Wspomniałem
tu parę dni temu książkę Tuckera Carlsona, z której dowiedziałem się o zaangażowaniu
Marka Zuckerberga w kwestii planu sprowadzenia do Stanów Zjednoczonych możliwie
największej liczby migrantów, tak by im zapewnić obywatelstwo oraz wyborcze
prawa, jak rozumiem po to, by Demokraci już nigdy w historii kraju nie utracili
władzy. Pomijając jednak wspomnianą kwestię, uważam że zarówno sam Carlson, jak
i owa książka, zasługują na większą uwagę. Pomyślałem więc sobie, że z myślą o
czytelnikach tego bloga, przetłumaczę jeden z jej fragmentów i przedstawię tutaj,
choćby po to, byśmy sobie przypomnieli pewną katastrofę sprzed lat. O której
też tu było. Bardzo proszę.
W marcu 1911 roku w fabryce odzieżowej
Triangle Shirtwaist na Dolnym Manchatanie wybuchł pożar. Śmierć poniosło blisko
150 osób, niemal połowa wyskakując z górnych pięter na ulicę. Pożar spowodował
jeden z pracowników, wyrzuciwszy tlący się niedopałek do kosza ze ścinkami materiału,
jednak tak wysokiej liczby ofiar można było uniknąć. Właściciele firmy, w celu
ochrony przed złodziejami, założyli kłódki na wyjściowe drzwi i w ten sposób
robotnicy - głównie kobiety - zostali uwięzieni w płomieniach. Ci którym udalo się wydostać na
korytarz, utknęli wśród ciał tych co uciekli jako pierwsi. Dziesiątki osób
zostało zdeptanych. Tych kilku, którzy dotarli do byle jak skonstruowanych
schodków przeciwpożarowych poniosło śmierć, gdy te oderwały się od ściany
budynku.
Pożar w Triangle Shirtwaist został uznany
za wielkie nieszczęście, najbardziej tragiczny pożar w historii ówczesnego
Nowego Jorku, ale już wkrótce zyskał złą sławę na całym świecie, jako metafora wykorzystywania
ludzkiej pracy. Na temat owego pożaru napisano dziesiątki książek oraz wydano
niezliczoną ilość broszur. Miedzynarodowy Związek Zawodowy Pracowników
Kobiecego Przemysłu Odzieżowego w efekcie pożaru stał się jedną z najpotężniejszych
organizacji związkowych na świecie. Przez dziesięciolecia to co się wydarzyło w
fabryce Triangle Shirtwaist służyło jako protestacyjne hasło wszelkich
postępowych organizacji.
A teraz przenieśmy się o sto lat do
przodu. MZZPKPO, rozwiązany w latach 1990, od dawna już nie istnieje. Podobnie
też jednak przestały istnieć tamte idee. Miliony ludzi na całym świecie pracują
w fabrykach, jednak zbyt często się już o nich nie słyszy. Pomyśłmy, co by się
stało, gdyby podobny do Triangle Shirtwaist pożar wybuchł w, powiedzmy, fabryce
Iphone’a w Chinach? Czy kogokolwiek by to obeszło? Znamy odpowiedź.
Telefon, ktory trzymasz w tej chwili w
kieszeni, został prawdopodobnie wyprodukowany w Chinach przez tajwańskiego
Foxconna, największą elektroniczną firmę na świecie. Robotnicy, którzy go zmontowali
zarobili przy nim niecałe dwa dolary za godzinę pracy. Nawet uwzględniając
chińskie standardy, to bardzo niewiele. Pracownicy Foxconna, którzy produkują IPhony,
aby sobie pozwolić na kupno takiego sprzętu, musieliby pracować grube miesiące.
Praca w Foxconnie jest żmudna i cieżka, a
brutalna presja ze strony kierownictwa nieustanna. Robotnicy informują, że
nierzadko wielu z nich musi pracować 24 godziny bez przerwy. Wedle różnych
relacji, ludzie są bici przez nadzorców. Rok 2010 wśrod pracowników Foxconna zapoczątkował
długą serię samobójstw.
Ludzie się wieszali, zażywalli truciznę,
wyskakiwali z okien. Media podjęły temat dopiero po dwóch latach, kiedy około 150 pracowników Foxconna w fabryce w
Wuhan dostało się na dach fabryki i zagroziło, że jeśli warunki pracy nie
ulegną poprawie, popełnią zbiorowe samobójstwo. Kierownictwo firmy zareagowały
rozciągając poniżej siatki.
Smutne to wszystko. A mimo to, kiedy słyszeliśmy
po raz ostatni wypowiedź jakiegokolwiek polityka, który by wstawił się za
robotnikami w fabrykach Apple’a, by nie wspomnieć o prowadzeniu jakichkolwiek prac
legislacyjnych? Kiedy ostatnio słyszeliśmy o społecznie zorientowanych hipsterach
z Brooklynu, którzy zorganizowali protest przed posiadłością prezesa Apple’a Tima Cooka?
Nigdy, oczywiście. A to dlatego, że Apple,
podobnie jak każdy inny wielki pracodawca w Ameryce, kupił sobie od sekty
kulturowego liberalizmu milczenie. Apple ma prezesa homoseksualistę o
nadzwyczaj modnych poglądach społecznych. Firma nieustannie wygłasza
oświedczenia na temat zielonej energii i jest bardzo hojnie zasilana przez
lokalnych partnerów. Apple publicznie protestował przeciwko imigracyjnej
polityce administracji Trumpa. Firma prezentuje rodzaj postępowości, który
bardzo się liczy na Brooklynie. A to wystarczy,
by nie dopuścić do jakiejkolwiek debaty na temat warunków pracy w
fabrykach Foxconna.
[...]
W międzyczasie anonimowi robotnicy,
ktorych ciężko niedoceniana praca pozwoliła Apple’owi uzyskać rynkową wartość na
poziomie biliona dolarów żyją w śmierdzących sypialniach w miastach, ktorych
nazw nie potrafimy nawet wymówić i w swej rozpaczy popełniają samobójstwa.
Czterdzieści lat temu cierpienie
chińskich robotników poruszyłoby obecne wśród elit poczucie uczciwości i sprawiedliwości,
bogate gospodynie domowe z Upper East Side potraktowałyby je jako argument do
społecznego zaangażowania. Celebryci podczas swoich występów w telewizji
zabraliby w ich sprawie głos. Z pewnością ktoś by też wspomniał o nich w swojej
mowie oscarowej.
Dzisiejsza klasa rządząca milczy, a tak
naprawdę ma to wszystko w nosie. Liberałowie postrzegają Apple’a jako szczyt
technicznego geniuszu. Biznesowe praktyki firmy nie są nawet tolerowane, one są
celebrowane. Absolwenci uniwersytetów biją się między sobą, by otrzymać pracę w
tych smutnych sklepach ze sprzętem, tylko po to, by móc się pokazać w
coraz to innych, równie idiotycznych firmowych koszulkach i sprzedać komuś
laptopa. Wszystko to jest tak oczywiste, a jednocześnie tak bardzo świeże.
W roku 1974 dziennikarz Studs Terkel
opublikował książkę zatytułowaną „Working”,
autentyczną relację opowiedzianą przez różnych ludzi w związku z ich pracą.
Terkel to stary socjalista z Chicago, który jednak przez większą część swojej
książki trzyma swoje poglądy dla siebie. Oddaje głos ludziom. Jeden z jego
bohaterów opowiada jak to jest być operatorem dźwigu, inny mówi o swoim życiu
portiera w bloku mieszkalnym. Książka stanowiła okno na świat, o którym elity
wiedziały bardzo niewiele. Były jednak zainteresowane.
„Working” stało się wielkim bestsellerem,
następnie przerobionym na musical na Broadwayu. Część muzyki do sztuki napisał
słynny piosenkarz James Taylor. Sztuka otrzymała pięć nominacji do Nagród Tony.
Liberałowie uwielbiali ową książkę, bo ukazywała ona godność ludzkiej pracy.
Gdyby „Working” ukazało się dzisiaj, ile jej
egzemplarzy udałoby się sprzedać w Brookline lub w Marin County? Nie na tyle
dużo, by w ogóle usprawiedliwić jej wydanie. O ile oczywiście wspomniany
operator dźwigu nie byłby w trakcie zmiany płci, lub nie walczył z władzami
imigracyjnymi w sprawie wizy, której ważność właśnie się skończyła, współczesne
elity nawet by się nie zainteresowały.
Najgorsza jest ta bezsilność, że nie można nic zrobić z tym. Ważne żeby na "swoim podwórku" przypominać o godności ludzkiego życia ile się da.
OdpowiedzUsuńP.S.
OdpowiedzUsuńCiekawie pisze ten Carlson.
@Mateusz
UsuńJest świetny.