czwartek, 24 czerwca 2021

Czy Marcin Patrzałek dostanie order od prezydenta Dudy?

 

        Teraz, gdy nasze Orły zgotowały sobie swój los, przyznać muszę, że przez cały ten czas narodowej histerii pozostawałem w stanie nieustannego rozdarcia. Z jednej strony mianowicie bardzo chciałem by polska drużyna jakimś niezbadanym cudem przyrody pokazała, jeśli już nie piłkarski poziom, to przynajmniej prawdziwą wolę walki, i przeszła przez te mistrzostwa jak burza, zdobywając dla nas wszystkich ten tytuł, a z drugiej wręcz marzyłem o tym, by oni z tych mistrzostw odpadli i żebyśmy nie musieli brać udziału w cyrku przygotowywanym dla nas dzień w dzień przez, głównie państwowe, media. Momentem decydującym ostatecznie okazał się mecz z Hiszpanią, kiedy to chyba żaden uczciwie go obserwujacy kibic nie był w stanie stwierdzić, kto w tym pojedynku był bardziej beznadziejny – nasi czy Hiszpanie, a tymczasem ogólna atmosfera wokół tego spotkania była taka, że ów remis to niemal przepustka dla polskiej piłki nożnej do przyszłych międzynarodowych sukcesów. A kiedy usłyszałem gdzieś zdanie, że aby wygrać ze Szwedami, wystarczy że rozegramy równie „kapitalne”  spotkanie jak z Hiszpanią, to, mogę to teraz na spokojnie przyznać, do ogladania wczorajszego spotkania, w którym Polacy zagrali znacznie lepiej niż z Hiszpanią, a mimo to dostali w skórę od Szwedów, zasiadłem w nastroju wakacyjnym i dziś, kiedy piszę ten tekst, o wiele większym dla mnie zmartwieniem jest to, że do kolejnej rundy nie awansowali Węgrzy.

       Co zatem z „naszymi”? Otóż przede wszystkim nie mam najmniejszych wątpliwości, że gdy chodzi o piłkarskie umiejętności, polscy piłkarze należą do najlepszych na świecie. I nie mam tu oczywiście na myśli tylko Roberta Lewandowskiego – bo on nie należy, ale zwyczajnie jest – ale choćby Piotra Zielińskiego, o którym wielki Bruno Fernandes powiedział, że technicznie jest od niego lepszy. Nie mam też najmniejszych wątpliwości, że jeśli wczoraj po przegranym przez siebie meczu Węgrzy płakali – podobnie jak wcześniej choćby Słowacy – a nasi piłkarze nawet nie robili wrażenia szczególnie poruszonych, to ów fakt nie wynika z tego, że tamci są bardziej emocjonalni, ale zwyczajnie z tej jak dobrze znanej nam prawdy, że dla nas Polaków filozofia, wedle której nawet jeśli na helikopter nigdy nie będziemy mogli sobie pozwolić, to bez problemu wystarczy by starczyło na flaszkę, stanowi podstawę wszelkich planów na przyszłość.

       Zawsze bardzo mocno sprzeciwiałem się – a przy okazji sam trzymałem się od nich bardzo z daleka – próbom klasyfikowania nas Polaków w sposób, gdzie głównym argumentem staje się zdanie „bo my Polacy”. Mimo to wciąż, jak zły sen wraca do mnie wspomnienie pewnego mojego szkolnego kolegi, którego spotkawszy po latach spytałem, co porabia by żyć, on mi odpowiedział, że prowadzi usługi fotograficzne, ja go zapytałem, czy jest dobry, a on mi odpowiedział (tu cytat): „A niby czemu mam być dobry?”

       Jak wiemy, ja aby żyć, robie dwie rzeczy: uczę i piszę. Ja wiem, że w tym momencie – nie pierwszy zresztą raz w życiu – ktoś mi wspomni moje przerosnięte ego, ale daję słowo, że gdyby nie moje przekonanie, że jestem zarówno najlepszym nauczycielem języka angielskiego, jak i najlepszym pisarzem, to na jedno i drugie machnąłbym ręką i poszedł pracować do „Żabki”. Na szczęście, tu akrat nie mam sobie nic do zarzucenia i jakoś ciągnę. To czego się obawiam, to to, że gdy chodzi o piłkę nożną, ale przecież nie tylko, bo tu może jeszcze bardziej wymownym przykładem jest to co się dzieje w polskiej literaturze, muzyce, czy filmie, to mamy do czynienia z tym co wspomniany znajomy przyznał przede mną swego czasu bez cienia wstydu: „A niby czemu mam być najlepszy?”

       Otóż, włączając się w dzisiejszą piłkarską dyskusję, chciałbym powiedzieć, że moim zdaniem piłkarze tacy jak wspomniany Zieliński, Glik, Klich, Moder, czy Bednarek to są piłkarze naprawdę znakomici, ale żaden z nich, choćby niewiadomo jak dobry, ani przez chwilę nie przeżywa ambicji typu: „Chcę byc najlepszy na świecie”. A już z całą pewnoscią żaden z nich nie ma w sobie tego pragnienia, by najlepsza na świecie była Polska. Jedynym tu prawdopodobnie wyjątkiem jest Robert Lewandowski, ale tu ja mam z kolei do opowiedzenia pewną moim zdaniem bardzo ciekawą historię. Otóż niedawno bardzo czytałem rozmowę z którymś z polskich piłkarzy, który wspomniał, jak to kilka lat temu polska reprezentacja piłkarska odbywała gdzieś jakieś przedmeczowe przygotowania i któregoś wieczoru trener powiedział piłkarzom, że następnego dnia będą mogli spać do 10. Piłkarz ów – nie pamietam akurat, który to z nich – opowiadał jak to jemu akurat się zdarzyło wstać o 8.30, wyszedł więc na zewnątrz, by trochę poćwiczyć na boisku, i kiedy zastanawiał się, czy będzie pierwszy, spotkał Lewandowskiego, który właśnie wrócił z siłowni.

        A zatem, skoro powiedzielismy sobie już tyle, niech nikt mi nie zaprzecza, że tak naprawdę liczą się dwie kwestie: chodzi o to bym to ja był tym pierwszym na świecie, albo by tym najlepszym na świecie był mój kraj. A najlepiej jedno i drugie. Niestety, gdy chodzi o nas Polaków, to jest wyjatkowo słabo. Czemu? Diabli wiedzą. Nawet nie chcę o tym myśleć. Może to faktycznie nasz narodowy charakter?

       Całe szczęście, że mamy Marcina Patrzałka. Swoją drogą, ciekawe czemu akurat on nie znalazł w zasięgu wzroku prezydenta Dudy, czy premiera Morawieckiego.

     


       

1 komentarz:

  1. Nie mogę się z tym zgodzić.

    Sądzę, że tu chodzi o brak, szeroko pojętego, rynku. Tzn. u nas wszystko jest zrobione na sztywno - 'sławnymi' pisarzami, muzykami, aktorami itd. zostają tylko wyznaczone osoby, nawet jak ktoś nie ma talentu albo jest zwyczajnie przeciętny to liczy się tylko to, że dostał gwarancje "z góry", a ludzie prawdziwie utalentowani pracują chociażby w tej wspomnianej przez Ciebie Żabce, bo ich nikt nie dopuści dalej.
    W takiej, przykładowo, Wlk. Brytanii kiedyś przynajmniej, odławiano talenty i promowano, nawet jak nie mieli pleców, a nawet jak promowano tych z plecami to nie dlatego, że mają "ojca w partii", tylko musieli coś umieć na prawdę, bo chodziło o promocje imperium i nie było żartów. U nas jest, już nie szklany sufit, ale wręcz betonowy zbrojony strop, więc młodzi ludzie jak widzą, że i tak nie mogą zarobić na życie tym co kochają robić, to się nawet nie starają albo wyjeżdżają za granicę i tam próbują szczęścia.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...