Słowo honoru, że plan był zupełnie inny, tak się jednak porobiło, że trzeba było gwałtownie zmienić temat i to mimo tego, że o zmarłych – z wyjątkiem oczywiście Wojciecha Jaruzelskiego, Adolfa Hitlera, Włodzimierza Lenina, Myry Hindley, Floriana Siwickiego, Heleny Wolińskiej, Edmunda Kolanowskiego, Jerzego Vaulina, doktora Menegle, Józefa Stalina, Kaliguli i tych kilku jeszcze, co wciąż jakoś ciągną – mówi się wyłącznie albo dobrze, albo w ogóle, tylko co robić w sytuacji, kiedy nie mówić nie wypada, a mówić dobrze tym bardziej? Albo jeszcze inaczej: co robić w sytuacji, gdy mówić źle nie wolno, nie mówić stanowi uderzającą małostkowość, a gdzie się człowiek nie obejrzy, wszyscy gadają i to wyłącznie dobrze? Jakby się czegoś najedli.
Zmarł bloger Azrael, tym, którzy wolą jednak wiedzieć, z kim mają przyjemność, znany jako Azrael Kubacki, a tak naprawdę, jak się dziś okazuje, zwykły Jacek Gotlib, i najpierw o jego odejściu informuje znana nam aż nazbyt dobrze posłanka Platformy Obywatelskiej Ligia Krajewska, za Krajewską Onet, za Onetem „Wyborcza”, za „Wyborczą” poseł Andrzej Rozenek, za Rozenkiem TVN24, za TVN-em ambasador Stanów Zjednoczonych, za ambasadorem Igor Janke, no a dalej to już wszelka możliwa internetowa drobnica. Kolejność zresztą mogła być nieco inna, ale jakież to ma znaczenie w obliczu majestatu śmierci, zwłaszcza gdy nikt z płaczących nawet nie wydusi z siebie imienia Latającego Potwora Spaghetti, wszyscy natomiast wciąż nudzą na temat jakiegoś „Boga”.
Po raz pierwszy dowiedziałem się, że Azrael jest chory, kiedy Donald Tusk, aby pokazać, jaki jest otwarty na głos niezależnej opinii, zaprosił do siebie wybranych blogerów i tam, obok między innymi naszego kumpla Rybitzky’ego pojawił się z obandażowaną głową Azrael właśnie, a informacja była taka, że jego pojawienie się na gwizdek premiera Tuska było szczególnym wyrzeczeniem, bo ledwo co miał on ową głowę operowaną i właściwie, zamiast się lansować, powinien leżeć. Drugi raz usłyszałem o Azraelu – nie o jego chorobie, ale w ogóle o Azraelu – parę tygodni temu, kiedy blogerka Jankowska poinformowała w Salonie24, że właśnie ów Azrael do niej dzwonił i poprosił, by wszystkich pozdrowić, bo on być może będzie za chwilę umierał. Ponieważ zdziwiło mnie to, że ktoś taki jak Azrael ma numer do Jankowskiej, postanowiłem sprawdzić, co u niego, gdy chodzi o blogowanie, trafiłem na blog, który, jak się okazuje, on w najlepsze w tajemnicy przed światem prowadził i zwróciłem uwagę na trzy rzeczy: pierwsza to taka, że on faktycznie od czasów, kiedy się znaliśmy, nie przestał pisać, druga taka, że jego już praktycznie nikt nie czytał, no i że jest członkiem tak zwanego Kościoła Latającego Potwora Spaghetti i chodzi w durszlaku na łbie.
Dziś wiem już, że się myliłem, lub raczej miałem informacje bardzo niepełne. Otóż on faktycznie gadać nie przestał, faktycznie nosił ten durszlak, rzeczywiście nikt go nie słuchał, natomiast radził sobie do tego stopnia fantastycznie, że nie tylko Jadwiga Jankowska była jego koleżanką, nie tylko regularnie bywał w rezydencji ambasadora Stanów Zjednoczonych, to jeszcze kiedy umarł, głos musiały zabrać wszystkie główne polskie media z przyszłym prezydentem Andrzejem Dudą na dokładkę.
Umarł Azrael, a ja dziś z jednej strony słyszę, że większość zwykłych komentatorów w ogóle nie ma pojęcia, że ktoś taki kiedykolwiek istniał, a z drugiej cały mainstream krzyczy, że zmarł jeden z najsłynniejszych i najznakomitszych blogerów, i czuję, że nie mogę milczeć. Pozwolę więc sobie może najpierw przypomnieć notkę, jaką na jego cześć zamieściłem w swoim „Elementarzu”:
„Azrael – O tym blogerze, podobnie jak o Katarynie czy Matce Kurce, usłyszałem jeszcze zanim zacząłem sam blogować. Może nawet jeszcze zanim się na dobre zorientowałem, co to takiego są te blogi. A więc kiedy przyszedłem do Salonu24, teksty Azraela były jednymi z pierwszych, które czytałem. I przyznam uczciwie, że intensywność tego głupstwa zrobiła na mnie takie wrażenie, że postanowiłem pod każdą kolejną jego notką zostawiać komentarz zaczynający się od słów ‘Azraelu, o Azraelu!’, a stanowiący wezwanie do opamiętania. Azrael nie opamiętał się nigdy, tyle tylko, że podczas przyjęcia z okazji trzecich urodzin Salonu, kiedy spokojnie gawędziłem sobie z Redpillem przy piwie i golonce, podszedł do nas z blogerem Ziggim i bardzo mnie prosił, żebym przyznał, że to co ja piszę, to taki żart i prowokacja. Obaj byli tak natarczywi, że zmuszony byłem ich poprosić, by się ode mnie i mojej golonki odpieprzyli. O dziwo, niższy niż można przypuszczać”.
A teraz, byśmy do końca wiedzieli, w czym rzecz, notka na temat owego Ziggiego, który do czasu gdy zmarł Azrael był mniej więcej tak samo sławny i wybitny jak on, no a dziś, wiadomo, tu ambasador, tam TVN, tam Gazownia, tu Duda, a więc żartów nie ma:
„Ziggi – Kiedy zacząłem prowadzić bloga, on już tam był. Wyjątkowo niesympatyczna postać. Pisał chyba dość dużo, raczej kiepsko, za to poziom zimnej nienawiści budził zawsze pewne zainteresowanie. Ktoś go kiedyś wytropił na blogu byłych pracowników SB, a więc możliwe, że to ktoś od nich. Spotkałem go na trzecich urodzinach Salonu. Akurat stałem sobie w ubikacji i siusiałem do pisuaru, gdy on mnie zaszedł od tyłu i zaczął mnie wypytywać o moje poglądy i ich szczerość. Przepędziłem go, a on jeszcze parę razy wracał. Ostatni raz z Azraelem. Więcej już go nie spotkałem”.
A więc tak to było. Dziś, skoro jest po temu okazja, podzielę się jeszcze jedną refleksją, której w „Elementarzu”, nie wiedzieć właściwie czemu, nie ujawniłem. Otóż, kiedy Azrael przyszedł do mnie wówczas z owym Ziggim i zaczęli mi jeden przez drugiego tłumaczyć, że ja jestem za dobry, żeby się tak marnować, autentycznie się wystraszyłem. Wystraszyłem dokładnie tak samo, jak wiele, wiele lat wcześniej, kiedy zostałem wezwany na Komendę Milicji Obywatelskiej w Sosnowcu z propozycją współpracy. Wystraszyłem się, ponieważ to co mówili, jak wyglądali i jak się zachowywali wskazywało na to, że to są zwykli milicjanci.
Dziś Azrael nie żyje, a ja czytam na Twitterze wspomnienie ambasadora Stanów Zjednoczonych o tym, jak ów Azrael jeszcze w grudniu minionego roku był u niego w rezydencji z wizytą. A potem widzę, jak oni dotarli aż do Andrzeja Dudy i myślę sobie, że muszę dać świadectwo, a ono jest takie, że Azrael to członek Kościoła Latającego Potwora Spaghetti, którego blog rejestrował jakieś 100 do 200 odsłon dziennie, a którego dziś żegnają wszyscy, i ja, cholera ciężka, nie jestem w stanie pojąć, kim on był. I nie ma mowy, bym zakończył ten tekst czymś w rodzaju „Niech Dobry Bóg przyjmie go do Swojego Królestwa”, bo wiem na pewno, że jedno tego typu słowo, a dzisiejszej nocy obudzę się z wrzaskiem. I to będzie jego robota. Ponieważ jednak głupio jakoś tak kończyć na sucho, pragnę skierować apel do opłakujących Azraela współwyznawców: zdejmijcie z łbów te durszlaki. One ewidentnie szkodzą na głowę.
Jeśli ktoś się zainteresował, „Elementarz” jest do nabycia w księgarni pod adresem: http://coryllus.pl/?page_id=69 za jedyne 15 zł. plus przesyłka. Do niego można domówić choćby książkę o języku angielskim, lub rock and rollu i wyjdzie taniej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.