sobota, 20 listopada 2021

Jak daleko z Białorusi do Wietnamu?

        Daję słowo, że ani mi w głowie było kontynuowanie wczorajszego tematu, zwłaszcza w odniesieniu do tego co nam proponuje telewizja TVN24, jednak dziś trafiłem na podaną przez wspomianą stację informację, że oto jakiś kierowca wyrzucił przez okno niedopałek papierosa, został za to zatrzymany przez policję i teraz drży o życie. Taki był tytuł owego newsa: „Wyrzucił przez okno samochodu niedopałek papierosa, grozi mu nawet pięć lat więzienia”. Tak się jednak składa, że kiedy już ta najmniej leniwa część odbiorców „całej prawdy cały dzień” zdecyduje się zajrzeć głębiej, okaże się, że człowiek, owszem, mosze pójść siedzieć, ale nie za ów niedopałek, tylko za to, że prowadził samochód mimo sądowego zakazu. Myśłę, że nie zaszkodzi tu, mimo że sprawa jest już zupełnie jasna, przytoczyć kawałek relacji stacji:

Przewodnik psa służbowego z bielskiej komendy, który razem ze swoim czteronożnym partnerem - owczarkiem niemieckim o imieniu Mania, patrolował dzielnicę Komorowice w poniedziałek, zareagował na zachowanie 34-letniego kierowcy bmw. Mężczyzna, stojąc na skrzyżowaniu na ulicy Piłsudskiego w oczekiwaniu na zmianę świateł, wyrzucił przez okno niedopałek papierosa. Policjant nakazał mu zjechać na pobocze. Po sprawdzeniu 34-letniego kierowcy w policyjnej bazie danych okazało się, że ma on trzyletni zakaz prowadzenia pojazdów”.

       Przeczytałem to coś i uznałem, że są jednak rzeczy, które we wczorajszym tekście się nie zmieściły, a których pominąć nam nie wolno. Otóż w momencie gdy audycja zatytułowana „Mario”, o któej było wczoraj, się rozpoczęło i na ekranie pojawił się ów zezol, bez słowa zapowiedzi zobaczyliśmy sceny z wojny w Wietnamie, niemal jakby żywcem wyjęte z filmu „Czas Apokalipsy”. Kiedy wszyscy zachodziliśmy w głowę, co do tamtej wojny może mieć Mariusz Kamiński, okazało się, że to co oglądamy, to zaledwie wprowadzenie do informacji, że Ameryka wówczas szczęśliwie dostała po nosie od Związku Sowieckiego wyłącznie przez to, że tam na miejscu w Wietnamie mogli przebywać dziennikarze i to dzięki nim amerykańskie społeczeństwo mogło też na bieżąco uzyskiwać informacje na temat tego jak to ten faszysta Nixon morduje biedne niewinne wietnamskie dzieci. Tak było wtedy na zachodnim froncie, no a dziś w Polsce, Kamiński nie pozwala dziennikarzom relacjonować tego, co tym razem pisowscy faszyści wyprawiają na granicy z Białorusią.

        To nie było wszystko. Jeszcze warto było wspomnieć i to, że jednym z głównych tematów przedwczorajszej audycji było to, że młody Kamiński podobno był zafascynowany działalnością jakiś „sztyletowców”, czy jakoś tak, terrorystycznej grupy działającej przeciwko czy to caratowi, czy nowej komunistycznej władzy, nie zrozumiałem, ale, owszem przez cały program mogliśmy oglądać nieustanne wstawki pokazujące zakrwawiony sztylet, jak rozumiem, porzucony przez Mariusza Kamińskiego.

         No ale nie o Kamińskim miało być, ale o stacji TVN24, wojnie w Wietnamie, no i o tym jak to tylko dzięki wolnym mediom, mogła w Wietnamie zapanować wieczna demokracja i jak to dzięki mediom zniewolonym przez rząd PiS-u, mogą na granicy z Białorusią umierać kobiety w ciąży i ich dzieci.

       Oczywiście można by było, jak to już robiliśmy tu nie raz, zastanawiać się, czy oni wiedzą że kłamią, ale dajmy sobie przynajmniej na jakiś czas z tym strasznym dylematem spokój. Proponuję natomiast byśmy sobie przypomnieli mój dawny tekst, dotyczący jak najbardziej wojny wietnamskiej i tego jednego akcentu, który w moim pojęciu stanowi wręcz symbol tego, z czym mamy do czynienia, gdy do akcji wchodzą media.


      Obejrzeliśmy wczoraj z synem słynny film Michaela Cimino „Łowca jeleni”. To znaczy, tak naprawdę obejrzało go moje dziecko, a ja sobie go zaledwie przypomniałem. Powiem szczerze, że nie wiem, jak to się stało, ale mimo że on ma już 26 lat, filmem interesuje się kto wie, czy nie bardziej ode mnie, ma stałe oko na wszystko, co się we współczesnej kinematografii dzieje, tego akurat, jak się nagle okazało, nie widział nigdy. Zasiedliśmy więc sobie odpowiednio wcześnie – film Cimino trwa pełne trzy godziny – przed telewizorem, no i zanurzyliśmy w owej absolutnie niezwykłej, prowadzonej niemal w zwolnionym tempie, narracji i nastąpiła cisza przerywana tylko niekiedy leciutkim pobrzękiwaniem szkła.

No i pojawiła się w pewnym momencie owa nieśmiertelna już chyba kwestia Wietnamu, z oczywiście kluczową w tym filmie sceną, kiedy to DeNiro i Walken zmuszeni są przez żołnierzy Vietkongu do gry w tak zwaną „rosyjską ruletkę”. I to wtedy właśnie syn mój niespodziewanie zapytał mnie, czemu ta wojna wciąż tak bardzo gryzie amerykańskie sumienia. Wytłumaczyłem mu wszystko najlepiej jak umiałem, zwracając oczywiście przede wszystkim uwagę na owo słynne zdjęcie, na którym szef południowowietnamskiej policji, generał Nguyễn Ngọc Loan, zabija strzałem w głowę swojego imiennika, żołnierza Vietkongu Nguyễn Văn Léma, a które to zdjęcie, w zgodnej opinii wielu komentatorów praktycznie zapewniło Ameryce ostateczną wietnamską porażkę. Popatrzmy:


       Kto wie, ten wie, a tym co nie wiedzą i są w tym momencie odpowiednio poruszeni, wyjaśnię, że owo zdjęcie – natychmiast zresztą podpisane słowem „morderstwo” oraz wyróżnione Nagrodą Pulitzera – na którym widzimy tego biednego przerażonego chłopaka, niemal dziecko, i mierzącego prosto w jego skroń bezwzględnego mordercę, zostało wykonane przez Eddiego Adamsa, reportera Associated Press i błyskawicznie rozesłane na cały świat z informacją, że oto do jakich wynaturzeń prowadzi amerykańskie zaangażowanie w Wietnamie. W konsekwencji, jak mówię, nie potrafiąc odpowiednio zareagować na ową publikację, Amerykanie zaczęli się stopniowo wycofywać z Wietnamu, ostatecznie oddając ów rejon Związkowi Sowieckiemu. To jednak, czego do dziś tak naprawdę większość z nas nie wie, to fakt, że ów biedny, tak okrutnie zamordowany chłopak z Vietkongu został chwilę wcześniej pojmany w pobliżu masowego grobu wypełnionymi 34 grobami cywilów, których dowodzony przez niego osobiście oddział właśnie pozabijał. On sam też, czego Loan był naocznym świadkiem, również osobiście, niemal chwilę wcześniej rozstrzelał pewnego południowowietnamskiego oficera wraz z jego żoną, 80-letnią matką, oraz trojgiem małych dzieci, tylko dlatego, że ten nie chciał mu powiedzieć, jak obsługiwać czołg. Tuż po aresztowaniu, Lém oświadczył, że jest bardzo dumny z tego co zrobił, a w tej sytuacji Loan stracił cierpliwość i Léma rozstrzelał. Ktoś mi teraz pewnie powie, że nie wolno zabijać i ja się oczywiście z tym zgadzam, natomiast uważam, że zachowując owo przykazanie w pamięci, ważne jest też to, by wiedzieć. Bo nie wiedzieć, to też grzech. I to niekiedy bardzo ciężki.

I proszę sobie teraz wyobrazić, że gdyby nie dociekliwość mojego dziecka, to i my byśmy się dziś nie dowiedzieli o tym, co najciekawsze, a więc to co najczęściej przychodzi później. Otóż skończyliśmy oglądać film, syn mój rzucił się do komputera, no i co się okazało? Po paru kolejnych miesiącach mianowicie generał Loan został ciężko postrzelony, w wyniku czego musiano amputować mu nogę. W trakcie oblężenia Sajgonu, kiedy wojna już się praktycznie zakończyła, przeniósł się do Stanów Zjednoczonych, gdzie próbował prowadzić normalne życie, jako właściciel niewielkiej pizzerii. Niestety, w roku 1991 został rozpoznany, jego tożsamość została ujawniona publicznie i ostatecznie, po tym, jak na ścianach restauracji zaczęły pojawiać się napisy w rodzaju: „We know who you are, fucker”, przeszedł na emeryturę. Zmarł na raka w roku 1998. I proszę sobie wyobrazić, że w tym oto momencie na scenę wchodzi autor słynnego zdjęcia, reporter Associated Press, Eddie Adams ze swoim zamieszczonym po śmierci Loana w magazynie „Time”, a dziś już skutecznie zapomnianym oświadczeniem, w którym pisze:

Na tym zdjęciu zginęło dwoje ludzi, ten partyzant, ale też GENERAŁ NGUYEN NGOC LOAN. Generał zastrzelił partyzanta Vietkongu ze swojego rewolweru, a ja zabiłem generała swoją kamerą. Uważam, że fotografia bywa najpotężniejszą bronią na świecie. Ludzie jej wierzą, podczas gdy w rzeczywistości ona kłamie. I nie trzeba przy niej nawet manipulować. Ukazuje ona tylko część prawdy. A to co moje zdjęcie ukryło, to kwestia: ‘Co ty byś zrobił tego upalnego dnia na miejscu generała, gdyby zdarzyło ci się ująć przestępcę tuż po tym, jak ten z zimną krwią zamordował jednego, a może dwoje, czy troje Amerykanów’… Owo zdjęcie zniszczyło jego życie. Co ciekawe, Loan nigdy nie miał do mnie o nie pretensji. Powiedział mi kiedyś, że pewnie gdybym to nie ja je zrobił, zrobiłby je ktoś inny. Ja jednak już nigdy nie przestałem mieć wyrzutów sumienia w stosunku do niego i jego rodziny... Kiedy umarł, wysłałem kwiaty z dopiskiem: ‘Przepraszam i dziś już tylko płaczę’”.

Ja zdaję sobie sprawę z tego, że sytuacja zrobiła się trochę dziwna. Z jednej strony mamy ten film, a więc, jak by nie patrzeć, najczystszy pop, z drugiej owo zdjęcie, gdzie, choćbyśmy nie wiem, jak się starali, widzimy kogoś, kto z całkowicie spokojną twarzą strzela człowiekowi w głowę, no a ja na to wszystko zaczynam opowiadać jakieś tam naprawdę zupełnie nieistotne anegdoty. Dobra więc, stoję wobec tych zarzutów z odsłoniętą piersią i proszę o jeszcze. Proszę mi też jednak pozwolić powtórzyć to, co powiedziałem już nieco wcześniej: naprawdę nigdy nie zaszkodzi wiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...