Przed chwilą obejrzałem w telewizji wystąpienie prezydenta Gdańska Adamowicza, w sprawie przeniesienia przez rząd uroczystości rocznicowych 4 czerwca z Gdańska właśnie, do Krakowa. Adamowicz jest mi osobą całkowicie obcą i obojętną. Szczerze powiedziawszy, ja nawet teraz nie jestem w stanie sobie przypomnieć jak on ma na imię. Jeśli myślę o Adamowiczu, to wyłącznie w kontekście mojej wizyty w Gdańsku dwa lata temu przy okazji koncertu Roda Stewarta, kiedy to ów Adamowicz najpierw przerwał bez sensu koncert jakimiś idiotycznymi grepsami, a później, nocą, już po koncercie, pokazał mi zarządzane przez siebie miasto, pogrążone w ciemnościach, puste, ponure, śmierdzące wyłącznie bankami, frytkami i piwem. Więc nawet jeśli mam dziś jakieś miłe skojarzenia odnośnie Gdańska, to z przykrością muszę stwierdzić, że one raczej związane są z czasem dawnym, kiedy wszyscy byliśmy o wiele lat młodsi, a sam Gdańsk był cudownym miastem, próbującym wybić się na europejskość pod komunistycznym butem i w tej swojej walce wyglądał przepięknie. Dziś Adamowicz podkreślił z dumą, że on tam wtedy też był, ale ja mogę tylko z satysfakcją stwierdzić, że nie rzucał się w oczy, przynajmniej nie na tyle, żeby zakłócić nam dobre wrażenie.
Adamowicz i dzisiejszy Gdańsk zatem obchodzą mnie w minimalnym stopniu. Nawet jak jedziemy do Kuźnicy na Helu, to, mijając ten cały gdański syf, ciągnący się wzdłuż torów, próbujemy bardzo nie patrzeć, co się dzieje za oknem pociągu. Przymykamy oczy, a później już wysiadamy w tej Gdyni i staramy się cały czas stać plecami do tego, co za nami. Ja wiem, że wielu Gdańszczan z pewnością czyta te słowa z bólem, ale w rewanżu zapraszam do Katowic i niech mi oni wszyscy, jak tylko zechcą, oddadzą pięknym za nadobne. Nie ma problemu. Poza tym, proszę pamiętać – to nie ja zacząłem. Ja dziś rano, o Gdańsku nawet nie myślałem. Mnie nawet do głowy nie przyszło, żeby się czepiać Gdańska. To Adamowicz zaczął, bo się wepchał w mój dzień tą swoją kuriozalna konferencją prasową i mnie sprowokował. Więc dziś oberwie. On, a przy okazji – niestety – to jego miasto, nad którym według moich obserwacji, umie zapanować dokładnie w tym samym stopniu jak nad swoim językiem, swoimi emocjami, swoim intelektem i swoją wrażliwością. Czyli w zerowym.
Ktoś może mnie spytać, dlaczego, mieszkając w Katowicach, i z Gdańskiem mając wyłącznie kontakt pobieżny, w ogóle postanowiłem się zajmować kimś takim jak Adamowicz? W końcu moja koleżanka 1maud, czy kolega giz 3miasto, czy inni moi znajomi z Salonu, którzy w Gdańsku mieszkają, lub mieszkali,nie zabierają czasu ludziom kopaniem po kostkach niejakiego Uszoka, który od lat jest prezydentem Katowic. A przecież na pewno okazja i powód by się znalazły. Otóż, przy całej mojej niechęci do Uszoka, jedno trzeba mu przyznać – on, w odróżnieniu od Adamowicza, nie jest ruskim bucem. Można mu zarzucić wiele. Nawet to bucostwo. Jednak, jak by nie patrzeć nie jest to bucostwo ruskie.
Ja już od pewnego czasu nie mogę nie zauważyć, że Platforma Obywatelska wynajęła chyba nowych piarowców. Nie mogę w ostatnich gestach polityków Platformy, nie dostrzec czegoś absolutnie nowego i, choćby dla młodszych obywateli, zupełnie egzotycznego. Mam na myśli coś, co w Polsce nie było spotykane przez minione 20 lat, a poza Polską stanowiło standard wyłącznie w okolicach Kremla. Każdy dzień, w ciągu ostatnich tygodni, pokazuje nam polityków Platformy w całkowicie nowej wersji. Oni ewidentnie zostali przez swoich wizerunkowych doradców zachęceni, by zachowywać się z jednej strony jak Putin, a z drugiej Łukaszenka. Żeby z jednej strony prężyć muskuły, a z drugiej się maksymalnie ‘wychamiać’. Zupełnie tak, jak by ci wszyscy politolodzy, socjologowie, psychologowie, którzy Platformie doradzają na co dzień, wymyślili, że ta część społeczeństwa, do której Platforma apelowała jeszcze dwa lata temu, hasłami konserwatywnego liberalizmu, rozwoju, cywilizacyjnego postępu, czy wreszcie przyjaźni i miłości, jest ostatecznie ‘spalona’. Że tu już naprawdę nie ma na co liczyć i że idealnym pomysłem będzie odtworzyć coś, co za komuny stanowiło szarą, ogłupiałą, zastraszoną większość, a co zawsze było bardzo chętne żeby władzy – każdej władzy – służyć, jeśli ta władza tylko odpowiednio mocno tupnie, albo pokaże, że ma w ręku bat.
Mam bardzo silne wrażenie, że to iż ostatnio politycy Platformy Obywatelskiej przejmują język i gesty dawnych komunistycznych aparatczyków, jest zaplanowane i bardzo konsekwentnie realizowane. Pierwszy raz, ten nowy styl miałem okazję zaobserwować jeszcze kilka miesięcy temu, gdy nie umiejąc sobie poradzić z okupacją swojego biura przez oddziały Sierpnia 80, Donald Tusk kazał biuro zlikwidować. Dziś ta arogancja znacznie się rozbudowała i w swoisty sposób udoskonaliła. Donald Tusk, nadal zamiast rozwiązywać problemy, udaje że ich nie ma, ale przy okazji wzywa policję z pałami i każe im rozbić atmosferę. Ale żeby efekt był jeszcze bardziej skuteczny, cały urzędniczy i partyjny aparat podległy Tuskowi, obudowuje tę nową politykę propagandą właśnie na poziomie najbardziej prymitywnej i chamskiej sowieckiej stylistyki. A więc, raz po raz słyszymy słowa na temat „chuliganów”, „wybryków”, „zadym”, „nieodpowiedzialności”, „braku szacunku”, „politykierów”, „marnowania dorobku”, a przy tym mocne deklaracje odnośnie tego, jak to władza „się nie ugnie”, jak „prawo będzie przestrzegane”, a „rozróby nie przejdą”. No i nie ma praktycznie dnia, żebyśmy realności tych deklaracji nie mogli oglądać na własne oczy w postaci uzbrojonych policjantów w maskach i z długimi pałami.
Ja już to pisałem przed paroma dniami. Dziś więc tylko krótko powtórzę. W moim najgłębszym przekonaniu, platformowy piar uznał, że skoro PRL, przez całe dziesiątki lat, utrzymywał władzę wyłącznie przy pomocy strachu i stałego dokarmiania ogłupiałej większości kartoflami i kawałkiem kiełbasy, ten eksperyment musi się powieść i dziś, tym skuteczniej, jeśli ten strach zostanie uzupełniony szeroką ofertą telewizyjną i supermarketem w okolicy. Ale dla uzyskania pełnego efektu, trzeba w ten projekt włożyć jeszcze odpowiedni język. Język komunistycznej propagandy. I stąd własnie te dawno nie słyszane słowa i ta dawno nie słyszana retoryka.
Dziś wysłuchałem głosu Adamowicza. I poczułem się, jak za najbardziej żywej komuny. Jakbym słuchał wystapienia jakiegoś Jaroszewicza, czy Babiucha o tym, że władza się stara, żeby wszystko było jak trzeba, ale niestety złe społeczeństwo, podpuszczone przez złych ludzi, zdrajców ojczyzny, niszczyło wszystko, co ta władza z takim trudem uzyskała. Gadał ten Adamowicz, a ja nie mogłem się nadziwić, jak można było wykreować coś tak nieprawdopodobnie karykaturalnego. Stoi przed nami facet, który – jak by nie patrzeć – miał chyba czas, żeby przesiąknąć tym nowym blichtrem i szpanem. Facet, który – wprawdzie z gracją deski klozetowej – ale jednak miał okazję pokręcić się na scenie obok Roda Stewarta. I zamiast minimum czegoś świeżego, otrzymujemy stary komunistyczny, drętwy jak cholera bełkot o dobrej władzy i niedobrym społeczeństwie.
Wygląda na to, że pewne rzeczy są nienaruszalne. Pewien typ mentalności – nawet jeśli przez chwilę gdzieś schowany – jest wieczny. Kiedy wiele, wiele lat temu mieliśmy okazję oglądać niejakiego Kołodkę, jak stał na jakimś balkonie i wypatrywał przyjazdu Michaela Jacksona, któremu chciał koniecznie dać swoją książkę, ja i wielu innych równie naiwnych obserwatorów, miało nadzieję, że to już jest faza schyłkowa tego buractwa o czerwonych policzkach i ciężkich powiekach. Okazuje się że nie. Idzie nowa fala. A na jej czele, jej najbardziej utalentowany przedstawiciel. Prezydent Gdańska Adamowicz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.