zło, tę bezwzględność i to okrucieństwo mają wpisane w swoje DNA. W tej sytuacji zatem, w poczuciu żałości owego apelu, apeluję jednak, by to coś co dziś  funkcjonuje jako państwo i naród niemiecki zetrzeć w pył, tak by po tym czymś nie pozostało nawet wspomnienie.

        A żeby nie kończyć w tak ponurym nastroju, chciałbym na zakończenie wspomnieć fragment z niedługo już nam szczęśliwie błogosławionego ks. Jana Machy:

Bóg ma prawo do człowieka, do każdej myśli jego umysłu, do bicia pulsu jego serca, do każdego drgnięcia jego dłoni. Bycie zależnym od Boga nie jest dla człowieka czymś poniżającym, lecz uszlachetniającym. Służyć Bogu to znaczy panować. Kto ugina kolana przed Bogiem, ten króluje w świecie. Kto jednak nie chce ukłonić się Bogu, ten [w istocie] liże stopy tysiącom bożków”.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...