Na fali bardzo ostatnio emocjonującej dyskusji na temat
pozycji Polski w szerokim świecie, a zwłaszcza europejskiej jego części, coraz
częściej zaczęły się pojawiać głosy apelujące do naszego rozsądku już nie tylko
o to, byśmy uznali nędzną pozycję, jaką w owym towarzystwie przyszło nam
zajmować, ale byśmy zademonstrowali wdzięczność wobec naszych dobrodziejów, że
nas raczyli dostrzec, a co więcej, znaleźli dla nas tam jakiś marny bo marny,
ale kącik. To jest trochę tak, jak to swego czasu raczył opisać śp. Władysław
Bartoszewski, porównując Polskę do brzydkiej panny na wydaniu, która powinna
przestać się dąsać, ale brać co dają, bo kawaler się jeszcze zechce rozmyślić,
z tą różnicą, że, jak podejrzewam, gdyby Bartoszewski żył i się odzywał dziś,
to by jeszcze dodał do tego coś o całowaniu po rękach. Szczęśliwie nie pamiętam
już, który z nich to powiedział, ale wśród całej serii owych wstrząsających
wręcz wypowiedzi, pojawiła się też uwaga, że gdyby nie bogate państwa Unii
Europejskiej, to my Polacy nie dostąpiliśmy owego zaszczytu, by w jednym z tych
państw zbierać szparagi za pieniądze. Naprawdę tak było, nie zmyślam. Jak
mówię, nie pamiętam, który z nich to był, ale domyślam się, że – skoro go już
zacytowano – to musiał być nie byle kto. Pamiętam natomiast bardzo dobrze
autora wypowiedzi ledwie co z wczoraj, a mianowicie Sławomira Nitrasa, gdzie ów
stwierdził, że za rządów Platformy Obywatelskiej Unia Europejska dawała Polsce
pieniądze, a dziś to Polska musi dawać Unii. I to, powiem szczerze był już taki
hit, że uznałem za stosowne go w bardziej szczególny sposób skomentować, i w
tym momencie trafiłem na swój tekst jeszcze sprzed czterech lat, zamieszczony
akurat nie tu, ale na portalu Salon24, a więc pewnie przez część z nas
przegapiony. Przypominam go więc dziś, z nadzieją że potraktujemy go jako swego
rodzaju ponure proroctwo.
Dziś chciałbym opowiedzieć o pewnej
młodej kobiecie, córce przyjaciół, której prawdopodobnie akurat kiedy piszę ten
tekst nie ma w domu, bo jest w pracy, a jest to informacja o tyle ciekawa, że
jest właśnie godzina 1.15 w nocy.
Jest to dziewczyna
wykształcona, inteligentna, znająca języki, która znalazła pracę w zagranicznej
korporacji, która z kolei postanowiła prowadzić ten swój outsourcing w Polsce z
tego prostego powodu, że tam na miejscu nikt by się nie zgodził za jakieś
głupie centy siedzieć w pracy trzy noce pod rząd po 12 godzin, następnie przed
dwa dni wypoczywać, potem iść do pracy na cztery dni po 12 godzin, a następnie
wypoczywać przez pięć dni, po to tylko, by po owych pięciu dniach znów wrócić
do pracy na dwie kolejne noce, lub dwa kolejne dni.
Powiedziałem „centy”,
ale to nie jest do końca prawda. Ona bowiem za tę swoją pracę dostaje wprawdzie
poniżej tak zwanej „średniej krajowej”, niemniej jednak biorąc pod uwagę fakt,
że owa średnia została sztucznie wywindowana do poziomu dla zdecydowanej
większości pracowników abstrakcyjnego, ona jest z tego co dostaje zadowolona.
Oczywiście wie też, jak bardzo jej sytuacja jest niestandardowa i zdaje sobie
sprawę z systemu, jaki za nią stoi, ale, jak mówię, nie narzeka.
Narzekają
natomiast jej rodzice, kiedy widzą, jak ten system woła o pomstę do nieba. Otóż
przez to, że życie ich córki jest w tak dramatyczny sposób pogrążone w chaosie,
ona, jak mi opowiadają jej rodzice, albo pracuje, albo śpi, albo się bawi
tabletem, czekając aż będzie znów szła do pracy. To prawda, że bywa i tak, że
ona ma kilka dni wolnego, ale przez owe straszne sekwencje czterech nocy pod
rząd po 12 godzin, dawno już zapomniała, co to znaczy dzień, noc, ranek, czy
popołudnie. Jej życie to dziś albo odsypianie, albo przygotowywanie się do
kolejnego maratonu. Za to, do czego została zmuszona, by mieć relatywnie dobrą,
nie tak bardzo ciężką, ale też i dobrze, jak na jej aktualne potrzeby, opłacaną
pracę, musiała jednak zapłacić cenę, której obywatele kraju który jej zlecił tę
robotę nie przyjęliby nigdy. A pamiętajmy, że ona nie jest jedyna. Takich jak
ona w całej Polsce są grube dziesiątki tysięcy. Nawet ja sam, jak wiemy,
mógłbym coś w tym temacie dorzucić.
I to jest jeden
aspekt sprawy, o której chciałem dziś opowiedzieć, i wcale, wbrew pozorom, nie
najważniejszy. W końcu każdy niesie swój krzyż i niech Bóg nam pozwoli nie
musieć zamienić tego obecnego na coś znacznie gorszego. Ja dziś chciałem
porozmawiać o czymś zupełnie innym. Otóż znajomi rodzice opowiedzieli mi tę
historię nie tyle po to, bym usłyszał, jak ich dziecko się męczy, ale by
wspomnieć o czymś znacznie ciekawszym. Otóż kilka dni temu jej ojciec był na
tak zwanym zjeździe koleżeńskim, no i kiedy przyszło do wymieniania się
informacjami, co tam u kogo słychać i jak się ułożyło ich życie, jeden z
kolegów, kiedy dowiedział się, że córka znajomego pracuje dla poważnej
zagranicznej korporacji, gdzie wszyscy rozmawiają w obcym języku i gdzie na co
dzień człowiek ociera się o osoby pochodzące z krajów o znacznie lepszej
pozycji w Unii Europejskiej, niż Polska, powiedział mu, że ona powinna „całować
po rękach” tych, którzy ją zatrudnili, bo równie dobrze mogłaby wylądować w
kasie w Tesco, czy w galerii przy dworcu, gdzie by była zaledwie jedną z wielu,
a tak, to jest już kimś.
No więc jest
czas, bym i ja powiedział coś od siebie. Otóż ja znam polityczne poglądy wielu
z nas, znam też poziom emocjonalnego zaangażowania, jakie u niektórych wywołała
ostatnia polityczna zmiana w naszym kraju, wiem też, co oni w większości sądzą
o Polsce i jej pozycji przetargowej wobec takich krajów jak Francja, czy
Niemcy. Ta jednak myśl, że my powinniśmy „całować po rękach” owych panów,
którzy zgodzili się nas zatrudnić, jako swoich służących, zrobiła na mnie
autentyczne wrażenie z tego względu, że moim zdaniem, wbrew temu czego byśmy
sobie życzyli, ten sposób myślenia wśród wielu z nas, nie jest wcale tak bardzo
wyjątkowy. Owa mentalność bitego batem Murzyna, nagle szczęśliwego, bo oto
minął dzień, kiedy za dobrą pracę dostał dodatkową porcję zupy, to nie wyjątek,
ale często reguła.
Oto ledwo co
wczoraj, w odpowiedzi na mój tekst o Beneluxie, nieznany mi komentator na
Salonie24 wpadł w odpowiednio szyderczy ton i napisał następujące słowa: „A
więc Benelux to dla pana polaczka z 'kulturowego zadupia Europy' [S. Lem]
jednostka za mało poważna”. I tu znów, nie chodzi nawet o owego internautę,
który, jak widzimy, sam na ten poziom się nie wspiął, ale został intelektualnie
wyedukowany przez samego Stanisława Lema, ale o pewne bardzo smutne zjawisko,
które korzysta z naprawdę przeróżnych inspiracji, a których wspólnym celem jest
doprowadzenie nas wszystkich do stanu takiego zbydlęcenia, że naprawdę pełne
szczęście poczujemy dopiero wtedy, gdy nasz pan pozwoli się nam napić ze
swojego kubeczka.
Dziś, jak
wiemy, nie jest nagorzej. W ostatnich latach pokazaliśmy, jako Polacy, że z
nami nie pójdzie im tak łatwo, i w związku z tym mamy naprawdę wiele powodów do
dumy. Nie wolno nam jednak stracić czujności. Wśród nas wciąż jest bardzo dużo
niezwykle entuzjastycznie zorientowanych i szczerych niewolników, i niech nas
Bóg broni, by któregoś dnia oni się za nas nie wzięli, gdy przyjdzie nam do
głowy coś tam szumieć na temat godności. Był czas, że próbowali i im nie
wyszło. Ale nie łudźmy się. Oni tak łatwo nie odpuszczą.
Mimo, że od publikacji tego tekstu minęło tyle lat to dosyć powoli chyba idzie "odniewolniczanie" mentalności ludzi, tzn. w moim otoczeniu nie za wiele widzę osób które naprawdę widzą ten poważny problem jakim jest upodlenie poprzez wyzysk(no chyba nie ma lepszego określenia na to jak wyzysk).
OdpowiedzUsuńJednak jest jakaś jaskółka zmian bo w internecie(na twitterze chociażby) coraz częściej pojawiają się komentarze ludzi którzy wprost i otwarcie piszą bez żadnych oporów, że szacunek człowiekowi się NALEŻY, a wyzysk nazywają po imieniu i żeby zerwać z tym wiernopoddaństwem, które się tu pojawiło po 90' roku. Niby to tylko internetowe komentarze, ale cieszy, że coś tam w głowach ludzi się zmienia i potrafią wyśmiewać tych "ludzi sukcesu" co to gadają o dawaniu wędki i harowaniu po 12 godzin z tą wędką.
Taka ilustracja by była dobra do tego tekstu:
Nowe Lamborghini
@Mateusz
OdpowiedzUsuńTeż z przyjemnością zauważyłem tę zmianę. Mam nadzieję, że ona będzie nadal postępowała. A obrazek - przedni!