niedziela, 12 kwietnia 2015

Piwko, paliwko i świece, które nie zgasną

Pytają mnie znajomi, czemu, mimo iż właśnie mija 5 lat od Smoleńskiej Katastrofy, a więc wydarzenia determinującego polską historię w sposób ostateczny, ja się zajmuję wszystkim tylko nie tym. Oczywiście najprościej byłoby odpowiedzieć, że ponieważ Katastrofą zajmowałem się przez pięć lat, i to zajmowałem się niekiedy z intensywnością na granicy obsesji, dziś mam ten komfort, że mogę ten temat zostawić choćby stacji TVN24, która choćby wczoraj pod wieczór uczciła pamięć pomordowanych na takim poziomie wzruszenia, że ja tu nie mam co do gadania. Te łzy, te świeczki, te trumny, ci biskupi, ta muzyka… naprawdę, brakowało już tylko warszawskiej straży miejskiej. Jednak odpowiem inaczej. Nie zdecydowałem się pisać w tych dniach o Smoleńsku z jednego tylko powodu, tego mianowicie, że uważam ten temat za ostatecznie spalony. Moim zdaniem – i przykro mi bardzo, że tak się stało – temat Smoleńska dziś powinien zostać schowany najgłębiej jak się tylko da, bo każde kolejne słowo na ten temat Sprawie wyłącznie szkodzi. Dlaczego? Dlatego, że dziś każde nasze słowo automatycznie zostaje wprzęgnięte w tak zwany „przemysł pogardy”, a my w tej sprawie nie mamy nic do gadania. Jak odzyskamy głos, te łby pościnamy, jednak do tego czasu powinniśmy zamilknąć. Paradoksalnie, my dziś jesteśmy w sytuacji, którą tak znakomicie w roku 2010 opisała Halina Bortnowska, wzywając do tego, by na razie skupić się wyłącznie na wyborach, które trzeba wygrać, a potem z prezydentem Komorowskim wydłubie się tę trumnę z Wawelu choćby widłami.
A zatem o Smoleńsku i o tym, co z niego dziś pozostało, pisać nie będę, natomiast chcę zwrócić uwagę na jedno bardzo drobne, i jak sądzę kompletnie przeoczone, zdarzenie, które idealnie wspiera moją tezę i, mam nadzieję, pozwoli mi zasłużyć sobie na przynajmniej zrozumienie. Otóż kiedy niesławny ekspert Artymowicz dostarczył radiu RMF wyprodukowane przez siebie stenogramy i podniosła się na chwilę odpowiednia wrzawa, głos zabrał inny ekspert i oświadczył, że jest bardzo prawdopodobne, że tam jednak nie pada słowo „piwko”, ale „paliwko”, co oczywiście radykalnie zmienia naszą wiedzę na temat przyczyn, okoliczności i osób odpowiedzialnych za Katastrofę.
Usłyszałem o tym „paliwku”, nastawiłem ucha, czy gdzieś dochodzą nas jakieś komentarze, usłyszałem ciszę i nagle sobie uświadomiłem, że mija właśnie 5 lat od tego nieszczęścia, a tak naprawdę nikogo z nas nie interesuje nas nic poza tym, by powiedzieć, to co i tak przez owe 5 lat mówimy każdego dnia. W tym wypadku to, że tam jednak jest mowa o „paliwku”, a nie „piwku”. Pięć lat i to jest to co nam zostało: „piwko”, czy „paliwko”? Jedni stoją z zaciśniętym zębami i mówią „piwko”, a drudzy zaciskają pięści i powtarzają „paliwko”. I tyle wszystkiego.
Mam kolegę, wybitnego muzyka i inżyniera dźwięku, człowieka, który nieskromnie twierdzi, że jest jednym z dwóch ludzi w Polsce o uchu, które jest w stanie w jednej chwili rozpoznać każdą, nawet najbardziej zręczną, manipulację cyfrowym zapisem dźwięku. Spytałem go o kwestię tak zwanych „nowych, lepszych odczytów”, na co on mi odpowiedział, że przede wszystkim i tak nie ma lepszego sprzętu na świecie, niż to co posiada policja, więc całe to gadanie o tym, że właśnie trafiono sprzęt jeszcze lepszy, niż ten dotychczasowy, to ciężka bzdura, a poza tym nie ma absolutnie żadnej możliwości prowadzenia tego typu badań, jeśli nie ma się do czynienia z oryginałami. Powiedział mi mój kumpel, że jeśli któregoś dnia TVN24 opublikuje wreszcie idealnie czysty dźwięk z czarnych skrzynek, na których wreszcie usłyszymy, jak generał Błasik wyraźnie mówi pilotom, że „mają kurwa lądować”, bo jeśli nie, to on ich pozabija jak psy, dopóki ów zapis nie będzie zapisem oryginalnym, nie ma w ogóle o czym rozmawiać. Dopóki nie mamy dostępu do oryginalnych zapisów, to, co nam puszczają, nie znaczy nic. Twierdzi mój kolega, że w sytuacji, gdy pracujemy na kopiach, dyskutowanie na temat tego, co tam słychać, ma tyle samo sensu, co dyskutowanie na temat wyższości Świąt Wielkanocnych nad Świętami Bożego Narodzenia w lipcu.
A oni, z okazji 5 rocznicy tego zamachu nas informują, że jeszcze tylko trzeba sprawdzić, czy tam jest mowa o „piwku”, czy „paliwku”, i wszystko będzie jasne. Trzeba tylko poczekać aż uda się znaleźć odpowiedniego uniwersyteckiego profesora od fonetyki, który wśród tych szumów usłyszy Prawdę.
Przepraszam bardzo, ale gdy chodzi o Smoleńsk, ja już nie mam nic więcej do powiedzenia, jak tylko to:
Niech Pan wygubi wszystkie wargi podstępne i język pochopny do zuchwałej mowy. Tych, którzy mówią: ‘Naszą siłą język, usta nasze nam służą, któż jest naszym panem?’
Niech wygubi, i o to się dziś modlę.

Przypominam, że w sobotę i w niedzielę już za tydzień, będę na Targach Wydawców Katolickich w Arkadach Kubickiego w Warszawie z książkami. Zapraszam. Jak będzie trzeba, to nawet nie usiądę. Póki co jednak, zachęcam do odwiedzania księgarni Coryllusa pod adresem http://coryllus.pl/?page_id=69, gdzie są do nabycia wszystkie moje książki. Polecam serdecznie.



2 komentarze:

  1. Witaj

    też wczoraj prowadziłem konsultacje z pewną mądrą panią doktor językoznawstwa i konkretnie fonologii. Już na wstepie zwróciła uwagę, że piwko ma dwie sylaby, a paliwko trzy i żaden ekspert by tego nie pomylił.

    A ja rozmyślam nad licznymi dropoutami w odczycie. Takie ciekawe zerwanie ciągłości zapisu...

    Aha... to bezdyskusyjne, że musi być odczyt z oryginałów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam Panie Krzysztofie,

    A jako ciekawostkę zapraszam do siebie

    http://sosnowieckimoher.blogspot.com/2015/04/jack-bauer-vs-marian-janicki.html

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...