Kto wie, ten wie, kto nie wie, niech się skupi, bo historia jest wielce ciekawa.
Otóż, co niektórzy z nas wiedzą, moje najstarsze dziecko ponad dwa lata temu ukończyło wydział biotechnologii na Śląskim Uniwersytecie Medycznym w Katowicach i wpadła w zwykły, pusty jak jasna cholera czas kompletnego bezrobocia, nienaruszonego nawet akcjami podejmowanymi na szczeblu naprawdę wysokim. Nie ma pieniędzy, nie ma etatów, nie ma pracy i kropka. W międzyczasie, ponieważ jest ona osobą ambitną i z aspiracjami, ukończyła studia podyplomowe we Wrocławiu, mając za swojego mistrza samego dr. Szwagrzyka, zatrudniła się w poważnym krakowskim laboratorium o jeszcze bardziej poważnej nazwie Biote21, skąd po miesiącu codziennego dojeżdżania z Katowic do Krakowa, sumiennej pracy od rana do wieczora, nie otrzymała ani jednego grosza zapłaty, i tyle wszystkiego, że mogła sobie ów oddany czas wpisać do CV, jako zawodowe doświadczenie.
Widząc, że dziś polski biotechnolog nie ma praktycznie szans na znalezienie pracy w zawodzie, postanowiła zarabiać na drobne wydatki opiekując się dziećmi. A po to, by nie stracić podstawowych zawodowych umiejętności, przyjęła propozycję wolontariatu w jednym z najpoważniejszych na Śląsku instytutów naukowych.
Gdyby ktoś nie wiedział, czym jest dziś wolontariat, i wierzył w to, że mamy tu coś do czynienia z działalnością dobroczynną w domach opieki społecznej, czy hospicjach, powinien wiedzieć, że dziś wolontariat to zwykła, standardowa praca, w dowolnej branży, z dowolnym zakresem obowiązków, tyle że za darmo. Ludzie jeżdżą do pracy rano, pracują po osiem godzin jak każdy inny, po pracy wracają do domu, i nie mają z tego nic poza doświadczeniem i nadzieją, że może ktoś ich wreszcie przyjmie do normalnej pracy. Takie miejsce, taki czas.
No ale, jak już wspomniałem, moje dziecko jest osobą ambitną i pełną poświęcenia, więc zgodziło się wydawać zarobione na opiekowaniu się dziećmi pieniądze na codzienne dojazdy na ów wolontariat, no i tak sobie żyliśmy od miesięcy.
I oto któregoś dnia otrzymała ona maila, będącego odpowiedzią na jej ofertę dotyczącą opieki nad dziećmi, z prośbą, by przyszła i się przedstawiła. Pojechała więc do owych ludzi, dowiedziała się, że ludzie, którzy ją zaprosili właśnie przyjechali na Śląsk do pracy, siadła sobie z ową mamą w salonie i zaczęły rozmawiać. One sobie rozmawiały, obok biegały dzieci, a w tle chodził mąż tej pani i czymś tam się zajmował. W pewnym momencie pani spytała, co ona robi na co dzień, ona na to odpowiedziała, że jest na wolontariacie w swoim instytucie… i mąż tej pani, usłyszawszy nazwę, znieruchomiał, i, chcąc się upewnić, zapytał: „Gdzie?”. Dziecko moje powtórzyło nazwę, a on jej na to, już bez dodatkowych wyjaśnień, powiedział, że to jest bardzo ciekawe, bo on tam właśnie został szefem pewnej jednostki, która jest akurat uruchamiana, i on ją w tej sytuacji jest tam gotów zatrudnić, jako swoją asystentkę. I ją zatrudnił. No i to wszystko, jak idzie o naszą dzisiejszą opowieść.
Mam nadzieję, że każdy z nas wie, dlaczego w pierwszych zdaniach tego tekstu napisałem, że sprawa jest bardzo ciekawa, bo, przepraszam bardzo, ale jeśli nie, to ja nie mam sposobu, by to wyjaśniać. To by bowiem było równie żenujące, jak objaśnianie sensu opowiedzianych właśnie dowcipów. A ja, ponieważ nigdy nie robiłem tamtego, to i proszę mi wybaczyć, to też zostawię takie jak jest. I tylko pozwolę sobie wyrazić wiarę w to, że zdarzają się rzeczy przedziwne. I wcale nie mam na myśli czarów.
Czekamy na ukazanie się książki. Myślę, że to potrawa około tygodnia. Do końca miesiąca będziemy próbowali z jej sprzedaży pokryć koszt druku. Potem zacznie się już, mam nadzieję, faktyczny handel. Do tego czasu jednak jesteśmy w ciągłym kryzysie. W ostatnich tygodniach straciłem trzy duże grupy i przez to póki co wszystko opiera się na tym blogu. Bardzo więc proszę o pamięć i wsparcie. Dziękuję.
Czekamy na ukazanie się książki. Myślę, że to potrawa około tygodnia. Do końca miesiąca będziemy próbowali z jej sprzedaży pokryć koszt druku. Potem zacznie się już, mam nadzieję, faktyczny handel. Do tego czasu jednak jesteśmy w ciągłym kryzysie. W ostatnich tygodniach straciłem trzy duże grupy i przez to póki co wszystko opiera się na tym blogu. Bardzo więc proszę o pamięć i wsparcie. Dziękuję.
Ja sam doświadczyłem takiego cudu. Ogólnie chodzi o taki przedziwny zbieg okoliczności. Bóg jest wielki!
OdpowiedzUsuńcudownie, gratulacje dla córki!
OdpowiedzUsuń@tpraw
OdpowiedzUsuńNo właśnie. Takie to są ciekawe zbiegi okoliczności.
@Eleanor
OdpowiedzUsuńNo, wzięła i wymodliła. Na to wygląda. Nawet nie bardzo wiadomo, czego gratulować.
To bardzo dobra wiadomość :)
OdpowiedzUsuń@Remo
OdpowiedzUsuńDobra we wszystkich możliwych wymiarach.
Nie ma przypadków a tym bardziej przypadkowych zbiegów okoliczności. Jest modlitwa i są sprawy wokół nas na które jesteśmy za ciency by to wyjaśniać. Te wszystkie marketingowe "wizualizacje", te wszystkie "kto pragnie ten osiągnie" to też przykrywki. Jest tylko modlitwa i wiara w powodzenie. "Spełnia się" częściej niż myślimy. Jeśli nie ma przypadku to ruch skrzydeł motyla w jednym miejscu może wywołać huragan w innym. Nawet magia to zaimplementowała to do siebie ryjąc na szmaragdowej tablicy "podobne przyciąga podobne".
OdpowiedzUsuńCórka dostała pracę, Ty wydajesz na dniach książkę. Tak to działa jak człowiek każdego dnia walczy ile sił.
@crimsonking
OdpowiedzUsuńNo tak. Ta książka to naprawdę duża nadzieja.
Cieszę się bardzo i trochę jestem wzruszony gdy widzę jak właśnie miało być. Wszystkiego dobrego!
OdpowiedzUsuń