Jak pewnie przynajmniej niektórzy czytelnicy tego bloga pamiętają, parokrotnie, i to chyba dosłownie parokrotnie, zdarzyło mi się przedstawić tu swoje emocje związane z tym, co się popularnie określa nazwą „śląskiej kultury”. Ponieważ emocje te w przeważającej większości były mocno negatywne, blog ten po opublikowaniu owych tekstów zyskał sobie cały szereg wrogów, niemal wyłącznie wśród przedstawicieli urażonej śląskości. Nie będę tu dziś powtarzał swoich antyśląskich obsesji i w żaden sposób nie będę wynajdywał kolejnych argumentów w dyskusji dotyczącej kwestii tak bardzo poruszającej śląskie serca, a więc sprawiedliwego czy niesprawiedliwego traktowania Ślązaków przez Polskę, natomiast chciałbym się odnieść do pewnego pojedynczego elementu, jaki pojawił się w komentarzach pod tekstami poprzednimi, a mianowicie rzekomo ciężkich prześladowań, z jakimi się nawet tu na Śląsku spotyka tak zwana „ślunsko godka”.
Już po opublikowaniu swojego ostatniego „śląskiego” tekstu, odbyłem rozmowę z pewną znajomą panią, która wprawdzie osobiście do Ślązaków i tego wszystkiego, co ich charakteryzuje najbardziej, ma stosunek zbliżony do mojego, jednak muszę dziś przyznać, że i ona – osoba ode mnie znacznie starsza – poinformowała mnie, że w porównaniu z tym, co ona przypomina sobie jeszcze z dawnych bardzo lat PRL-u, to co mamy dziś, to naprawdę wersja najłagodniejsza z możliwych. Ja jej mówiłem, że ja nie rozumiem pretensji, jakie Ślązacy mają odnośnie owej dyskryminacji, bo ja gdzie się nie ruszę, wszędzie słyszę „szprechających” Ślązaków, ale ona niezmiennie mi powtarzała, że kiedy ona przyjechała tu w latach 50-tych, to praktycznie innej niż śląska mowa, tu nie było. Dziś, jak mi zdecydowanie zaświadcza własnym doświadczeniem, jest tu całkowicie spokojnie. Przynajmniej gdy idzie o Katowice.
A zatem, chciałem przede wszystkim z tego miejsca przeprosić wszystkich tych, którzy poczuli się dotknięci moimi insynuacjami, jakoby „ślunska godka” radziła sobie znakomicie, i przyznaję, że za bardzo uwierzyłem swojemu, jak się okazuje, ułomnemu doświadczeniu. Z drugiej jednak strony, chciałbym wszystkich zatroskanych o swoją przyszłość Ślązaków pocieszyć i poinformować ich, że perspektywy dla nich nie są aż tak złe, jakby się mogło wydawać.
Otóż przede wszystkim, proszę sobie wyobrazić, w naszych katowickich tramwajach – nie wiem, jak jest w Chorzowie, bo od czasu gdy się okazało, że tam już obowiązuje głównie język niemiecki, się tam nie zapuszczam – komunikaty nadawane z myślą o pasażerach przekazywane są po śląsku – dokładnie rzecz biorąc, po śląsku i po angielsku. Najprzud po ślunsku, a potym, choby ktoś niy wiydzioł, kaj się znaloz, po angiylsku. Wsiadam do tramwaju tu obok na Placu Miarki i najpierw słyszę powitanie, gdzie jakaś pani życzy mi miłej podróży i uprzedza, że mam skasować bilet, a potem już tylko „jadymy!” i po kolei: „Świntygo Jana!”, „Rynyk!”, „Rundo!” i tak dalej, i w tym kolorze. Ile obok mnie jedzie ludzi, którym to odpowiada, ale ile takich, których, tak jak mnie, to irytuje, nie wiem, ale też nie sądzę, żeby to autorów owego projektu interesowało.
A więc mamy ten tramwaj. Okazuje się jednak, że Ślązacy wywalczyli sobie znacznie więcej. Oto jedna z moich uczennic, dziecko w żaden sposób niezwiązane emocjonalnie z kulturą śląską, pokazała mi karteczkę z tekstem najbardziej popularnych kolęd, jaką w związku ze zbliżającymi się Świętami dzieci w jej szkole otrzymały od swojej pani do nauczenia. Oto mała próbka:
„Dzisioj w betlyjce, tam pod Betlejym, cuda są i dziwy,
Bo prosto z nieba, aby świot zbawić Gość wielgi tam przibył,
Ponboczek w stajni…” i tak dalej, i tak dalej, by już nie wspominać o „zlonych pieluchach”.
A zatem, kierunek, jak widać jest wytyczony, a ja już naprawdę mam tylko jedno pytanie: czemu im nie wystarczyło przełożyć tekst owej kolędy na gwarę śląską? Po jaką cholerę, oni uznali, że należy przerobić cały ten tekst? Czyżby „Panna Czysta” się za bardzo gryzła z wyższą kulturą? Nie byliśmy jeszcze na koncercie w budynku nowego NOSPR-u, ale nie wykluczam, że tam kolejne koncerty też już są zapowiadane „jak trza”.
Na koniec już, w ramach świadczenia dobrych usług, chciałbym się zwrócić do autorów wspomnianego wcześniej projektu „tramwajowego”, żeby jednak, kiedy już wyczytują nazwy kolejnych przystanków, owych nazw nie podawali w języku angielskim. Rzecz w tym, że nazwa to nazwa, a więc jeśli jakiś Brytyjczyk jedzie na ulicę Św. Jana, to jedzie na ulicę Św. Jana, a nie na „St John Street”, a kiedy jedzie na Rondo, to jedzie na Rondo, a nie na „Roundabout”. Ja wiem, że to może być dla niektórych z Was trudne do przyjęcia, ale naprawdę nie warto czekać do czasu aż Śląsk zyska z dawna wyczekiwaną autonomię, „ślunsko godka” stanie się językiem międzynarodowym, a w takim Londynie i w londyńskich autobusach pojawią się komunikaty informujące tych co się udają na Baker Street, że „my som na ulicy Piekorza”.
Z niezmienną przyjemnością informuję wszystkich zainteresowanych, że moje książki są do kupienia na stronie www.coryllus.pl. Zapraszam bardzo serdecznie.
Z niezmienną przyjemnością informuję wszystkich zainteresowanych, że moje książki są do kupienia na stronie www.coryllus.pl. Zapraszam bardzo serdecznie.
Ja, bo to ślonsko godka je choby konsek grzyba ze Alicji z Wunderlandu. Połykomy i zaro wszystko odmieniomy. Bierymy jaki kruchciejszy tekst, łonaczymy i - terozki pytom - kery? Kery na ten przykłod pozno co to było:
OdpowiedzUsuńŁona mieszko na ulicy Przanio
Mo ruła na ulicy Przanio
Mo chałpa a i z ogrodym
Chciołbych co wiedzieć o tym
I co? Brzmi to choby poważne ogłoszeni w rubryce "Nieruchomości", pra?
Ważne co stoi twardo na ziemi, a nie wzlatuje.
@2,718
OdpowiedzUsuńW życiu bym Cię nie podejrzewał, że potrafisz być AŻ TAK elokwentny.