Proponuję byśmy dziś może zaczęli od Wikipedii:
„Reductio
ad Hitlerum, czasami Argumentum ad Hitlerum, także: ad Nazium –
pozamerytoryczny sposób argumentowania, w którym następuje próba unieważnienia
czyjegoś stanowiska na podstawie tego, że ten sam pogląd miał Adolf Hitler lub NSDAP.
Zauważony
przez Leo Straussa w
1953 roku reductio ad Hitlerum zapożyczył swoją nazwę od terminu używanego w
logice, reductio ad absurdum. Według Straussa
reductio ad Hitlerum jest formą ad hominem, ad misericordiam, czyli błędem
nieistotności. Sugerowanym uzasadnieniem jest poczucie winy przez skojarzenie.
Jest to taktyka stosowana w celu wyeliminowania argumentów interlokutora,
ponieważ takie porównania mają tendencję do rozpraszania uwagi i powodowania
złości adwersarza”.
Przyznamy chyba wszyscy, że zwłaszcza w
ostatnich czasach, gdy opisane wyżej zjawisko, czyli dramatyczne nadużywanie
owego przedziwnego sposobu walki z przeciwnikiem, rozpanoszyło nam się
niemiłosiernie, fakt że, jak się okazuje, sposób ten jeszcze w latach 50.
ubiegłego wieku został nazwany i pokazany palcem, musimy przyjąć z satysfakcją.
Ja dziś może jednak chciałbym zwrócić uwagę na coś, co mnie przy tej okazji
bardzo zainteresowało, tyle że w tej konkretnie sytuacji nie do końca jako owo Reductio
at Hitlerum, ale coś co możemy opisać jako Reductio ad Goebbelsum,
co zresztą, zgodzimy się chyba wszyscy, nie robi większej różnicy.
Otóż, proszę sobie wyobrazić, znany nam
niefortunnie uniwersytecki profesor Jan Hartman wypowiedział się na temat
krakowskiego arcybiskupa Jędraszewskiego, a uczynił to w następujący sposób:
„Obawiam
się, że przemilczanie nazistowskiej retoryki pogrobowca Goebbelsa, którym
jest Jędraszewski, ma te same podstawy i powody, dla których nie
mówi się o napaści Kościoła na Polskę we wrześniu 1939 r. czy
ewakuowaniu zbrodniarzy hitlerowskich przez Watykan.
Nie można
mówić, że Jędraszewski jest ‘tylko faszystą’. To nie jest ‘tylko’ –
to po pierwsze. Po drugie, jest kimś gorszym. Nie mówi językiem
włoskich biskupów i papieży łaszących się do Mussoliniego, lecz
językiem samego Hitlera. Jędraszewski przekroczył granicę między faszyzmem
a nazizmem – nie wolno udawać, że się tego nie widzi”.
Ktoś powie, że Hartman zwariował i to
jest oczywiście bardzo możliwe, podobnie jak możliwe jest to, że on zwariował
jeszcze w czasach, gdy liberalne media w Polsce nie wiedziały o jego istnieniu
i potrzebowały trochę czasu, by mu założyć na łeb postronek. Nie o to jednak
chodzi. To bowiem co mnie bardzo interesuje – a Hartman jest tu zaledwie dość
ciekawym przykładem – to dlaczego akurat Hitler, Goebbels, czy ogólnie nazizm.
Ten nasz świat trwa niezliczone już wieki, mniej więcej od czasu gdy wąż uwiódł
Ewę, Kain zabił Abla, a potem wszystko już poszło z górki, i – przepraszam
wszystkich bardzo – ale, jeśli przyjrzymy się losom wspomnianego świata, to cóż
nam po Hitlerze? I proszę mi uwierzyć, że nie mam tu na myśli ani króla Heroda,
cesarza Kaliguli, króla Henryka VIII, Stalina, czy reprezentującego już nowsze
czasy Pol Pota. Przecież, jak to się niekiedy mawia, „tego kwiatu jest pół
światu”. A zatem, pozwolę sobie powtórzyć: co nam może taki Hitler?
Czemu zatem stało się tak, że to właśnie owi wybitni przedstawiciele narodu niemieckiego zasłużyli na to wyróżnienie, by ich stawiać jako wzór manipulacji? Ktoś powie, że to dlatego, że II Wojna Światowa miała miejsce stosunkowo niedawno, jej skutki objęły znaczną część tak zwanej „cywilizowanej” części globu, no a poza tym, gdy chodzi o zasługi owych Niemców, to co do ich oceny zgadzają się akurat wszyscy. Tu akurat, pomijając samych Niemców, istnieje pełna zgoda co do tego, że Hitler to, krótko mówiąc „bad guy”, i to, idąc dalej wspomnianym tropem, „bad guy” do tego stopnia, że trudno znaleźć coś lepszego, gdy celem jest poniżenie, a przynajmniej doprowadzenie do wściekłości przeciwnika. I znów, te wszystkie wyjaśnienia brzmią dobrze, zwłaszcza gdy, jak wiemy, dla wielu nie było w historii świata większego zła, jak Holokaust, a odpowiedzialnoscią za niego mozna obarczyć Polaków, ewentualnie Kościół Katolicki. To wciąż nie jest wystarczający powód, by – tak jak to ma miejsce w przypadku wybryku Hatrmana – akurat Goebbelsa, stawiać jako jedyny wzór wcielonego zła.
Otóż, moim zdaniem, to wszystko bierze
się stąd, że taki Hartman, profesor uniwersytetu, w gruncie rzeczy przedstawia
intelektualny poziom zwykle zarezerwowany dla tak zwanego „prostego chłopa”,
który jedyne co wie, to to, że dobry był Gierek, a zły Hitler, ewentualnie
Kaczyński, i wszystko co dalej, czy głębiej pozostaje dla niego niedostępne. I
znów ktoś powie, że może Hartman jest na tyle sprytny, że on zdaje sobie sprawę
z tego, że ludek do którego on się zwraca nie będzie wiedział kim był Kaligula,
Neron, czy Pol Pot, a z kolei Stalin jest mu duchowo zbyt bliski, by szargać
jego pamięć. No ale tu też mamy kłopot, bo ci co są jako tako otwarci na słowa
Hartmana, nie dość że nie mają pojęcia, czym jest faszyzm, a czym nazizm, to im nazwisko Goebbels mówi mniej więcej tyle samo co nazwisko jego sekretarki, Pomsel. Hitler – owszem, ale
Goebbels – mowy nie ma. To już, przepraszam bardzo, ale o wiele lepiej byłoby
gdyby on, próbując obrazić abp. Jędraszewskiego, wspomniał Hitlera. Że to by
mogło Hartmana wpędzić w prawne kłopoty? No więc dobrze, w takim razie trzeba było po
prostu napisać: „Obawiam się, że przemilczanie nazistowskiej retoryki
pogrobowca Goebbelsa, w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego, którym jest
Jędraszewski, ma te same podstawy i powody...” itd.
Jestem pewien, że tu by wszystko zagrało, zarówno pod
wzgledem zarówno procesowego bezpieczeństwa, jak i skuteczności propagandy. Wprawdzie
i tu, ci co śledzą publiczną aktywność prof. Hartmana, nie bardzo byliby w
stanie przyjąć zdania przekraczającego klasyczne 15 słów, ale Kaczyńskiego z
księdzem by połączyli, a Hitler też by się im we łbach z automatu pojawił. No ale wygląda na
to, że Hartman to jednak nie tylko wariat, ale zwykły bałwan.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.