środa, 23 października 2013

O głupich Angolach i o nas - z wąsami i bez

Ja znam stosunek mojego kolegi Coryllusa do Anglii i Anglików, wiem też doskonale, co on ma przeciwko temu akurat miejscu na Ziemi, natomiast nie bardzo rozumiem, dlaczego akurat po naszej stronie politycznej sceny istnieją tak silne antyangielskie kompleksy. Wystarczy wejść na pierwszy lepszy blog prawicowy, otworzyć pierwszy lepszy prawicowy tygodnik, posłuchać pierwszych lepszych komentarzy dotyczących czy to narodzin przyszłego brytyjskiego króla, czy ślubu przyszłej pary królewskiej, czy w ogóle jakieś większego wydarzenia, które dla wspomnianej Anglii i Anglików ma znaczenie historyczne, by już tylko wysłuchiwać kpin odnośnie tego, jacy ci Anglicy są głupi i niepoważni.
W najnowszym numerze tygodnika „W Sieci” mamy kolejny felieton byłego artysty kabaretowego, obecnie gwiazdy prawicowego dziennikarstwa, Ryszarda Makowskiego, gdzie owa anty-angielska fobia doprowadzona została do tego stanu, że Makowski nawet jest gotów własną piersią bronić przed tymi wstrętnymi „Angolami” samego Lecha Wałęsę. Mam nadzieję, że wszyscy wiemy, o co chodzi, ale, dla przypomnienia, krótko bardzo. Otóż Wałęsa pojechał do Londynu na premierę filmu o sobie, i wracając do Polski został przez urzędników celnych na lotnisku gruntownie przetrzepany. Oczywiście, przez to, że on do takiego traktowania, gdzie ktoś nie ma nawet pojęcia, kim jest Wałęsa, nie jest przyzwyczajony, owa kontrola trwała znacznie dłużej, niż to się zwykle dzieje, a przez to Wałęsa owo upokorzenie musiał też znosić dłużej, niż to byłoby normalnie konieczne.
Makowski, czy to przez to, że sam ma złe doświadczenia z odprawą w Londynie, czy też dlatego, że chciał bardzo dowieść, jak to my, prawica, potrafimy być obiektywni i propaństwowi, uznał za stosowne napisać, że fakt iż „Angole wyciągali Wałęsie publicznie z walizki bieliznę, typu majtki i skarpetki, bo podobno wymaga tego bezpieczeństwo Wielkiej Brytanii, to autentyczny skandal”. Dalej zresztą tych „Angoli” mamy jeszcze parę razy, natomiast jak idzie o same argumenty, jest nawet lepiej. Zdaniem Makowskiego, to do czego doszło na lotnisku Heathrow jest tak oburzające, że głos powinien zabrać sam Prezydent i wytłumaczyć tym głupim „Angolom”, z kim mają do czynienia, no ale on tego, bałwan, nie zrobi, bo się boi – i tu z Makowskiego wychodzi pierwszej klasy żartowniś – że ponieważ w paszporcie jest z wąsem, a w naturze już nie, to, gdy przyjdzie co do czego, sam będzie miał na tych bramkach kłopoty.
Nie wiem, ilu z nas miało okazję wjeżdżać na teren Wielkiej Brytanii, ale ten, komu się to zdarzyło, wie, że tam z każdej strony walą w oczy wielkie czerwone tablice z, różnie wprawdzie formułowanym, ale jednobrzmiącym komunikatem: Tu niekwestionowaną władzę stanowi ta czarna dziewczyna w mundurze urzędnika celnego, która reprezentuje Koronę, i jakakolwiek próba zastraszania, wymuszania, czy choćby kwestionowania jej władzy, będzie karana z najwyższą surowością. Próbujemy przejść przez tę bramkę, przed sobą mamy tę dziewczynę, czy któregoś z jej kolegów, i wiemy, że oni w tym miejscu i w tym czasie znajdują się pod bardzo ścisłą ochroną, wyznaczaną przez majestat Korony, i choćbyśmy nie wiadomo jak bardzo mieli rację, mamy być grzeczni i potulni.
Kim jest ten urzędnik, czy urzędniczka? Nie mam pojęcia, ale przyznam, że, niezależnie już od tego, że oni mają ten komfort, że im wolno wszystko, żaden z nich nigdy nie zrobił na mnie wrażenia kogoś, kto może na przykład wiedzieć, kim jest Lech Wałęsa. I oto na przejściu pojawia się sam On, z całym tym swoim kulturowym i cywilizacyjnym bagażem, w walizce wiezie butelki szampana, które woli mieć pod ręką, żeby się gdzieś, cholera, nie potłukły… i nagle trafia na wspomnianą już Hinduskę, czy Nigeryjkę, czy zwyczajną dziewczynę z Battersea, i zaczyna się stawiać. I co on sobie wyobraża? Że on jej powie: „Wy nie wiecie, kim ja jestem. Ja jestem osobistym przyjacielem Dalaj Lamy”, i ona od tego momentu ze strachu przed Fundacją Lecha Wałęsy zacznie łamać procedury?
No dobra. My wiemy przecież, kto to taki Wałęsa i nic nas zdziwić nie może. To jednak, że Ryszard Makowski nie jest w stanie zrozumieć najbardziej prostych zależności, robi pewne wrażenie. Czy on naprawdę nie jest w stanie pojąć, że dla przeciętnego Brytyjczyka – a urzędnik celny jest takim przeciętnym Brytyjczykiem – informacja, że ktoś się nazywa Lech Wałęsa, jest informacją pozbawioną znaczenia? Czy to naprawdę jest takie trudne do zrozumienia, że przeciętny Brytyjczyk na dźwięk słowa „Nagroda Nobla” może najwyżej wzruszyć ramionami? Czy to doprawdy stanowi aż taką zagadkę, że przeciętny Brytyjczyk na informację, że czyjeś „zasługi dla zmian w Europie są nie do podważenia” może najwyżej unieść w zdziwieniu brwi? I nie łudźmy się – tu wcale nie chodzi o to, ze przeciętny Brytyjczyk o Wałęsie, o Noblu i o Europie nie słyszał. Spokojna nasza głowa. Przeciętny Brytyjczyk jest na tym polu wystarczająco wykształcony, tyle że on to, właśnie będąc Brytyjczykiem, uważa za szczegół. A już na pewno w obliczu swoich zawodowych i państwowych obowiązków. A już na pewno w obliczu choćby zbliżającego się dnia chrztu małego księcia Jerzego.
I jeśli w tej sytuacji jakiś Makowski uznaje, że kiedy on użyje epitetu „Angole” i w tym momencie cokolwiek się zmieni, to akurat świadczyć będzie tylko o nim.
No ale tacy właśnie jesteśmy: głupi, zawistni, pełni kompleksów, a jednocześnie kompletnie bezradni na każdym możliwym poziomie. I mówię o nas wszystkich, w tym tych najlepszych, reprezentowanych przez tygodnik „W Sieci”. Oto wygląda na to, że projekt, którego, jak się mogło wydawać, pierwszym celem było rozbudzenie świadomości patriotycznej i wychowanie tych z nas, którzy tego wsparcia potrzebowali na silnych, rozumiejących swoje prawa i obowiązki obywateli, zajmuje się z jednej strony uprawianiem jakiegoś idiotycznego kabaretu, a z drugiej reklamą wydawanych przez System książek, w których ów spragniony prawdy człowiek sobie poczyta, jak to Katarzyna Dowbor upychała pijanego Janusza Atlasa w bagażniku samochodu jakiegoś innego esbeka. A wszystko po to, byśmy potem z prawdziwą z dumą mogli zawołać, że ci „Angole” to jednak banda kretynów.

Książka się powoli sprzedaje, jednak jeszcze przez parę tygodni będziemy żyć z dnia na dzień. W tej sytuacji wciąż bardzo proszę o łaskawe wspieranie tego bloga, bez czego nie mamy jednej szansy na przeżycie. Dziękuję.

3 komentarze:

  1. Książka zamówiona. Czekam na dostawę do ...UK. Na lotnisku nie powinni jej zbyt mocno trzepać ;)
    pozdr.

    OdpowiedzUsuń
  2. To tak mogło być że nasza legenda coś zaczęła fikać to go sprawdzili.

    Anglia to takie coś gdzie np. na ulicy można przeczytać ogłoszenie w którym jakiś urząd oznajmia że za jakiś czas będzie remont chodnika i jak ktoś ma jakieś uwagi czy pytania to może się zgłosić tam a tam w jakimś terminie.
    Albo że jak przypniesz rower do tej kraty to on zostanie odcięty.
    itp. wszędzie są jakieś napisy coby się człowiek nie pogubił.
    "patrz w prawo" :)

    A najlepszy napis głosił że osoby w wieku poniżej lat 16 nie mogą przebywać na ulicy w godzinach nocnych.
    To ogłosiła policją (choć to rodzaj straży miejskiej) wraz z lokalnymi władzami z powodu że ludzie skarżą na rozwydrzoną młodzież.
    Na podstawie Anti-social behaviour act 2003 part 4
    Był wyznaczony obszar którego to dotyczyło i godziny.
    I do widzenia.

    To było chyba czasowe bo to wywiesili w czasie tych podpaleń w Londynie.
    I nie słyszałem aby ktoś mówił o łamaniu praw człowieka przy tej okazji.
    Bo kiedyś w Katowicach chyba był podobny pomysł to straszny lament nad losem uciśnionej młodzieży się podniósł.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przy całym szacunku do pana Makowskiego ja myślę, że on po prostu pewnych rzeczy nie rozumie, a nawet nie jest w stanie pojąć.
    Być może, gdyby Makowski pomieszkał dłużej na Wyspach Brytyjskich - nie mówię tutaj o tygodniu czy dwóch, ale przynajmniej o dwóch latach, może pojąłby, że jego oburzenie wynika z różnicy kultur, obyczajów, tradycji itd. Tu nie ma stopniowania - że coś jest lepsze a inne gorsze.
    Przez tę różnicę kultur ja sam o mało nie otarłem się o śmierć.
    Kiedyś w drugim miesiącu mojego pobytu w Kanadzie (lata osiemdziesiąte) przekroczyłem prędkość jadąc nocą aurostradą z Montrealu do Toronto. Zatrzymała mnie policja. Polskim zwyczajem - chcąc być uprzejmym w stosunku do policjanta wysiadłem z samochodu. Ten wyjął spluwę, wymierzył we mnie, krzyknął "do not move". I gdybym się choć odrobinę ruszył, zapewne by wystrzelił. Były takie przypadki z Polakami tutaj, którzy nieświadomi działania policji poruszyli się, albo też policjanci byli mniej opanowani niż ten mój. Ten nie wystrzelił, żyję więc.
    I żyjąc tu rozmumiem, że trudno byłoby na dobrą sprawę mieć do niego pretensję, gdyby mnie zastrzelił. Wyjście bowiem z samochodu w sytuacji kontroli kierowcy przez wszystkich tutaj rozumiane jest jako atak na policjanta.
    Podobnie rzecz się ma z Wałęsą, Makowskim i innymi. W Polsce celebryci przyzwyczajeni są do tego, że "władza" przymyka oko, gdy spotka jakąś znaną twarz, rozumieją, że tak jest a na pewno powinno być na całym świecie. Bo jak nie to wyzwiemy ten świat od Angoli, Jankesów czy Kanadoli.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...