sobota, 16 maja 2009

Moje polactwo



Wśród reakcji na moje dwa ostatnie wpisy, dotyczące sposobu w jaki reżim potraktował protestujących właśnie przeciwko reżimowi ludzi, oprócz zwyczajowych wyrazów solidarności i – równie zwyczajowych – głosów pogardy i dla mnie i dla protestujących, pojawiły się wypowiedzi nie kwestionujących mojej opinii na temat zepsucia, jakiemu uległa partia rządząca i środowiska z nią związane, natomiast wyrażające niechęć do czegoś, co już od pewnego czasu w powszechnej świadomości funkcjonuje jako „polactwo”. Najbardziej ogólnie rzecz ujmując, chodzi o to, że w opinii moich kolegów, postawy społeczne przejawiające się w paleniu opon i kukieł, okupowaniu lokali, rzucaniu przedmiotami w policję, czy – generalnie – robieniu tzw. zadymy są, nie dość że manifestacją kompletnego braku szacunku dla prawa i publicznego ładu, to na dodatek są najbardziej rażącym symbolem tego, co jest naszą polską hańbą i wstydem. W wielu wypowiedziach, które znalazłem w komentarzach pod moimi wpisami, niezależnie czy pochodziły one od osób politycznie mi bliskich, czy bardzo obcych, nieodmiennie znajdowałem sugestię, że prawa należy przestrzegać, policja powinna awanturników karać, a społeczeństwo – jeśli tylko chce być społeczeństwem nowoczesnym i sumiennym – winno umieć na tego typu zdarzenia umieć patrzeć spokojnie i obiektywnie.
Ale to są tylko opinie dotyczące generalnie zachowań społecznych i ładu publicznego. Tu jednak – jak już wspomniałem – pojawiła się kwestia owego ‘polactwa’, czyli czegoś co jest rzekomą kwintesencją naszych narodowych wad i naszej historycznie uzasadnionej marności. Skąd wiem, że to o to tu musi chodzić? Stąd mianowicie, że sama nazwa ‘polactwo’, tak jak ją powszechnie dziś rozpoznajemy, pochodzi z ksiązki Rafała Ziemkiewicza, którą wielu czytało, wielu komentowało, a którą ja również – z trudem bo z trudem – ale swego czasu zmęczyłem. Wiem zatem, o czym myślą ludzie, którzy z refleksjami Ziemkiewicza się utożsamiają, kiedy w stosunku do Polski i Polaków używają tego szczególnego określenia. Kiedy im się coś w ich otoczeniu, lub w bardziej szerszej skali, bardzo nie podoba, niezwykle chętnie objaśniają to coś, całą winę zwalając na nasze polskie łajdactwo, głupotę, pieniactwo, ciemnotę, zabobon, zawiść, fanatyzm, niechlujstwo, zakłamanie, nasz brak talentów, nasz śmieszny patriotyzm – cokolwiek, do wyboru do koloru. Byle to było taaaaaakie polskie.
Kiedy dowiedziałem się, że Ziemkiewicz wydał książkę na temat naszych wad narodowych, wiedziałem na sto procent, że to jego Polactwo odniesie wielki sukces. Raz, że książki Ziemkiewicza w ogóle cieszą się dużą sympatią czytelników, a dwa – i to dla nas jest akurat dziś najważniejsze – że wśród wielu polskich wad narodowych, jest jednak i ta, którą w pełni gotów jestem potwierdzić i z bólem serca zaakceptować. Pewna znaczna część obywateli – do których w sposób oczywisty należy sam Ziemkiewicz – z niezwykłą przyjemnością lubi opowiadać i słuchać, jacy to my Polacy jesteśmy beznadziejni. Z tym naturalnie zastrzeżeniem, że mamy tu zawsze na myśli Polaków z drobnymi wyjątkami. Wiedziałem więc, że książka którą Ziemkiewicz – Polak wyjątkowy – pisze w takiej intencji i do tak ‘stargetowanej’ grupy wyjątkowych Polaków, musi mu przynieść chwałę. No i przyniosła.
Dlaczego w stosunku do książki Ziemkiewicza, zatytułowanej Polactwo, czuję wyłącznie wstręt? Oczywiście dlatego, że uważam ją za książkę bardzo niedobrą, fatalnie napisaną, intelektualnie niechlujną i nieuczciwą, krotko mówiąc – głupią. Ziemkiewicz wymyślił sobie, że Polacy mają wady narodowe, uznał, ze to właściwie jest bardzo ciekawe, a następnie doszedł do wniosku, że jeśli on zapisze swoje na ten temat refleksje na 400 stronach, to akurat będzie w sam raz. I napisał. I teraz załóżmy, że Polacy mają dziesięć wielkich narodowych wad. Ziemkiewicz wspomina, jeśli pominąć całą tę jego sofistykę, o zaledwie paru. Ale niech będzie dziesięć. Jak długo można pisać o dziesięciu wadach narodowych? Przez 50 stron? Sto? No… na pewno nie przez 400. Ziemkiewicz napisał książkę na 410 stron, udowadniając wyłącznie jedno: że Polacy zachowują się czasem bardzo do bani, a czasem mniej. I że wszystkie inne narody również zachowują się bardzo do bani, a czasem mniej. Tyle tylko, że kiedy on o tym pisał (na tych 410 stronach), to wszystkie te swoje przykłady objaśniał w jeden sposób. Że kiedy Polacy zachowują się do bani, to jest to ‘polactwo’, a kiedy Niemcy, albo Francuzi, albo Włosi zachowują się to bani, to też jest to ‘polactwo’. Tragedia!
Więc to jest jeden powód, dla którego o Ziemkiewiczu i o jego książce myślę źle. Drugi powód, jeszcze ważniejszy, to ten, że ja uważam stan umysłu, który zaprezentował Ziemkiewicz, za okropnie sztubacki. Pamiętam jak kiedyś, kiedy jeszcze dzieci pisały do siebie listy w systemie Pen Pali trzeba się było jakoś zaprezentować, to nieodmiennie pojawiał się następujący opis: „Cenię przyjaźń, nienawidzę faszyzmu i głupoty”. Z czasem, jak stopniowo zniknęły listy papierowe, troszkę zniknął też ten faszyzm, natomiast pozostała przyjaźń i głupota. Tyle że one są już obecne w wypowiedziach ludzi dorosłych. Najczęściej artystów – aktorów i piosenkarzy. Jeśli zapytać Piotra Rubika, albo dziennikarza telewizyjnego Kubę Wojewódzkiego, czy jakąś Małgorzatę Foremniak, co oni lubią, albo czego nie lubią, to najczęściej – o ile któryś z nich nie postanowi zażartować – pojawia się ten stary tekst: „Bardzo cenię przyjaźń, nienawidzę głupoty”. Ziemkiewicz wspiął się nieco wyżej. On dodaje: „Głupoty i polactwa”.
I teraz jest tak, że za Ziemkiewiczem idzie cała kolejka jego fanów, którzy strasznie są z siebie dumni jeśli mogą powiedzieć odważnie i dobitnie: „Nienawidzę tego naszego polactwa!” A mnie okropnie boli fakt, ze wśród nich jest mnóstwo ludzi bardzo wrażliwych, bardzo patriotycznych, bardzo w gruncie rzeczy dumnych z tego, że urodzili się własnie tutaj, a może nawet i właśnie teraz, tyle że z jakiegoś dla mnie niepojętego powodu nie są w stanie dojrzeć, jakie to jest okropne dojść do tego miejsca, kiedy się będzie z poczuciem pełnego intelektualnego sukcesu, dumnie wypowiadało to właśnie słowo: ‘polactwo’. I już nawet nie chodzi o to, że ci wszyscy, którzy nienawidzą głupoty, sami są często głupi jak para starych butów, ani o to, że ci wszyscy, którzy wyciągają swoje polskie paluchy na Polskę i krzyczą „polactwo!” sami w sposób najbardziej dobitny to ‘polactwo’ uosabiają. Dla mnie myślą absolutnie nie do zniesienia jest to, że wielu z moich kolegów używa tego określenia ‘polactwo’, nie czując jak fatalnie się tym samym znaleźli.
A jest jeszcze jedna, bardzo niezwykła, kwestia. To ‘polactwo’ pojawiło się przy okazji robotniczych protestów. Ja oczywiście wiem, że związek zawodowy Sierpień 80, to jest bardzo podejrzana ekipa. Ja bardzo poważnie biorę pod uwagę, że oni sa najzwyczajniej w świecie podstawieni. Że te ich okupacje to zwykły humbug, który ma na celu wyłącznie zneutralizowanie prawdziwego gniewu i prawdziwej ludzkiej rozpaczy. No ale to jest jedynie teoria. Oficjalnie sprawa wygląda tak, że jest kryzys, rząd jest absolutnie, ewidentnie i skandalicznie niekompetentny, Polska upada, ludzie tracą pracę, banki wysyłają na rodziny egzekutorów należności, wielu Polaków nie wie jak będą żyć następnego dnia. I generalnie jest spokój. ‘Polactwo’ chodzi pokornie do pracy, kiedy zadzwoni pan ankieter z OBOP-u, grzecznie powie mu, że popiera Platformę Obywatelską, na ulicy nie widać nie dość że rozruchów, to ludzie na ogół są dla siebie uprzejmi i w miarę grzeczni. Tyle że związkowcy z Sierpnia 80 okupują biura poselskie przedstawicieli rządu, a reżimowa policja ich stamtąd usuwa. A to na tle okrzyku ludzi mądrych: „POLACTWO!!!!!”
Wczoraj Jarosław Kaczyński miał konferencję prasową w Łapach, gdzie Polska ludziom dała tak w łeb, że aż dziw, że nie było słychać w całym kraju. Czy coś się dzieje? Czy ‘polactwo’ odstawiło jakiś kompromitujący cyrk? Jakoś nie słyszałem. Natomiast wciąż słyszę wrzask: „POLACTWO!!!!!!” No i chichot, że Kaczyński się przejęzyczył i zamiast „Prawo i Sprawiedliwość” powiedział „Platforma Obywatelska”.
Ludzie tracą pracę. Ja tak dokładnie nie wiem, co to znaczy stracić pracę. Przyznaję. Miałem dwa momenty w swoim życiu, że przez chwilę poczułem zapach tej chwili. Domyślam się więc, jak to jest kiedy to nie jest chwila, ale coś dłuższego. Jak się zachowuje człowiek, który się dowiaduje, że właśnie przyszło na niego. Niedawno dwa razy słyszałem o ludziach, którzy zastrzelili siebie i swoje rodziny w Ameryce. Czasem słyszę o najróżniejszych demonstracjach w Paryżu, może nie bezpośrednio spowodowanych utratą pracy, ale jakoś tam kłopotami z egzekwowaniem od państwa należności. Płoną wówczas samochody, niszczone są sklepy, a przez całe miasta przelatuje jeden wrzask: „ANARCHIA!!!”. Przepraszam bardzo, czy to jest ‘polactwo?” A jeżeli to nie jest ‘polactwo’, to mam rozumieć, ze ‘polactwem’ jest to, że ‘polactwo’ nie bierze spluwy i nie morduje swojej żony i dzieci z rozpaczy, albo nie wychodzi na ulicę i nie rozpieprza wszystkiego w drobny mak?
Dziś w Rzeczpospolitej znajduję znakomity tekst prof. Krasnodębskiego zatytułowany Cudownie odzyskana reputacja http://www.rp.pl/artykul/301262.html , gdzie Krasnodębski pisze tak: „Jedynie stoczniowcy nie dostroili się do świątecznych nastrojów. Nie są w stanie zrozumieć, że jeśli nikt nie chce kupować budowanych przez nich statków, to nikt nie będzie do nich dopłacać z podatków, kosztem nas wszystkich. Wtedy nie stać by nas było ani na SUV, ani na grilla, nie mówiąc już o wieszakach z drewna wiśniowego, sprowadzanych prosto z Londynu. Zupełnie inaczej jest z przedsiębiorstwami europejskimi, które mają znaczenie systemowe. Te mogą i powinny być wspierane przez rządy, zwłaszcza ważnych krajów. W Niemczech przez pewien czas zastanawiano się intensywnie, czy Opel jest takim przedsiębiorstwem, ale ponieważ należy do GM, wynik namysłu był negatywny. Co innego bank Hypo-RealEstate, który być może zostanie znacjonalizowany. Volkswagena na szczęście już od 1937 roku nacjonalizować nie trzeba. W Polsce nie ma żadnych firm ‘systemowych’. I to nie dlatego, że należą do zagranicznych właścicieli. Po prostu, gdy w Polsce upadnie jakaś firma, to ma to takie znaczenie dla systemu światowego kapitalizmu, jak upadek cukrowni czy zakładów naprawczych taboru kolejowego w Łapach. Cukru od tego nie zabraknie, pociągów też. Miejmy nadzieję, że LOT, PKP i inne przedsiębiorstwa po swoim koniecznym upadku przejdą w bardziej sprawne ręce. Pocieszające jest to, że odżyły dziedziny, w których Polacy nadal się sprawdzają. Wrócili na przykład na szparagowe plantacje w Niemczech. W pracy u bauera Polacy są bezkonkurencyjni i tak tradycyjnie w nią wdrożeni, że nawet firma senatora Tomasza Misiaka nie musi robić im szkoleń.”
Polacy. Spokojne, na ogół bardzo przyjaźnie usposobione, społeczeństwo w środku Europy. Mądre jak większość, głupie jak większość. Pracowite jak większość, leniwe jak większość. Trochę naiwne. Dopiero wchodzące w świat talentów i sukcesów. Przez całe dziesiątki lat pod ruskim, albo niemieckim butem. Bez swojego państwa przez ponad sto lat. Z tej niewoli odrodzone ze swoim językiem, swoją wiarą i z tą swoją łagodnością. Niektórzy mówią, że jeszcze ze szczególną gościnnością. I teraz za to wszystko, muszą Polacy znosić ten oskarżycielsko wyciągnięty w ich stronę paluch Rafała A. Ziemkiewicza i to czarne słowo: „POLACTWO”. A obok tego palucha, ten niespokojny szmerek… I dalej mi się już nie chce pisać. Bo się poczułem naprawdę fatalnie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...