Dziś propnuję swego rodzaju uzupełnienie poprzedniej notki. Przed Państwem mój najnowszy felieton z "Warszawskiej Gazety".
Długi weekend spędziłem tam gdzie, jak
twierdzą niektórzy, ludzie nie płacą podatków, bo nie pracują, a na wódkę i
ogórka mają z programu 500+, czyli w Przemyślu. By na ów zakazany kraniec
Polski dojechać, a następnie ponownie wpaść w łapy cywilizacji, skorzystałem z
usług PKP, które w ostatnich latach mocno przyspieszyły i o ile w najlepszym
okresie rządów Platformy Obywatelskiej, by przebyć trasę Katowice – Przemyśl i
z powrotem potrzebowały 14 godzin, to dziś wystarcza im owych godzin zaledwie
osiem. Tak więc jechałem pociągiem najpierw w jedną stronę, potem w drugą i
proszę sobie wyobrazić, że ku memu zdziwieniu, wszystkie osoby, jakie miałem
okazję zaobserwować miały założone maseczki, i to założone naprawdę porządnie,
czyli na usta i nos. Dlaczego mnie to zdziwiło? Otóż jeszcze parę tygodni temu,
chodząc po ulicach mojego miasta, miałem wrażenie, że ponad połowa ludzi albo
ma te maseczki pod nosem, albo na brodzie, albo na szyi, albo – jakieś 20% –
nie ma ich w ogóle. A zatem sądziłem, że po zniesieniu większości obostrzeń,
ludzie w ogóle na te szmatki machną ręką i tyle tego, zwłaszcza że tego
naprawdę od dawna nikt nie kontrolował. Tymczasem, pociąg w jedną i drugą stronę
był zamaseczkowany... z wyjątkiem czterech osób. Otóż gdy jechaliśmy do
Przemyśla, w naszym przedziale byli pan i pani z maseczkami na szyi, które przy
wejściu kontrolera próbowali niezgrabnie założyć na swoje nosy, ale ponieważ on
nawet na nich nie mrugnął okiem, zrezygnowali. Podobnie w drodze powrotnej: na
przeciwko mnie siedzial człowiek za maseczką na szyi, którą niekiedy wsadzał
sobie w usta i ją żuł, a po przeciwnej stronie kolejny, który maseczkę trzymał
na stoliku, obok butelki z wodą i w ogóle, podobnie zresztą jak kontroler, ją
lekceważył.
Obserwowałem tych ludzi i zastanawiałem
się, jak oni się czują w pociągu pełnym ludzi z maseczkami na nosach, i z
przodu, i z tyłu, i z boku, kiedy sami są tak strasznie inni. Czy oni obserwują
nas z pogardą, z rozbawieniem, współczuciem, czy są z siebie strasznie dumni? A
może podekscytowani swoją odwagą? Diabeł jeden wie. Może gdyby ktoś im zwrócił
uwagę, to by coś powiedzieli, ale wszyscy traktowali ich z pełną obojętnością.
I
przypomniał mi się znajomy człowiek z kościoła. On, owszem, ma maseczkę, i to
nie zwykłą maseczkę za 50 groszy, ale znacznie droższą. Siedzi zawsze sam,
zawsze pierwszy idzie do komunii i jako pierwszy wychodzi z kościoła, a co
istotne, zawsze bardzo walczy, by w promieniu pięciu metrów nie było nikogo,
kto mógłby go zarazić.
Bardzo to wygląda zabawnie, jak on tak
staje na desce startowej i czeka na ostatni dzwonek, aby wybiec. Niemal tak
samo zabawnie jak te maseczki zwisające z uszu jednego czy drugiego w pociągu
pełnym ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.