Od
pewnego czasu jestem wplątany w uczenie czegoś co od lat śni mi się po nocach
jako tak zwany „business English”. Szczerze powiedziawszy co do tego, że to coś
to nic innego jak wyjątkowo głupi mit, mam przekonanie niemal od samego
początku swojej zawodowej kariery, i z prawdziwą satysfakcją wspominam ten dzień
kiedy po raz pierwszy któregoś z chętnych do nauki wspomnianego „business
English”zapytałem, czy on wie, jak powiedzieć po angielsku „Przykro mi, ale nie
jestem zainteresowany państwa ofertą”, a on mi odpowiedział: „I sorry but I not
interesting by your offert”. W czym rzecz? Otóż problem polega na tym, że podczas
gdy większość z osób, które na propozycję nauki po prostu języka angielskiego, reagują
zapewnieniem, że angielski to oni znają, ale tego czego im brakuje to
słownictwa biznesowego, oni tak naprawdę owo słownictwo znają nie najgorzej,
natomiast nie mają pojęcia co z nim zrobić, żeby było dobrze.
A więc tę
prawdę znam od bardzo dawna, natomiast przy okazji lekcji na których
prowadzenie dałem się namówić i nie bardzo mam możliwość traktować je przy
pomocy swoich pomysłów, miałem okazję zapoznać się z najbardziej chyba kultowym
podręcznikiem wykładajacym ów „business English”, zatytułowanym Market Leader i
ręce mi opadły. Przepraszam bowiem bardzo, ale kto w bliższej czy dalszej
okolicy, uczący się języka angielskiego potrzebuje do czegokolwiek czegoś
takiego:
„Discuss an example you know of a company which
communicates well with its customers or a company which communicates badly. What advice would you give to the bad
communicator?”
A więc,
jak się domyślamy, sytuacja nie jest prosta, ale do czego służy wieloletnie
doświadczenie, jeśli nie do tego by sobie radzić w trudnych sytuacjach? Przed
nami prawdziwy „business English”, w dodatku jakże inspirujący do poszukiwania
tego co naprawdę ważne. Oto pierwszy rozdział z mojej ksiązki o ludziach
dobrego i złego sukcesu. Gdyby ktoś miał ochotę, zachęcam. Mam jeszcze parę ostatnich
egzemplarzy. Można do mnie pisać na adres k.osiejuk@gmail.com
Kiedy 14 lutego 2015 roku w Monte Carlo,
w wieku 89 lat, po wielomiesięcznej chorobie zmarł Michele Ferrero, zdecydowana
większość miłośników czy to Nutelli, czy czekoladek Ferrero Rocher, czy może
tak zwanego „jajka z niespodzianką”, czy choćby wreszcie skromnych Tic-Taców na
całym świecie nawet, tego zdarzenia nie zarejestrowała. Większość z nich, tak
jak dotychczas, kupowała te słodkości i delektowała się ich smakiem, nie mając
nawet pojęcia, że oto zmarł człowiek, który to wszystko dla nich stworzył i im
to dał. Taki jednak jest ten świat – a już zwłaszcza świat, w którym przyszło
nam żyć dziś – skonstruowany, że
wszystko, co można znaleźć w sklepie i na co możemy pozwolić sobie, by to w
każdej chwili mieć, traktujemy, jak coś, co się nam zwyczajnie należy, coś, na
co sobie zapracowaliśmy, i co jest czymś niemal tak oczywistym, jak jajecznica
na śniadanie, czy bułka z serem do pracy. A więc odejście Michele Ferrero nie spowodowało
ani tego, by świat się zatrzymał, ani tego nawet by choćby westchnął. Może
tylko część z nas, która mniej więcej się interesuje i orientuje w tym, kto
dziś rządzi światem, pokiwała w zamyśleniu głową, bo zmarł najbogatszy na Ziemi
producent słodyczy i w ogóle jedna z najbogatszych na świecie osób, z rodzinnym
majątkiem wartym ponad 25 miliardów dolarów. A to już jest wiadomość.
A wszystko zaczęło się tuż po zakończeniu
II Wojny Światowej, kiedy to we wszystkich krajach, gdzie toczyły się walki,
miały miejsce potężne braki w zaopatrzeniu w jedzenie, w tym oczywiście w
postaci takich luksusowych produktów, jak czekolada. Jednak tu historia firmy
Ferrero SpA, nie zaczyna się od Michele, lecz od jego ojca Pietro, który
znakomicie oceniając sytuację, postanowił odtworzyć coś, co już raz w historii
miało miejsce, a mianowicie tuż po wojnach napoleońskich, kiedy to powszechna
bieda zainspirowała lokalnych producentów do opracowania mieszanki orzechów
laskowych i czekolady. Tym razem jednak Pietro Ferrero zdecydował się nie na
cukierki, jak to miało miejsce w poprzednim jeszcze wieku, lecz na słodką pastę
o nazwie Pasta Gianduja, którą można by było smarować chleb w taki sposób, by
sześcioosobowej rodzinie słoik owej pasty starczył na miesiąc.
Syn Michele Ferrero, a wnuk Pietro,
Giovanni, w wywiadzie dla BBC, jeszcze w zeszłym roku opowiadał: „To dziadek wymyślił tę formułę. Był
człowiekiem, który na jej punkcie miał kompletną obsesję. Opowiadała mi babcia,
jak którejś nocy dziadek obudził ją w środku nocy, podsunął jej do ust łyżeczkę
z Nutellą, kazał jej spróbować i zapytał: ‘I jak? Co powiesz na to?’”.
Pasta, wówczas jeszcze produkowana i
sprzedawana pod nazwą Supercrema Gianduja, zdobywa w jednej niemal chwili
stosunkowo dużą popularność, i to do tego stopnia, że już w roku 1946 Pietro i
jego brat Giovanni sprzedają ją w ilości 300 kg miesięcznie, by w ciągu dwóch
następnych lat spopularyzować produkt w całych Włoszech i osiągnąć sprzedaż
wielkości 50 ton kremu miesięcznie. I wtedy to właśnie, w roku 1949 Pietro
nagle umiera i firmę przejmuje brat Giovanni, po śmierci którego z kolei, w
roku 1957 wszystko już trafia do rąk Michele. Do dziś wciąż cytuje się fragment
listu, jaki przejmując wówczas obowiązki szefa, Michele skierował do
pracowników firmy: „Deklaruję się
poświęcać całą swoją energię i wysiłek dla dobra firmy i przyrzekam wam, że nie
zaznam pełnej satysfakcji z kierowania firmą, jeśli nie będę miał pewności, że
wy i wasze dzieci możecie liczyć na bezpieczną i spokojną przyszłość”.
Sposób, w jaki Michele zarządza firmą
jest na tyle dynamiczny, że tak naprawdę to ani jego ojciec, ani stryj, są dziś
uważani za twórców zarówno firmy, jak i produktu, ale właśnie on od samego
początku ekspanduje poza teren Włoch, starając się, by owa niezwykła pasta
dotarła do jak najszerszego odbiorcy. Jednak jego rzeczywisty geniusz
poznajemy, kiedy w roku 1964 wpada na pomysł, by przede wszystkim zmienić nieco
formułę owej pasty i strzec jej już do końca, jak oka w głowie, tak samo
ściśle, jak znany z przepięknej hoistorii Roalda Dahla, Willy Wonka chronił
swoje produkty. Przede wszystkim jednak oryginalną włoską nazwę Supercrema
Gianduia, zastępuje bardziej uniwersalną, łatwiejszą do wymówienia nazwą,
Nutella i w ten sposób tworzy najsłynniejszy tego typu produkt na świecie.
Michele Ferrero bardzo agresywnie
zdobywa kolejny rynek za rynkiem, a następnie, nie dając konkurencji zasnąć, w
roku 1969 opracowuje produkcję i wprowadza na rynek drażetki Tic-Tac, by
zaledwie 5 lat później uderzyć przy pomocy kolejnego „słodkiego cudu”, tak
zwanej Kinder Niespodzianki, czyli czekoladowego jaja z zabawką do składania w
środku, a więc tak popularnego wśród polskich dzieci „jajka z niespodzianką”. W
roku 1982 powstają słynne i wręcz uwielbiane przez wielu, zawijane w złote
papierki, kulki o nazwie Ferrero Rocher. Ale to przecież nie wszystko. To
zasługą Ferrero jest wprowadzenie na rynek jeszcze w latach świeżo po wojnie
czekoladek z wisienką w środku, pod nazwą Mon Chéri, czy tak zwanej Pocket
Coffee, czyli malutkiej czekoladowej kostki z odrobiną prawdziwego espresso w
środku. I to jest już czas, kiedy na świecie nie ma praktycznie miejsca, gdzie
Ferrero Group nie jest obecna.
Michele Ferrero, choć kierował firmą
przez niemal 50 lat, w roku 2008 stał się najbogatszym człowiekiem we Włoszech,
zostawiając za sobą samego Silvio Berlusconiego, a w maju 2014 tak zwany
Bloomberg Billionaires Index umieścił go na 20 miejscu najbogatszych ludzi na
świecie, do końca życia pozostał człowiekiem bardzo skromnym. Rzadko pokazywał
się w mediach, nigdy nie udzielił jednego wywiadu dla prasy, nie pojawiał się
na popularnych galach, mówiono o nim, że jest typowym człowiekiem rodzinnym, no
a poza tym, co jest podkreślane wszędzie i z wyjątkowym naciskiem, był osobą
niezwykle religijną. Przynajmniej raz do roku pielgrzymował do Lourdes,
zażyczył sobie, by w każdej fabryce Ferrero na świecie widniała figurka Matki
Boskiej i, co jest faktem przez wielu z nas nieuświadomionym, a z cała
pewnością wyjątkowo istotnym, jak się twierdzi, inspirację dla swoich
czekoladek Ferrero Rocher zaczerpnął z Rocher de Massabielle, czyli skalnej
groty w Lourdes, przed którą Maryja ukazała się cudownie w roku 1858.
Nutella jest dziś produkowana w 11
fabrykach na całym świecie i sprzedawana w 160 krajach. Grupa zatrudnia 30
tysięcy osób w 14 miejscach na świecie. Rocznie sprzedaż Ferrero wynosi niemal
10 mld dol., na co składa się m.in. 365 tys. ton Nutelli. Wprawdzie już od roku
1997 Michele Ferrero oficjalnie nie prowadził swojej firmy, przekazując wówczas
zarząd nad nią swoim dwóm synom Giovanniemu i Pietro, a z kolei od roku 2011,
kiedy podczas pobytu z misją humanitarną w Południowej Afryce, Pietro zmarł
nagle na atak serca, najważniejszą osobą w firmie stał się Giovanni, to Michele
właśnie zdecydował o ostatecznym i, jak wszystko na to wskazuje, niezmiennym
wizerunku firmy. W swoim rodzinnym 30 tysięcznym mieście Alba, gdzie znajduje
się siedziba firmy, tak zorganizował pracę, by pracownicy dojeżdżający do pracy
z okolicznych wiosek byli odwożeni do domu i przywożeni do pracy firmowymi
autobusami. Wszyscy zatrudnieni w firmie mają zapewnioną bezpłatną opiekę medyczną
i wszelkie inne usługi socjalne. Firma opiekuje się dziećmi pracowników,
zapewnia im sportowe i kulturalne atrakcje, każdemu natomiast pracownikowi z co
najmniej 25-letnim stażem zapewnia ubezpieczenie na życie. W całej historii firmy jej pracownicy nie
przeprowadzili ani jednego strajku. Alba rejestruje najwyższą średnią płacę w
całym kraju.
To co wydaje się jednak wyróżniać
Michele Ferrero na tle większości z wielkich przedsiębiorców i ludzi biznesu,
to fakt, że jeśli przyjrzeć się temu, w jaki sposób on prowadził swoją
działalność i jakim był przy tym człowiekiem, należy stwierdzić, że nawet jeśli
nie powiemy, że był on socjalistą, to z całą pewnością miał więcej wspólnego z
socjalistami, niż z tak zwanymi liberałami. To prawda, że był prawdziwym
pracoholikiem, często nie wychodząc z pracy przez cała noc, czy zjawiając się w
pracy w niedzielę, by wraz ze swoimi najbliższymi pracownikami testować nowe
formuły i produkty; prawdą jest też to, że, jak już wspomnieliśmy, nigdy nie
udzielił jednego wywiadu dla prasy i że fakt iż z powodu choroby oczu zwykle
nosił ciemne okulary, sprawiał, że robił wrażenie jeszcze bardziej obcego i
samotnego. Jednak do końca życia demonstrował wielkie przywiązanie do tego, by
to człowiek stał zawsze w centrum jego biznesowej działalności. Sam nie
posiadał wyższego wykształcenia, do uniwersytetów i do tak zwanych
intelektualistów odnosił się z najwyższą podejrzliwością, mówił z ciężkim
regionalnym dialektem i do końca życia demonstrował typową dla ludzi prostodusznych
wiarę, że rodzinny biznes, szczególnie jeśli stanowi tak wielki sukces, zawsze
ma pozostawać w rękach rodziny. To w tym przekonaniu nigdy nawet nie brał pod
uwagę, by między jego przedsięwzięciem, a innymi, mogło dojść do jakichkolwiek
przejęć i to stanowiło jeden z jego podstawowych priorytetów, obowiązujących
zresztą oczywiście w obie strony. Kiedy w 2009 roku pojawiły się plotki, że
Pietro Ferrero planuje podjąć kroki na rzecz przejęcia brytyjskiego Cadbury PLC
– ostatecznie zresztą i tak przejętego przez amerykańskie Kraft Foods, a dziś
też pożarte przez Mondelēz International – Michele postawił weto i oświadczył,
że Ferrero Group pozostaje samodzielna, poza całym tym przekalkulowanym
rynkiem, do końca. Sam Giovanni zresztą, już po śmierci brata, w reakcji na
medialne spekulacje, że Ferrero będzie przejmowane przez Nestle, również
zapewnił, że Ferrero nigdy nie było, nie jest i nigdy nie będzie na sprzedaż.
Wygląda więc na to, że i dziś, kiedy Michele Ferrero już niestety nie żyje, a
ów fantastyczny interes prowadzi po nim Giovanni, sam najpewniej człowiek
bardzo mocnego charakteru i zasad, można się z dużym prawdopodobieństwem
spodziewać, że firma nadal, tak jak dotychczas od samego początku, osobom
postronnym nie będzie pozwalała wchodzić do wnętrza pomieszczeń produkcyjnych,
produkcja słodyczy nadal będzie się odbywać wyłącznie przy użyciu firmowych
maszyn zaprojektowanych i zbudowanych przez związanych z organizacją
inżynierów, w dalszym ciągu właściciele Ferrero SpA nie będą organizować
jakichkolwiek konferencji prasowych, no i oczywiście sama firma ani nie
zostanie sprzedana, ani nie będzie miała ambicji rozmywać swojej produkcji w
produkcji obcej. No i wygląda też na to, że przyjaźń i szacunek, jakim Włosi
darzą rodzinę Ferrero pozostanie nienaruszony.
To jest zresztą zjawisko, które samo w
sobie stanowi osobny temat. W kraju, który podobnie jak wiele innych krajów w
Europie przeżywa ciężkie problemy związane z kryzysem gospodarczym, gdzie
ludzie bogaci, ze swoim wystawnym stylem życia i irytującą tak często
ekstrawagancją, zanurzoną w niekończących się skandalach korupcyjnych, są
traktowani z ciężką nieufnością ze strony społeczeństwa, ów niezwykły żal, jaki
włoskie społeczeństwo odczuło i szczerze bardzo zademonstrowało na wieść o
śmierci Michele Ferrero, może się wydawać nie na miejscu. W tym jednak wypadku,
jak wiele na to wskazuje, mamy do czynienia z kimś niezwykle wyjątkowym. Czy to
dlatego, że będąc jednym z najbogatszych ludzi na świecie, Ferrero nie widział
żadnego problemu, by pewnego dnia oświadczyć otwarcie i publicznie: „owszem,
jestem socjalistą”, czy też może dlatego, że w wywiadzie opublikowanym już po
jego śmierci przez włoski dziennika „La Stampa”, zapytany o najbardziej
wzruszający moment w życiu, opowiedział o tym, co czuł, zanim po raz pierwszy
wprowadził na rynek niemiecki swoje czekoladki Mon Chéri: „Kiedy tam przyjechaliśmy, było już po wojnie, kraj był wciąż w ruinach
i czuło się, że dzieje się coś bardzo niedobrego. Niemcy na Włochów patrzyli z
jednoznaczną wrogością. A ja pomyślałem sobie, że może dałoby się jakość
osłodzić im ten czas… za cenę, która byłaby dostępna dla każdego”.
A może za tym szacunkiem stoi jeszcze coś
innego? Może to jednak ta nazwa – Ferrero Rocher. Ona zdecydowanie ma w sobie
tę magię. I jeśli to ona Włochów uwiodła, to należałoby się tylko cieszyć.
Och, wreszcie w tym zalewie złych wiadomości coś sympatycznego
OdpowiedzUsuń