czwartek, 3 października 2013

To żyje

Pamiętam, jak jeszcze za starej komuny, pojechałem z moim wujkiem na polowanie. Wujek był lekarzem – wybitnym bardzo zresztą – a przede wszystkim niezwykle dobrym, uczciwym i porządnym człowiekiem. Wspominałem tu zresztą o nim przy okazji apelu o to, by z terenów dawnej Rzeszy wysiedlić całą ludność wraz ze zwierzętami, a na tym, co po nich zostanie, posadzić kartofle.
Otóż mój wujek, poza tym że pomagał ludziom, a przede wszystkim kobietom, był też zapalonym myśliwym, no i stąd pomysł, by któregos dnia zabrać mnie na polowanie. Jechaliśmy na to polowanie, a ja mu opowiedziałem dowcip o tym, jak to umarł Breżniew i towarzysze mu w trumnie wywiercili otworki, żeby robaki miały się jak wyrzygać. Tu od razu uwaga dla wszystkich tych, którzy najbardziej na świecie nienawidzą nienawiści – szczególnie nienawiści skierowanej przeciwko bolszewii – że tamto był PRL, i wśród normalnych ludzi nienawiść do bolszewii była jeszcze w modzie.
Otóż ja opowiedziałem wujkowi ten kawał, a on mi powiedział coś takiego: „Kawał dobry, ale pamiętaj, że jak my tam już do tego lasu przyjedziemy, możemy spotkać mojego kolegę myśliwego, Jasia Szczęsnego, który bardzo źle znosi takie żarty, więc mu go nie opowiadaj”. Zapytałem się oczywiście, kto to taki ten Szczęsny, że go nie śmieszą dowcipy o robakach rzygających Breżniewem, a on mi powiedział, że Szczęsny to dziś już starszy pan, który we wczesnych latach 50-tych został wyrzucony z UB za „nadużycie władzy”. Ja wtedy wprawdzie byłem bardzo młody, ale już się potrafiłem domyśleć, że ktoś, kogo na początku lat 50-tych wyrzucono z UB za „nadużycie władzy”, to musi być niezłe ziółko. Zresztą ów fakt mój wujek mi natychmiast potwierdził, opowiadając historię o tym, jak to myśliwi kiedyś sobie popili, a on, korzystając z okazji zapytał Szczęsnego: „Jasiu, a jak wyście mordowali tych żołnierzy, to jak to się odbywało? Tam był jakiś sąd, pluton egzekucyjny, jakaś ceremonia?” Na to Szczęsny odpowiedział: „Normalnie Heniu. Normalnie. Brałem giwerę i waliłem w łeb”.No więc, to był ów Jasiu Szczęsny, któremu, niech Bóg broni, miałem nie opowiadać dowcipu o Breżniewie.
Oczywiście potraktowałem słowa mojego wujka bardzo poważnie, ale zacząłem się przy tym zastanawiać nad tym Szczęsnym i jego towarzyszami z lat młodości. Gdzie oni są? Co oni robią? Jak żyją? Czy wszyscy polują, czy może część z nich kocha zwierzęta, i nawet muchy by nie skrzywdziła? Mijały lata, PRL przeszedł do historii, przyszedł kapitalizm, a ja w pewnym momencie usłyszałem, że koledzy Szczęsnego – a kto wie, czy nie i on sam – okupują głównie dwie korporacje: spółdzielnię „Społem” i ogródki działkowe. Dowiedziałem się, że owe dwa podmioty stanowią ostatni realny bastion komuny – tej komuny prawdziwej i nieskażonej upływem czasu – i wedle jakiejś niepisanej umowy, nie podlegają jakimkolwiek negocjacjom i są nie do ruszenia. O polowaniach mowy akurat tam nie było. Inna sprawa, że cóż mnie to może obchodzić?
Dziś przeczytałem w internetowym wydaniu TVN24 wiadomość, że wczoraj późnym popołudniem w Warszawie na ulicy Żwirki i Wigury jakiś pan postrzelił z rewolweru innego pana, no a ponieważ uczynił to jak najbardziej publicznie, został zatrzymany przez policję. Jak się jednak dowiadujemy, obaj panowie byli byłymi wojskowymi, obaj działali w branży działkowej, a człowiek z rewolwerem to wręcz prezes stowarzyszenia owych działkowców. TVN24 podaje za policją, że to nie była wojna gangów, ale zwykłe nieporozumienia na tle osobistym. Dowiadujemy się również, że prezes tych ogródków miał na broń pozwolenie, więc w pewnym sensie jest czysty.
TVN podaje jednak coś jeszcze. Otóż, jak się dowiadujemy, obaj panowie byli „właścicielami ogródków działkowych”. I sprawa się w ten sposób domyka. Otóż dwóch staruszków pokłóciło się prawdopodobnie o swoje ogródki, a że jeden był byłym wojskowym, i w dodatku miał broń, to wziął i kolegę ustrzelił. Bardzo zabawne. Z komentarzy, jakie czytam pod tą informacją wnioskuję, że faktycznie zabawne.
A ja się zastanawiam nad czymś już innym. Otóż do zdarzenia, jak już napisałem doszło w biały dzień. Człowiek z rewolwerem, ów rewolwer prawdopodobnie ze sobą nosił zwyczajowo, w dodatku jeszcze – skoro on ani nie próbował uciekać, ani się jakoś szczególnie tłumaczyć – ów emerytowany wojskowy prawdopodobnie też uznał, że skoro go nagle wzięła jasna cholera, to strzelił „do skurwysyna”. No bo co miał robić? Dyskutować o racjach? A skoro tak, to ja też sobie myślę, że jest bardzo prawdopodobnie, że ci staruszkowie, których ja od czasu do czasu spotykam w moim parku, jak spacerują małymi grupkami w tych swoich kurtkach do pasa i czapkach z daszkiem, też są uzbrojeni. I mają naprawdę dużo do opowiedzenia na temat naszej jakże skomplikowanej historii.
Niedawno spotkałem swojego szkolnego kolegę, który – jak się okazało nałogowy czytelnik mojego bloga – zanim zdążyłem go zapytać o zdrowie, wyskoczył do mnie z jasnym i krótkim pytaniem: „Czy ty uważasz, że ten kretyn Macierewicz mówi prawdę, kiedy gada o tych wybuchach?” Na to ja, zanim jeszcze zdążyłem się go zapytać o zdrowie, odpowiedziałem, że tak, jak najbardziej, wybuchy były. I w tym momencie on dostał takiej cholery, jakiej ja w życiu nie widziałem. I teraz, kiedy wspominam to spotkanie, myślę sobie, że to całe szczęście, że on jest za młody, by polować. A przynajmniej by polować w pewnym bardzo szczególnym towarzystwie. Natomiast bardzo bym był ciekawy wiedzieć, ilu ich jeszcze pozostało. Bo zbliżają się wybory, i PiS wygra. A wtedy – niech nas wszystkich Bóg broni.

Serdecznie proszę o wspieranie tego bloga pod podanym obok numerem konta. To jest w tej chwili coś, bez czego nas nie ma. Dziękuję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...