Zdając
sobie oczywiście sprawę z wszystkich pułapek, jakie niesie ze sobą próba
zainteresowania się najnowszym skandalem, o jakim pisałem wczoraj, a związanego
z gwałtownym odrodzeniem się dawnych zarzutów o seksualne wykorzystywanie
małych dzieci, a kierowanych pod adresem dziś już zmarłego Michaela Jacksona,
uważam jednak, że jest rzeczą niewątpliwie cenną obejrzenie czterogodzinnego
dokumentu pod tytułem „Leaving Neverland”. Dlaczego wspominam o pułapkach?
Odpowiedź jest prosta. Rzecz w tym, że świat w jakim przyszło nam żyć oferuje
nam tak wiele możliwości, by się dać emocjonalnie oszukać, że właściwie
najlepiej by nam było się zamknąć w naszych czterech ścianach i słuchać
Johnnego Casha oraz Dolly Parton, a i to wcale nie jest pewne, czy wyszlibyśmy
z tego bez uszczerbku. W sytuacji, kiedy mamy do czynienia z Michaelem
Jacksonem, pojawiającymi się ponownie zarzutami o jego homoseksualizm i
pedofilię, a wszystko to w postaci naprawdę solidnie wyprodukowanego przez HBO
filmu, ryzyko staje się zwielokrotnione. A mimo to, jak widzimy, ja już drugi
raz z rzędu oddaję się temu właśnie tematowi.
Czemu
tak? Otóż to co mnie w tym co zobaczyłem i co w wysłuchanych opowieściach tak naprawdę mnie poruszyło, to ani nie opisy tego
występku, ani elokwencja jej sprawców i ofiar, ani nawet zagadka, czy to co oni
mówią to szczera prawda, czy tylko kolejna próba wyciągnięcia skąd się tylko da
ciężkich milionów odszkodowania. Z mojego punktu widzenia bowiem, absolutnie
fascynującą rzeczą jest to, czego już nikt nie kwestionuje, a mianowicie fakt,
że te rodziny ze swoimi dziećmi faktycznie zgodziły się spędzić całe lata w tej
obłąkanej posiadłości o nazwie Neverland. Powtarzam, nie ma większego
znaczenia, czy Michael Jackson rzeczywiście był całkowicie niegroźnym wariatem
o wrażliwości dziewięciolatka, czy cwanym i bezlitosnym drapieżcą, porażające
jest bowiem to, że nawet jeśli on tym dzieciom nie zrobił nic złego, to w żaden
sposób nie jest zasługą ich matek. Jeśli on je oswzczędzieł, to wręcz wbrew
woli matek. Porażające, jak mówię, jest to, że kiedy oni najpierw poznali
Jacksona, a następnie zostali przez niego wprowadzeni do tego Neverlandu, które
jeszcze dziś każde z nich opisuje jako raj na Ziemi, Niebo, czy krainę z baśni,
rzeczywiście uznali je za każde z tych trzech miejsc.
Zawiózł
ich tam ten przedziwny człowiek, pokazał im te kwiaty, wodospady, fontanny, te
drzewa, piękne domy z najpiękniejszymi pokojami w środku, piękne kino, z
wyświetlanymi godzinami kreskówkami, nocne światła odbijające się w
najpiękniejszych jeziorach, autentyczne zoo z egzotycznymi zwierzętami, no i,
oczywiście już tylko dla dzieci, wesołe miasteczko z karuzelami, huśtawkami i
wszelkimi innymi właściwymi dla tego miejsca atrakcjami. No i oczywiście
nieskończone ilości cukierków, czekoladek, batoników, ciasteczek, popcornu,
chipsów i wszystkiego, o czym marzy każde dziecko, a wszystko za darmo. Pokazał
im to – i tu przypomina nam się niedawne czytanie o kuszeniu Jezusa przez
Szatana – i powiedział: „To wszystko może być wasze, oddajcie mi tylko pokłon”.
A oni – powtarzam, jak sami jeszcze dziś wspominają – poczuli że są w Niebie i
propozycję przyjęli.
I
oczywiście, nie możemy mieć pretensji do tego siedmioletniego dziecka, które
zaledwie zostało złożone tam w ofierze, natomiast owszem, chętnie bym zapytał
jego mamę, dlaczego ona go nie zechciała nauczyć tej prostej prawdy, że nie ma
czegoś takiego jak „raj na Ziemi”, a jeśli zdarzy się mu coś takiego poczuć, to
powinien się najlepiej trzy razy przeżegnać i splunąć za siebie.
Fascynujący
jest ten dokument właśnie przez to, że w najbardziej obrazowy sposób ilustruje dla
nas ową ewangeliczną opowieść o konfrontacji Jezusa ze Złym. Wszystko tam mamy:
i wspomniane Niebo i nieograniczone bogactwo i nieopisaną, wręcz ekstatyczną
radość, niewysłowioną przyjemność, najwyższe zaszczyty, poczucie autentycznej
wyjątkowości, ale też – zakładając, że tym razem już nikt z nich nie kłamie –
Piekło w najbardziej autentycznym wydaniu.
Zabawne tylko, że tam przez bite cztery
godziny nikt z nich choćby jednym słowem nie wspomina o Bogu, modlitwie, czy
grzechu, pomijając standardowe „Bogu dzięki”, „Na Boga” i takie tam.
Jak to nie wspomina o Bogu? Przecież matka Jimmy'ego wyraźnie mówi, że modliła się, żeby synowi udała się kariera w reklamie, jeśli to tylko zgodne z Bożą wolą, a jeśli ma być niezgodne, to niech się nie uda. I że opowiedziała o tym Jacksonowi, a on jej odpowiedział, że modlił się o takiego przyjaciela, jak Jimmy. Matka uznała zatem to wszystko, co się działo, za wynik działania Opatrzności.
OdpowiedzUsuńJeśli przyjmiemy, że ona powiedziała to całkiem szczerze, to jest to bardzo ciekawe zagadnienie.
Usuń@Mateusz G
UsuńMoim zdaniem te jej słowa były kompletnie bez znaczenia. Co to za absurd, że ona najpierw oddała swoje dziecko temu wariatowi, a jednocześnie razem z nim się modliła, by Bóg im ten związek pobłogosławił?
Oczywiście pełna zgoda. W tym konkretnym przypadku mamy jasność.
UsuńPo prostu przypomniało mi to bardziej ogólny temat o ludzkich problemach z odczytaniem Opatrzności i o tym jak można drastycznie w tym się pomylić. Troche egzotyczny przykład jak na takie głębokie rozważanie, ale jakoś mi to wpadło do głowy przy okazji jak przeczytałem komentarz, sam nie wiem dlaczego.
Też o tym dużo myślałam. Wydaje mi się, że głównym miejscem spotkania z głosem Bożym w człowieku jest jego sumienie, a znaki, zdarzenia itd. to sprawy poboczne. Ta modlitwa mogła wynikać z niepokoju sumienia, że kariera w reklamie niekoniecznie jest dobra dla dziecka. "Zostawiać sprawy Bogu" można wtedy, jeśli się jednocześnie szczerze dąży do pełnienia jego woli. Poza tym matkę dręczył niepokój, że nocowanie synka w pokoju u Jacksona jest dziwne i nawet podkradała się pod drzwi, żeby podsłuchiwać, co oni tam robią; uspokajała się słysząc, że czytają bajki. A co, gdyby do końca wsłuchała się w wewnętrzny głos? Może udałoby się im Jacksona złapać, zanim narobiłby krzywdy i byłaby z tego korzyść dla świata. Nie chodzi mi o to, żeby matkę oceniać - z zewnątrz i post factum wszystko jasno widać, natomiast nie zaskakuje mnie jakoś szczególnie, że pewni ludzie czuli się tak zaszczyceni przyjaźnią z Jacksonem, że stracili zdolność racjonalnego osądu sytuacji. Poza tym, jak dla mnie cała historia wygląda wiarygodnie i podziwiam odwagę, że zdecydowali się ją opowiedzieć. Wydaje mi się, że poczucie winy Jimmy'ego, kiedy mówi, że w sumie erotyka z MJ nawet sprawiała mu czasem przyjemność, jest nie do podrobienia. Dla samych odszkodowań w pewne detale nie musieliby wchodzić, łatwiej byłoby wejść w klasyczną narrację o pedofilii, zamiast odsłaniać tak wstydliwe i bolesne powikłania emocjonalne. Zgadzam się, że jest to film o uwiedzeniu i jako taki jest niezwykle wartościowy.
Usuń@Małgorzata Weronika Czachor
OdpowiedzUsuńRacja. Przegapiłem to.
To jest właśnie samo sedno sprawy i tego mi brakowało we wczorajszym tekście.
OdpowiedzUsuń