poniedziałek, 21 czerwca 2021

Na co ateistom absolut?

 

Właśnie wysłałem do „Warszawskiej Gazety” kolejny felieton i nie mogę uwierzyć, że to już osiem lat, jak Piotr Bachurski ciepliwie mnie znosi i pozwala mi się tam kompletnie bezkarnie udzielać, dając mi nadzieję, że uda mi się trafić przynajmniej do części Czytelników z czymś, o czym oni na ogół nie mają nawet szansy usłyszeć. Przed nami kolejny z tych felietonów. O piłce nożnej oczywiście.

 

Nie wiem, kto tu interesuje się futbolem, ale nawet jeśli jestem tu jedyny, mam przekonanie, że wielu słyszało, jak to podczas meczu między Danią a Finalndią, odbywającego się w ramach trwających akurat mistrzostw Europy, w pewnym momencie dostał zawału serca duński piłkarz Eriksen i przez około piętnaście minut walki o jego życie, cały piłkarski świat zastygł w trwodze. I oto w studio Telewizji Polskiej, gdy praktycznie wszyscy byliśmy już przekonani, że piłkarza nie da się uratować, jeden z komentatorów rzucił jedyne w tym momencie adekwatne słowa: „W imię Ojca i Syna”... i w paru znanych nam dobrze, a jednocześnie bardzo szczególnych rejonach rozpętało się piekło pod hasłem: „Co to za bezczelność, by się publicznie obnosić ze swoimi prywatnymi obsesjami?”

       W tym momencie temat piłki nożnej, który tak naprawdę ani przez chwilę nie był tu istotny, przestaje w ogóle istnieć, bo mamy do czynienia z problemem znacznie poważniejszym i znacznie bardziej uniwersalnym. Oto, ile razy dowiadujemy się, że zmarł jeden z jednoznacznie zdeklarowanych, a często też walczących, ateistów, widzimy jak niemal wszyscy ich znajomi oraz przyjaciele, wygłaszając na pogrzebie swoje pożegnalne mowy, nie mogą się powstrzymać, by nie pleść coś o tym, że ona lub on patrzą teraz na nas z góry, a my już tylko czekamy aż się kiedyś będziemy mogli z nimi spotkać. Tak jest najczęściej, ale bywa też o tyle ciekawiej, że kiedy ten ktoś znajdzie się w cieżkim stanie w szpitalu, to ci co już za chwilę będą się gapić w chmury, niemal z automatu wzywają innych do tego by się za ich kumpla modlić. Zarówno jedni jak i drudzy nie dość że na co dzień o żadnych modlitwach nie chcą słyszeć, to jeszcze tych co się modlą wyszydzają i każą im się zamknąć, to gdy przyjdzie co do czego, nie znają żadnego innego sposobu reagowania, jak tylko przy pomocy westchnień do Absolutu. I to jest coś co mnie osobiście najpierw zadziwia, a potem doprowadza do ciężkiej cholery, szczególenie w takich przypadkach jak opisany.

        Pamiętam transmitowany przez wszystkie telewizje pogrzeb Wisławy Szymborskiej – zgodnie z życzeniem najbardziej zainteresowanej, uroczystość całkowicie świecką, bez księdza i bez choćby pozorów modlitwy – kiedy to któryś z jej bliskich przyjaciół nagle wyskoczył z przemówieniem, w którym padły mniej więcej takie słowa:

        Jestem pewien że dziś, gdy Wisława jest już na tamtym, drugim, lepszym świecie, spędza tam czas z Ellą Fitzgerald, której śpiewu tak bardzo lubiła słuchać tutaj, a dziś słucha jej piosenek tam”.

        Czy któremuś z zebranych to przeszkadzało? Ależ skąd! Wręcz przeciwnie, na ich twarzach widać było jedynie czyste wzruszenie. Dziś słucham tych głosów oburzenia na owo „W imię Ojca i Syna...”, staram się wyobrazić sobie te twarze i szczerze powiedziawszy przychodzi mi to nadzwyczaj łatwo.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...