poniedziałek, 4 marca 2019

Czy zielony ogórek pozbawi władzy Prawo i Sprawiedliwość?


           Moja wnuczka odkryła ostatnio w sobie nową pasję, a mianowicie słuchanie moich ulubionych piosenek, pod tym jednak warunkiem, że one będą jej grane z głośniczka, który on będzie trzymała w ręku. Tak to właśnie zatem ostatnio wygląda, że z głośniczka leci Bob Dylan, Pearl Jam, czy Bee Gees, a ona chodzi po pokoju i słucha. Parę dni temu stało się tak, że kolejną na liście piosenką okazał się być słynny przebój Scotta McKenzie „San Francisco”, a wraz z nią ów kuriozalny zupełnie fragment: „If you are going to San Francisco be sure to wear some flowers in your hair”. Scott McKenzie śpiewał, Martynka chodziła tam i z powrotem z głośnikiem przy uchu, a ja nagle sobie pomyślałem, że ów tak dawny przecież bardzo apel dotyczący wpinania we włosy kwiatów całkiem niespodziewanie nabiera pewnego niezwykłego sensu również dla nas.
      W czym rzecz? Otóż, w czasie, gdy Scott McKenzie wyśpiewywał ten swój idiotyzm, w Stanach Zjednoczonych panoszyła się tak zwana „Rewolucja Flower Power”, której symbolem, poza wspomnianymi kwiatami, był zespół Jefferson Airplane, ćpanie, chodzenie goło, tarzanie się w błocie, wolny seks, no i znane tu i ówdzie do dziś hasło: „Make love not war”. Ja dziś jednak wciąż myślę o tamtej piosence Scotta McKenzie i owym wezwaniu, byśmy będąc w San Francisco mieli zawsze kwiaty we włosach i o tych dziesiątkach, czy setkach tysiącach ludzi, którzy łazili po tych ulicach i posłusznie pilnowali, by te kwiatki im z tych ich łbów nie pospadały.
      Myślę o nich i zastanawiam się jednocześnie nad owym niezwykłym wręcz zjawiskiem socjologicznym, gdzie, jak się wydaje, często dość inteligentni i niekiedy wręcz dobrze wykształceni ludzie, gotowi byli wręcz na gwizdek rozebrać się do naga, wpiąć we włosy kwiaty, następnie zaćpać się do nieprzytomności, upaplać się w błocie i w końcu iść do łóżka – zakładając, że tam w ogóle jakieś łóżko było – z kimkolwiek, skandując jednocześnie wspomniane już hasło „Make love not war”. W imię czego i wedle jakiej logiki? Diabeł jeden wie, faktem jednak jest, że tak to właśnie było i to przez wiele długich lat.
      Myślę jednak dalej i sobie kalkuluję. Tamte dzieci miały wówczas może 16, może 20 lat, a to by sugerowało, że dziś one są mniej więcej w moim wieku, może nieco starsi i często – w końcu nie jest łatwo uwierzyć, że oni wówczas byli tacy ambitni, ale z czasem tę swoją moc stracili – mając taki czy inny wpływ na bieg zdarzeń, jak się domyślam, one w dalszym ciągu próbują realizować swoje dawne marzenia, i to dokładnie według tego samego wzoru co wówczas. Popatrzmy mianowicie co mamy tu wokół nas dziś. Pada hasło „wieszaki” i w jednej chwili tysiące pozornie inteligentnych osób zakłada czarne ciuchy i wychodzi na ulicę z wieszakami; ktoś krzyknie „helikopter” – banda wariatów zakłada na łeb helikoptery-zabawki; ktoś inny zawoła „skaczemy” – oni wszyscy natychmiast zaczynają podskakiwać, młodzi, starzy, obojętnie, wszyscy nagle skaczą; pojawi się słowo „konstytucja” – dziesiątki tysięcy osób zaczyna w jednej chwili nosić koszulki z napisem „konstytucja”; Minister Rolnictwa zarządzi kontrolowany odstrzał dzików – tysiące nieskończenie przejętych sytuacją osób skanduje hasło „Kocham dzika”.
       Ktoś powie, że to nic szczególnego. W końcu jeszcze w PRL-u sami nosiliśmy oporniki i na raz dwa trzy krzyczeliśmy: „Precz z komuną!”. I owszem, tak faktycznie było, tyle że przede wszystkim wówczas to był akt oczywistej odwagi, no a po drugie, to wszystko miało w sobie jakiś sens. I ja bym pewnie dziś rozumiał, gdyby oni wszyscy chodzili w koszulkach z napisem „Precz z rozdawnictwem”, czy „Niepełnosprawni to też ludzie”, proszę mi jednak powiedzieć, jaki logiczny sens, jaki sensowny przekaz stoi za wpinaniem kwiatów we włosy, czy  uporczywym podskakiwaniem na hasło „Kto nie skacze...”?
      Otóż moim zdaniem, jeśli się nad tym wszystkim nieco zastanowić, należy dojść do wniosku, że z jednej strony zawsze byli wśród nas tacy, dla których wręcz sens życia stanowiła przynależność do tak zwanej „bandy”, a z drugiej też ci, którzy znając ten mechanizm  bardzo dobrze i znając sposoby, by z owej wiedzy skutecznie korzystać, korzystają z niej, jak najbardziej skutecznie, dzisiaj. Pomyślmy proszę o tym wszystkim, kiedy – kto wie, czy nie już jutro – na ulice Warszawy wylegnie młoda miejska inteligencja z ogórkami w dłoniach i krzyczeć: „Ogórek, ogórek, ogórek, zielony ma garniturek”. Po co? A jakie to ma znaczenie? Jest hasło – jest odzew.



Skoro o Warszawie mowa, zachęcam wszystkich do zaglądania do księgarni Foto-Mag przy stacji metra Stokłosy, gdzie są do kupienia wszystkie możliwe książki, jakie aktualnie warto przeczytać.  

2 komentarze:

  1. Jak się dobrze wsłuchać, to kawałek o San Francisco brzmi jak country.Po prostu Amerykanie w tamtych czasach, rewolucyjni czy też nie, nie łapali niczego więcej. Rozumieli to nawet Beatlesi i The Rolling Stones mający parę utworów w tym klimacie.

    Ja też trochę tych hipisów z tamtego okresu rozumiem. Tzn nie chodzi o ideologię, ale o ich niechęć do wojen jakie toczyli Amerykanie. Bo jak się dobrze zastanowić, po cholerę był ten Wietnam, po co naparzanka w Korei? Walka z komunizmem? Tam gdzie Amerykanom reżim pasował, tam nawet broń słali. Ja oczywiście nie zakładam, że ci hipisi mieli świadomość po co ich rząd toczy wojny tysiące mil od własnych granic, ale że akurat byli temu przeciwni to rozumiem. W końcu USA występowały w roli agresora, co do dzisiaj się nie zmieniło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @Lucas Beer
      Jasne. Oni czuli niechęć do wojen prowadzonych przez Amerykanów. Wszystkie inne wojny bardzo wspierali, jako wojny przeciwko wojnom prowadzonym przez Amerykanów.

      Usuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...