Wbrew powszechnie panującym nastrojom, nie odnoszę wrażenia, by Prawo i Sprawiedliwość z tych wyborów wyszło na tarczy. Oczywiście, jak się okazało, owa demonstracja potęgi władzy, w postaci sfałszowania pierwszej tury, na pragnącej zmiany części społeczeństwa, zrobiła pewne wrażenie i część z nas straciła poczucie sensu, niemniej ogólna sytuacja wcale nie jest taka najgorsza. Jeśli we Wrocławiu, człowiek, który dotychczas był owego Wrocławia wręcz symbolem, ledwo wygrywa z kobietą praktycznie nieznaną, jeśli 40 procent głosujących mieszkańców Warszawy nie życzy sobie „rozwoju” w wydaniu Platformy Obywatelskiej, jeśli w moich Katowicach kandydat Platformy Obywatelskiej uzyskuje paręnaście procent poparcia –musi to oznaczać, że w skali całego kraju oni nie są w stanie wskazać osoby, która wygra dla nich jakiekolwiek wybory.
Będę może bardziej konkretny. Gdyby do przyszłorocznych wyborów prezydenckich wystartował Jacek Sasin i Hanna Gronkiewicz-Waltz, mielibyśmy zwycięstwo Sasina już w pierwszej turze i to w dodatku zwycięstwo tak duże, że nawet kolejny zestaw rosyjskich serwerów by im nie pomógł. Rzecz w tym, że jeden w miarę dobry kandydat, w starciu z którymkolwiek z nich, w skali kraju, bierze niemal wszystko. Więcej: ja nie znam konkretnych liczb, ale podejrzewam, że gdyby nie głosy aparatu urzędniczego i ich rodzin w miastach, wyniki w Gdańsku, Wrocławiu, Warszawie, czy Krakowie byłaby zwyczajnie odwrotne. Tak jak to jest dziś, wydaje się, że sytuacja w miastach bardzo przypomina to, z czym mamy od lat do czynienia w gminach rządzonych przez PSL, gdzie w obawie przed utratą pracy całe wsie głosują na lokalną władzę. Kiedy dojdzie do wyborów na poziomie całego kraju, te głosy będą się musiały rozproszyć, a po tym, co zobaczyliśmy przedwczoraj, możemy być tego pewni.
I oni to wiedzą. Oczywiście, wciąż próbują robić dobrą minę do złej gry, ale to wiedzą. Wystarczy im się przyjrzeć uważniej, by to stwierdzić. W ostatnim wydaniu „Warszawskiej Gazety” zamieściłem felieton, w którym starałem się pokazać ów stan zdenerwowania. Proszę rzucić okiem i zachowywać dobry humor. Bo warto.
Już za chwilę druga tura wyborów, gdzie wbrew naszym obawom, a ich nadziejom, wszystko jest możliwe, a ja wciąż słyszę głosy osób ewidentnie czujących nadchodzącą śmierć, a wśród nich tak wydawałoby się dotychczas potężnych, jak sama Monika Olejnik. Wszyscy wiemy, o kim mówimy, prawda?
Jestem przekonany, że większość z nas odnotowała ową historycznie wręcz przedziwną sytuację, kiedy to wspomniana Olejnik obraziła się na byłego ministra Zbigniewa Ziobrę i rozwścieczona wyszła z radiowego studia. I to, że sprawa została w jakiś tam sposób zauważona, jest zrozumiałe: w końcu dotychczas było tak, że to raczej ministrowie obrażali się na dziennikarzy i zrywali wywiady, a nie odwrotnie. To, co mnie natomiast zastanawia, to fakt, że to tak niezwykłe zdarzenie zostało niemal natychmiast zredukowane do w sumie kompletnie nieistotnego starcia między jedną idiotką i jednym głupkiem. Tymczasem, w mojej ocenie, sprawa jest znacznie poważniejsza. Skoro jedna z największych gwiazd politycznego dziennikarstwa zrywa wywiad ze znanym politykiem, i to nie dlatego, że on ją szczególnie ciężko obraził, albo że zaczął się zachowywać wulgarnie i chamsko – takie ekscesy, to ona akurat znosić potrafi – ale wyłącznie z tego powodu, że wygłosił opinię, z którą ona się radykalnie nie zgadza, to znaczy, że dzieją się rzeczy niezwykłe do tego stopnia, że wypada im poświęcić parę głębszych refleksji.
Znamy pewnie wszyscy słynną opowieść A.A. Milne o Kubusiu Puchatku i równie słynne zdanie: „Im bardziej Puchatek zaglądał do środka, tym bardziej Prosiaczka tam nie było”. Otóż – i to już tu parokrotnie wspominałem – jest tak, że mamy w Polsce sytuację robiącą wrażenie przełomu w tym sensie, że władza Platformy Obywatelskiej i PSL-u się kończy, a ja mam wrażenie, że im bardziej koniec tego strasznego, barbarzyńskiego, nieludzkiego wręcz projektu staje się oczywisty, tym bardziej jego główni bohaterowie zachowują się, jakby właśnie się zorientowali, że teraz to dopiero im wszystko wolno.
Popatrzmy na wspomnianą Olejnik. Jakie ona ma powody, by wpadać aż w takie wzburzenie? Z tego co słyszymy w mediach oraz z ust polityków, można by sądzić, że oni nigdy nie czuli się tak pewnie, jak dziś. Czy to sam prezydent Komorowski, czy premier Kopacz, czy wicepremier Piechociński, czy jakiś Kosiniak-Kamysz, czy wreszcie zwykli niedzielni komentatorzy, oni wszyscy aż tryskają pewnością siebie… a tu tymczasem ich pierwsza i tak naprawdę jedyna medialna gwiazda dostaje kompletnej, intelektualnej i emocjonalnej jednocześnie, zapaści. Czemu?
Otóż ja mam na to odpowiedź jedną. Ona zna sytuację i wie, co się tam aktualnie kroi. Wie to dokładnie tak samo, jak wspomniani już przeze mnie Komorowski, Kopacz, Piechociński, czy to dziwadło Kosiniak-Kamysz. A wiadomość jest taka, że to już jest koniec, i to koniec na tyle straszny, że jedyne co im pozostaje w oczekiwaniu na pierwsze fajerwerki, to się upić. A najlepiej zaćpać.
Przypominam, że nasze książki są do kupienia na stronie www.coryllus.pl. Szczerze zachęcam.
Przypominam, że nasze książki są do kupienia na stronie www.coryllus.pl. Szczerze zachęcam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.