sobota, 25 kwietnia 2015

O babie co się zebździała, czyli Polska inspiruje

Powiem szczerze, że nie do końca wiem, o co tam dokładnie chodziło, a to z tej prostej przyczyny, że ostatnio, ile razy zostaję skonfrontowany z pewnym rodzajem zidiocenia, staram się oszczędzać i przynajmniej albo nie patrzę, albo nie słucham, albo przynajmniej jestem maksymalnie nieuważny. Poszło w każdym razie o to, że któraś z rządowych agencji operująca na terenie polityki zagranicznej państwa wyemitowała animowany film, w którym Polska jest reklamowana na świecie, jako pierdząca baba.
Ja wiem, że to brzmi jak żart, i to w dodatku żart zdecydowanie nie trzymający poziomu, ale tak to się właśnie stało. Ktoś zamówił, kto inny nakręcił, jeszcze ktoś inny zapłacił, by ktoś jeszcze wreszcie wyemitował ów film, gdzie widzimy kobietę w chustce na głowie podnosząca nogę i chodzi o to, by polskie dzieci mieszkające za granicą, a czujące potrzebę kontaktu z językiem ojczystym potrafiły rozpoznać pewien określony kod kulturowy i przy okazji rozpoznały polskie słowo „pierdzieć”.
Kiedy media podały ową informację, podniosła się jednodniowa wrzawa, głos zabrali wszyscy zainteresowani, na czele z autorem filmu, który stwierdził ni mniej nie więcej, jak to, że on pracuje dla ludzi inteligentnych, a nie dla pierdzących bab i nie rozumie, w czym problem, i, tak jak to ostatnio się dzieje aż nazbyt często, sprawa przestała istnieć.
Ja jednak mam potrzebą powiedzenia paru słów w owym temacie, tyle że nie po to, by kogokolwiek oskarżać o działania prowokacyjne, czy wręcz o nienawiść do Polski, ale by wyrazić podejrzenie, że, jak to niestety bywa zbyt często, mamy do czynienia z typowymi durniami. Autor filmu z pierdzącą babą, którego tożsamości ani nie znam, ani znać nie potrzebuję, jest, moim zdaniem, zwykłym idiotą, który absolutnie szczerze i uczciwie uznał, że ten numer to bardzo pomysłowy, inteligentny, oryginalny, a co najważniejsze, głęboki artystycznie gest i gdyby go wysłać na jakiś festiwal, on mógłby się nawet pokusić o jakąś nagrodę. Ja mam podejrzenie, graniczące z pewnością, że kiedy ów artysta wymyślił obrazek z pierdząca babą, był dokładnie tak samo z siebie dumny, jak musiał być z siebie dumny autor również przez chwilę dyskutowanego logo Województwa Pomorskiego, artysta Pągowski, za które otrzymał od lokalnych władz niemal 100 tysięcy złotych. Dziś wszyscy psioczą na tę żałosną, niemal jakby stworzoną przez upalony umysł, bazgraninę, a ja się obawiam, że Pągowski odczuwa w stosunku do naszej agresji wyłącznie rozgoryczenie, bo jego dobre intencje tak brutalnej krytyki zwyczajnie nie przewidziały.
Pisałem chyba już kiedyś o tym, ale jest dobry moment, by całą historię powtórzyć. Oto lata temu przeczytałem rozmowę z reżyserem filmowym Filipem Bajonem, w której on opowiadał, jak pewnego bardzo wczesnego ranka wracał samochodem z jakiegoś festiwalu, zachciało mu się siusiu, zatrzymał auto, wysiadł, stanął przy drodze i zaczął sikać. I w tym momencie zobaczył tak piękny widok, że natychmiast wpadł na pomysł, by nakręcić film, w którym pokaże to, co właśnie ujrzał. Bajon nie wiedział, co to będzie za film, o czym i po co, jeszcze chwilę wcześniej nie miał nawet pojęcia, że będzie coś kręcił, ale wiedział, że musi to nakręcić, żeby pokazać ten poranek, tę mgłę, tę senną atmosferę i wtedy z tego będzie film jak złoto. Dlaczego tak? Moim zdaniem dlatego, że ten Bajon to dureń. Po prostu. Taki sam dureń, jak Pągowski, ten człowiek od pierdzącej baby i cała rzesza ich kumpli z branży.
Ja nie mam zaufania do artystów wszelkiej maści. Gdy widzę wspaniałego aktora, czytam cudowny wiersz, słucham fantastycznej kompozycji, mam bardzo mocne podejrzenie, że cały talent, jaki ten człowiek miał, poszedł w to, co on właśnie stworzył, a poza tym on nie ma już prawie nic. Mimo to jednak czasem widzę, że niektórzy z nich mają w sobie jeszcze przynajmniej to coś, co sprawia, że się na nich patrzy, jak na ludzi, niezależnie od samego dzieła. Niekiedy widzi się dzieło, potem słucha, czy patrzy na samego twórcę i ma się wrażenie, że kiedy oni wszyscy aplikowali o pozycję, którą dziś zajmują, konkurencja była tak duża, że nagle sama umiejętność śpiewania, pisania, grania, komponowania, rysowania, skakania okazała się zaledwie połową tego, co jest wymagane, by wejść na sam szczyt. Tymczasem my tu nie dość, że nie mamy talentów, to ci wszyscy tak zwani „artyści” okazują się być najbardziej pospolitą hołotą.
Z powodów, które są być może ciekawe, ale dla nas tu dziś nieistotne, byłem wczoraj w cyrku. W prawdziwym cyrku, ze sztukmistrzami, akrobatami, klaunami, z brzuchomówcą i, jak najbardziej, ze zwierzętami. Był to cyrk włoski, z tego co zapowiadano, jeden z najlepszych w Europie. Kiedy pokaz się skończył, wszyscy artyści, począwszy od akrobatów i klaunów, a kończąc na brzuchomówcy, utworzyli dla wychodzących z cyrku szpaler, żeby osobiście każdego widza pożegnać. A więc te dziewczyny uśmiechały się, mówiły ładnie po polsku „dziękuję”, albo „dobranoc”, brzuchomówca podawał ludziom rękę, kłaniał się grzecznie, trzej motocykliści uprzejmie uśmiechali się i też podawali ludziom rękę, i tak to trwało aż do końca, długo po tym, jak pieniądze zostały już skasowane i nikt nikomu nie był już nic winien.
Ja zdaję sobie sprawę, że to przede wszystkim nie musiał być ich pomysł, ale dyrektora tego cyrku, że im się już prawdopodobnie nawet nie chciało na nas patrzeć, no i oczywiście wiem przede wszystkim, jaką opinię ma cyrk, jako taki. Nawet niekoniecznie ze zwierzętami. Nie zmienia to jednak mojego przekonania, że każdy z nich, czy to ów treser słoni, czy ten linoskoczek, czy ta kobieta na koniu, czy ci motocykliści, czy nawet człowiek w liberii przedzierający bilety – czasami mam nawet wrażenie, że i ten wielbłąd – stoją zarówno pod względem artystycznym, intelektualnym, ale też i czysto ludzkim wyżej od tego jakiegoś Pągowskiego, reżysera Filipa Bajona, czy tego śmieszka z pierdzącą babą. Bo oczywiście samo dzieło ma swoją miarę. By to widzieć wystarczy pójść na dowolny polski film do kina, czy wysłuchać nowej piosenki w wykonaniu Macieja Maleńczuka. Jeśli jednak zaczniemy się zastanawiać nad tym, dlaczego oni poza tym, że są tak słabi, są jeszcze tak dramatycznie ponurzy, to odpowiedzieć może być jedna: to wszystko przez to, że są dokładnie tak samo głupi, jak ci, którzy ich wynajmują.

Mocno zachęcam do odwiedzania strony www.coryllus.pl, gdzie można kupować moje książki. I już nic więcej, bo znów ktoś mi powie, że jestem zarozumiały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...