środa, 22 stycznia 2014

Agnieszka Radwańska, czyli stul kibicu paszczę

Fakt, że w naszym domu, przez wiele długich lat, każda zimowa niedziela stała pod znakiem większych lub mniejszych sukcesów Adama Małysza, zawdzięczamy wyłącznie naszej starszej córce, która pewnego dnia ogłosiła swoją miłość do Małysza… no i dalej wszystko potoczyło się zgodnie z oczekiwaniami. W końcu, jak miłość, to miłość.
Najpierw więc, chcąc nie chcąc, a po pewnym czasie już jak najbardziej z własnej, nieprzymuszonej woli, oglądaliśmy te skoki, i gdyby mnie na przykład spytać, jakie dyscypliny sportowe mogę zadeklarować, jako swoje ulubione, skoki wymieniłbym na jednym z pierwszych miejsc. Nie wiem, jak to wygląda u innych, ale, jak idzie o te skoki, oglądałem je przez te wszystkie lata z prawdziwą przyjemnością, jednak zawsze przy tym, miałem poczucie, że ta akurat dyscyplina nie jest do końca poważna. Patrzyłem na tych skoczków, z których każdy nieodmiennie robił wrażenie, jakby to, z czego żyje, stanowiło dla niego wyłącznie rozrywkę, w dodatku rozrywkę lekką, łatwą i przyjemną, i wciąż tkwiłem w tym – dziś już to wiem – jakże błędnym przekonaniu, że właściwie, gdybym tylko trochę poćwiczył, to i ja bym umiał tak polecieć, jak oni.
No i niedawno stało się tak, że austriacki skoczek Morgenstern, wykonał kolejny z tysięcy swoich skoków… i spadł na ten śnieg, jak, nie przymierzając, szmata, z trudem zachowując życie. Kiedy zapytano jednego ze specjalistów, jak to się stało, że ów biedny Morgenstern nagle i niespodziewanie, w sytuacji pozornie tak nieprawdopodobnie prostej, zachował się, jak wcześniej wspomniana szmata, ten odpowiedział, że wszystko zaczęło się od drobnego błędu, polegającego na tym, że on odrobinę zbyt wcześnie ułożył narty w kształt „v”, no i dalej już władzę nad nim przejął wiatr.
Usłyszałem to wyjaśnienie i nagle sobie uprzytomniłem, że, jeśli idzie o sport wyczynowy, a już za całą pewnością sport wyczynowy na poziomie mistrzowskim, mamy do czynienia z wymiarem, którego tak naprawdę pojąć nie jesteśmy w stanie. Bez względu na to, czy stajemy przed Stochem, Messim, Nadalem, Woodsem, czy choćby zwykłym mistrza świata w skokach na głowę do basenu, tego co przed nami, nie jesteśmy w stanie ani pojąć, ani choćby zaczepić skrawkiem naszej wyobraźni.
Czytałem kiedyś rozmowę z pewnym Ingemarem Johanssonem, dziś już nieżyjącym bokserem ze Szwecji, który w roku 1959 został mistrzem świata wszechwag w boksie. Kiedy słyszymy dziś taką informację, musimy pamiętać, że to były inne czasy, niż mamy teraz, kiedy to tych federacji jest tak dużo, że już nie jesteśmy w stanie się doliczyć kolejnych mistrzów świata. W latach 50-tych, 60-tych, czy nawet 70-tych, kiedy uzyskiwało się tytuł mistrza świata w boksie, to było się faktycznie pierwszym bokserem na świecie. A zatem ów Johansson znokautował w trzeciej rundzie Floyda Petersona, zdobył ten swój tytuł, rok później Peterson mu ów tytuł odebrał, w kolejnym roku nastąpił kolejny rewanż, gdzie Paterson znów Szweda rozbił, i ta niezwykła kariera osiągnęła swój ostateczny koniec. Czytam ów wywiad z Johanssonem, i on w pewnym momencie, na pytanie, jak to jest być najlepszym na świecie, odpowiada tak: „Nigdy o tym nie myślałem. Człowiek o takich rzeczach nie myśli. Masz w głowie tylko to, by wygrać następną walkę. Nigdy nie brałem pod uwagę tego, że mogę przegrać, jakoś wygrywałem, no i w pewnym momencie zdobyłem ten tytuł. Potem przegrałem, i przestałem być mistrzem.
No i cóż z tego? Któż ci zagwarantuje, że będziesz mistrzem wiecznie? Może trzydziestu bokserów w historii zdobyło ten tytuł, a zatem, jeśli okazujesz się nagle być jednym z nich, to chyba nie jest źle, co?
„Może trzydziestu bokserów zdobyło tytuł mistrza świata. Jeśli jesteś jednym z nich, to chyba nie jest źle, co?” Bardzo mi się podoba ta myśl, bo tu widać doskonale ową przepaść między byciem mistrzem, a byciem zaledwie kibicem. To tu, jak nigdzie indziej chyba, widać ową fantastyczną różnicę między owym wysiłkiem, no i talentem, z którym on jest nieodłącznie związany, a ową wiecznie niespełnioną, i pełną pretensji, aspiracją.
Dziś w nocy, podczas turnieju Australian Open, Agnieszka Radwańska wygrała swój ćwierćfinałowy pojedynek z Victorią Azarenką, i awansowała do półfinału, osiągając jeden z największych sukcesów w swojej karierze. Z tego co widzę na własne oczy, ale również w oparciu o opinię ludzi, którzy o tenisie mają znacznie większe pojęcie, niż ja, Radwańska zagrała wielki mecz. Oczywiście, Azarenka nie była tak dobra, jak zwykle, ale fakt pozostaje faktem – Radwańska zagrała wielki mecz i tym samym, nie po raz pierwszy zresztą, udowodniła, że jest jedną z najlepszych obecnie tenisistek na świecie.
Bardzo cieszy mnie ten sukces przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, ja generalnie cieszę się, kiedy Polacy odnoszą sukcesy, ale oprócz tego, ja Agnieszkę Radwańską uwielbiam. Uważam, że jest osobą mądrą, sympatyczną, bardzo porządną i, co nie najmniej ważne, dziewczynę o wielkim charakterze. Cieszę się jednak też z tego względu, że zeszły rok dla Radwańskiej nie był najlepszy, jak idzie o tak zwany wizerunek publiczny. Ona wielokrotnie, i z wielu doprawdy kierunków, była poddana tak niebywałej agresji, że w pewnym momencie stało się jasne, że jedyne, co może zrobić, żeby ten atak odeprzeć, to osiągnąć jakiś spektakularny sukces. To że ona już, bez względu na to, jak potoczy się jej dalsza kariera, i tak zapisała się w historii kobiecego tenisa na świecie, dla tych, co jej nienawidzą, nie ma żadnego znaczenia. Ona dla niektórych z nich nigdy nie będzie bohaterem takim, jak dla Szwedów choćby bohaterem został na zawsze Ingemar Johansson – człowiek, którego wielkość zamknęła się zaledwie w 12 miesiącach. Dla nich, Radwańska, jeśli tylko się okaże, że miniony rok był tak naprawdę jej rokiem ostatnim, będzie zaledwie dowodem na to, że ona jest, i zawsze była, do niczego. Głupią, zepsutą lalunią.
W Salonie24 pierwszym komentatorem tenisowym jest człowiek podpisujący się Karlin. Nie wiem, kim on jest, mam jednak bardzo mocne podejrzenie, że za tym nickiem stoi postać w polskim tenisie, czy może tylko w polskim dziennikarstwie tenisowym, znana. Karlin to człowiek, jeśli go ocenimy z perspektywy politycznej, jak najbardziej „nasz”, natomiast, jak idzie o jego stosunek do Radwańskiej, trzeba stwierdzić, że on je nienawidzi wręcz fizycznie i życzy jej wszystkiego najgorszego. Dlaczego? Nie mam pojęcia, jednak poziom tych emocji i ich wymiar merytoryczny może świadczyć o tym, że Karlin nie lubi Radwańskiej z powodów czysto osobistych. Może ona go kiedyś potraktowała obcesowo, może źle się do niej odniósł ktoś z otoczenia Radwańskiej – tego nie wiemy. Faktem jest, że on o Radwańskiej nie pisze praktycznie inaczej, jak o gwieździe, która kiedyś, owszem, pozwalała wiązać ze swoją grą jakieś nadzieje, ale przez swoją głupią bezmyślność i zepsucie, wszystko zmarnowała.
Czytałem trochę tenisowe komentarze Karlina, i ile razy pojawiało się nazwisko Radwańskiej, to zawsze w kontekście przysłowiowych „wacików”. Oczywiście Karlin jest zbyt poważnym komentatorem, by, pisząc o owych „wacikach”, przyznawał się do tego, że jemu nie chodzi o nic więcej. Dlatego też tam zawsze na pierwsze miejsce były wrzucane szalenie zawodowe analizy mające dowieść tego, że Radwańska jest dziś zwyczajnie słaba. Jak mówię, ja się na tenisie znam w stopniu mniej niż podstawowym, ale lubię słuchać opinii zawodowców, i z owych opinii mogłem wyczytać, że przez wielu z nich, jak na przykład Mats Willander, czy Andy Murray, ona jest traktowana, jak ktoś tak naprawdę najlepszy. Mimo często gorszej gry, niż byśmy wszyscy chcieli, dla wielu z nich Radwańska z jakiegoś powodu pozostaje tenisistką ulubioną.
No ale załóżmy, że Karlin ma rację. Załóżmy, że dzisiejsza wygrana, to tak naprawdę niewiele znaczący wypadek. Przyjmijmy, że ona swój następny mecz z Cibulkową przegra i Karlin będzie mógł tryumfować. Co z tego? Nic. Dlaczego? Dlatego, że tu w ogóle nie chodzi o to, co przed Radwańską. Tu nawet nie chodzi o to, co tam sobie w głowie szykuje ów Karlin. Radwańska bowiem może nagle dojść do wniosku, że ona ten cały tenis ma w nosie, bo zarobiła już tyle pieniędzy, że więcej nie potrzebuje, i dla niej w obecnej chwili najważniejsze jest zdrowie i coś tam może jeszcze, i od dziś zacząć wszystko przegrywać. Nie zmieni to faktu, że ona i tak już jest bardzo znaczącą częścią historii dyscypliny. I tego jej nikt nie odbierze.
Natomiast, jak idzie o Karlina – jak już wspomniałem, mam wrażenie, że człowieka, którego i tak w ten czy inny sposób wszyscy znamy – to, że on ma o coś żal do Radwańskiej jest kompletnie nieistotne. Bo problem, który nas dziś zajmuje, to nie to, że Radwańska jest dobra, a ktoś sądzi, że nie, ale to, że jedni z nas są wojownikami, a inni sfrustrowanymi kibicami. I to wcale nie tylko, jak idzie o wyczyn sportowy.

Uporczywie, i z właściwym dla sytuacji zażenowaniem, proszę wszystkich o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. Przy okazji dziękuję wszystkim za dotychczasowe gesty. Proszę nie odchodzić.

16 komentarzy:

  1. @Toyah
    Nie wiem kim jest ten bloger i co pisze, powiem Ci jedno: gdyby Agnieszka przyłożyła się do treningów proporcjonalnie do miary swego talentu oraz miała motywację na korcie podobną do tych ruskich siłaczek czy Sióstr, to już dawno jej miejsce w rankingu WTA byłoby kwestią 1-3 (jak długo by to potrwało nie wiem, bo ona jest bardzo delikatna i notorycznie otejpowana). W mojej ocenie ona jednak nie wykorzystuje swojego talentu (albo raczej Radwańscy nie wykorzystali). A to jest grzechem.
    Mówię to z pozycji osoby, która ogląda jej mecze "od początku", szczerze trzyma za nią kciuki i życzy jej jak najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  2. @zawiślak
    A ja bym proponował, żebyś nie kazał jej się dopasować do poziomu odczłowieczenia prezentowanego przez, jak to celnie określiłeś, "Siostry". Swoją drogą, co Ci tak na tym zależy? Masz w tym jakiś interes?

    OdpowiedzUsuń
  3. @Toyah
    Słuchaj, ja jej niczego nie każę, tylko wyrażam swoje oczekiwania co do sportowca chcącego pokazywać swoje zmagania publicznie. I dotyczy to tak samo Agnieszki jak i naszych narciarzy, judoków czy hokeistów. Myślę, że oczekiwania polegające na tym by zostawić na arenie sportowej serce i 100% zaangażowania nie są na wyrost dzisiaj tak jak i nie były 50, czy 100 lat temu.

    OdpowiedzUsuń
  4. @zawiślak
    z całym szacunkiem ale rozumujesz jak leming. Agnieszka Radwańska jest tam gdzie jest właśnie dlatego że nie robi z siebie "ruskiej baby", czy też z szacunkiem do Sióstr - amerykańskiego monstrum. Swoje miejsce Agnieszka zawdzięcza talentowi, finezji a najbardziej po prostu inteligencji. Gdyby waliła te gwoździe, nabrała masy to kręciła by się gdzieś w okolicach 20 lokaty WTA. Salon jej nie cierpi za jej rozum, za ojca, a lemingi im wtórują że za mało trenuje, że liczy kasę, że krzyżyk na szyi, itp. i itd.
    Tą mądra dziewczyna, kibicuję jej od Wimbledonu ale nie tego z przegranym finałem ale tego z wygranym, juniorskim. Nieraz byłym zły, zawiedziony jej grą ale taki jest sport i los kibica. Ja ją szanuję za to jaka jest a to kim jest i gdzie jest jest pochodną tego jaką jest. (niezłe pustosłowie) I jeszcze jedno dla mnie jej największym zwycięstwem jest jej bezinteresowna pomoc dla "aniołków" z Radwanic od ks. Tadeusza

    OdpowiedzUsuń
  5. @zawiślak
    No tak. Ty masz w stosunku do niej wymagania, głównie, jako do sportowca, a ja, przede wszystkim, jako do człowieka. I tu się różnimy.

    OdpowiedzUsuń
  6. @zawiślak
    No tak. Ty masz w stosunku do niej wymagania, głównie, jako do sportowca, a ja, przede wszystkim, jako do człowieka. I tu się różnimy.

    OdpowiedzUsuń
  7. @Toyah
    Nie "głównie". Po prostu do sportowca.
    Mi, poza kortem bardzo imponuje jej wizerunek; wrażliwość, inteligencja,odważne gesty, uroda,jednym słowem tzw. życie pozasportowe.
    Brak zaangażowania na miarę talentu jest jednak dla mnie, jako dla kibica, nie do przyjęcia.

    OdpowiedzUsuń
  8. @zawiślak
    A przyszło Ci do głowy, skoro już mówimy o tych talentach, zadać sobie pytanie, jak Ty się zachowałeś wobec talentów swoich?

    OdpowiedzUsuń
  9. @zawiślak
    Skąd to przeświadczenie o braku zaangażowania. Wszystko temu przeczy. Agnieszka Radwańska sukcesywnie rok po roku odnosi coraz większe sukcesy. Są na to bezdyskusyjne dowody, ranking WTA gdzie co rok pnie się do góry. Myślę że jej po prostu nie lubisz (podobnie jak wspominany przez Toyaha bloger z S24) niby ją chwalisz ale, i to właśnie ale wbrew faktom świadczy że jej nie lubisz.

    OdpowiedzUsuń
  10. @Toyah
    1. Oczywiście, że czasem przychodzi.
    Jeżeli dane nam będzie kiedyś się spotkać, może porozmawiamy i o tym.
    Ponadto, ja nie jestem osobą publiczną, a to jest tu jednak istotne.

    2. Chcąc sprawdzić vox populi (bo tutaj w zasadzie tylko my prowadzimy dialog)odwiedziłem Cię na S24, gdzie, jak się okazało, byłeś łaskaw odnieść się w komentarzu do mojej osoby.
    Otóż ja nie oczekuję od Agnieszki, że będzie trenowała jak Williamsówny. W swoim pierwszym tu komentarzu napisałem, że oczekuję treningu na miarę jej talentu a motywacji, zaangażowania podobnego Siostrom lub Rosjankom. Jest to zasadnicza różnica, tym bardziej, że jak czytam, wielu uważa, że krytyka postawy Agnieszki łączy się z chęcią by była kwadratowa i grała łupu-cupu.
    Bądź, proszę zatem precyzyjny.

    OdpowiedzUsuń
  11. @zawiślak
    Chcesz powiedzieć, że ona za mało trenuje, czy że trenuje w niewłaściwy sposób?

    OdpowiedzUsuń
  12. @Toyah
    Kilka lat temu, kiedy było już wiadomo, że Agnieszka ma nieprzeciętny talent, a ona sama weszła do rankingowej "10", oglądałem na jakiejś sportowej stacji reportaż o tenisistce, jej rodzinie, życiu sportowym i tym poza. Ona stwierdziła tam, że treningów nie lubi, ciężko przychodzi jej wysiłek i mobilizacja na treningach, że lubi sobie pospać... Nic nie bujam, tak właśnie, z uśmiechem zawstydzenia, powiedziała. Potem wypowiadał się ojciec, który potwierdził, że córka tytanem pracy nie jest, a trenowanie Agnieszki to spore wyzwanie, w tym sensie, że trzeba ją do tych treningów "gonić".
    Ja myślę, że niewiele się tu zmieniło; takie też opinie wyrażane były przez ludzi ze środowiska tenisowego nieco później, niejako na zasadzie tajemnicy poliszynela.
    Odpowiadając na Twoje pytanie, sądzę, że prawdopodobnym jest, że trenuje niewystarczająco dużo, a możliwe też, że i program treningowy ułożony jest dla niej nietrafnie.
    Dla mnie pewne jest jedno: widziałem zbyt dużo meczów Agnieszki, gdzie miałem poczucie (i nie jestem tu odosobniony), że nie walczy, nie "gryzie kortu", odpuszcza. Nie mogę traktować meczów z taką jej postawą jak incydenty, "wypadki przy pracy”.
    I to jest mój główny zarzut wobec Agnieszki, co pisałem również wcześniej.

    OdpowiedzUsuń
  13. @zawiślak
    No widzisz! A mnie się to u niej bardzo podoba. I tu się róznimy.

    OdpowiedzUsuń
  14. @Toyah
    Podoba Ci się?
    Cóż, niech i tak będzie...

    OdpowiedzUsuń
  15. @zawiślak
    Pewnie. Jeszcze jak!

    OdpowiedzUsuń
  16. Zawiślaku, polecam ci bardzo piękny film o sporcie http://www.filmpolski.pl/fp/index.php?film=121925

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...