wtorek, 19 maja 2009

Jak jest 'burak' po angielsku

Plany miałem na dzisiaj zupełnie inne. Wprawdzie miało być nieprzyjemnie, ale za to poważnie. Tymczasem nieprzyjemnie oczywiście będzie – może nawet bardziej niż to bywa zwykle – tyle że z pewnością mniej poważnie. Znacznie mniej poważnie. Będziemy się bowiem zajmować człowiekiem o nazwisku Ernest Skalski. A zatem – ambitnych czytelników zapraszam na jutro. Dziś odbędzie się czysta nawalanka.
Skąd taka zmiana? Otóż zupełnie przypadkiem, kiedy sobie zwyczajowo sprawdzałem, co słychać w Salonie, wpadł mi w oko tytuł wpisu na SG Z czym do Europy? http://kajetanskalski.salon24.pl/105937,z-czym-do-europy. Tytuł ów zaskoczył mnie swoim buractwem tak bardzo, że aż zajrzałem, co słychać niżej. A niżej było tak: „- Shake hand - szepnęła Angela Merkel do Lecha Kaczyńskiego, gdy ten nie zauważył wyciągniętej do niego ręki. Prezydent nie...”. Już w tym momencie wiedziałem, że będzie ostro, ale kiedy jeszcze niżej zobaczyłem podpis Ernesta Skalskiego, sami Państwo rozumieją, że nie miałem wyjścia. Przeczytałem więc całość i – jak to mówią nasi lokalni hooligans, Janusz Palikot i pani minister Fedak – wk…łem się. Stąd więc, wspomniana już, zmiana planów. Sytuacja nie jest łatwa. Jeśli się komentuje sprawy uczciwie i na poważnie, i ma się przy tej okazji jeszcze jakieś ambicje, należy sobie zwykle dać trochę czasu. Jest rzeczą niezwykle groźną siadać do pisania w stanie silnego wzburzenia. Nawet nie dlatego, że człowiek powie o jedno słowo za dużo, albo zrobi o jedno chamstwo za dużo. Tu akurat można sobie poradzić. Chodzi o to, że zazwyczaj zbyt świeże emocje psują jakość, po prostu. Wiem o tym, ale niestety nie mogę czekać. Nie mam wyjścia. Do jutra Ernest Skalski zajmie w mojej hierarchii rzeczy ważnych i nieważnych właściwe sobie miejsce i pewne rzeczy nie zostaną powiedziane. A uważam, że powinny.
Wspomniałem już o buractwie cieknącym z tytułu tekstu Skalskiego. Teraz parę słów o buractwie lejącym się bezwstydnie z samego już tekstu. Skalski zajmuje się językiem angielskim, a dokładnie swoimi kompleksami wynikającymi, czy to ze znajomości, czy tez braku znajomości tego języka – wszystko jedno.
Zanim jednak przejdę już do samego Skalskiego, jeszcze parę słów wprowadzenia. W związku z moją sytuacja zawodową, ja na temat relacji społeczeństwo – język angielski wiem bardzo, bardzo dużo. Przede wszystkim – co akurat tu może być najbardziej interesujące – wiem dwie niezwykle ciekawe rzeczy. Pierwsza z nich jest taka, że ludzie w Polsce generalnie nie znają języka angielskiego. I to niezależnie od wykształcenia, wieku, czy społecznej, czy zawodowej pozycji, jaką zajmują. To jest fakt. Polacy języka angielskiego albo nie znają w ogóle, albo znają w stopniu minimalnym. Dopiero ostatnio, na tym polu można zauważyć pewne zmiany. Młodzież i osoby dorosłe urodzone po roku 1980 są coraz częściej zupełnie sprawni, a niekiedy wręcz bardzo dobrzy. Często, obecni licealiści są naprawdę znakomici. Nie zmienia to jednak smutnej prawdy – czym starzej, tym gorzej. A więc źle.
I to jest jedna rzecz. Druga rzecz jest jeszcze ciekawsza. Czym kto jest większym durniem, tym tą tzw. znajomością języków obcych bardziej się przejmuje. Wspomniałem o buractwie. Klasyczny burak chodzi po świecie i, choć sam, poza językiem polskim na poziomie publicystyki pisanej Moniki Olejnik i szczątkową znajomością języka rosyjskiego, „języków nie posiada”, ponieważ ma paru znajomych w Irlandii, czy siostrę w Chicago, na wszystkich podobnych sobie patrzy z najwyższą pogardą. Burak wybitny również posługuje się wyłącznie językiem polskim, ale z jakiegoś powodu albo postanowił naokoło kłamać, że „z angielskim u niego jest zupełnie dobrze”, albo autentycznie uwierzył w te swoje nieistniejące talenty i, podobnie jak burak klasyczny, na wszystkich pozostałych patrzy z obrzydzeniem. Jest jeszcze Ernest Skalski, który prawdopodobnie języka angielskiego nauczył się sobie tylko znanymi sposobami jeszcze w najgłębszej komunie, podobnie jak Longin Pastusiak, Andrzej Olechowski, albo Władimir Putin, i osobiście ma ten fakt kompletnie w nosie, o ile nie dostanie zlecenia. Jakiegokolwiek.
Dziś zlecenie akurat otrzymał Skalski. Ponieważ od kilku dni jego ukochany projekt pod nazwą Platforma Obywatelska skutecznie gnije, a na dodatek premier Donald Tusk wczoraj wieczorem właśnie otworzył kolejny rozdział swojego szczególnego powrotu do przeszłości, ktoś poprosił Ernesta Skalskiego, żeby zadziałał i ten postanowił przybiec na ratunek i zwrócić się do wszystkich tracących nadzieję, żeby nie załamywali rąk, bo co by nie powiedzieć o pracowitości, inteligencji i skutecznym działaniu obecnie rządzących, oni przynajmniej – w odróżnieniu od tych wieśniaków z PiS-u – potrafią posługiwać się językiem angielskim. Tusk, Graś, Pitera, Palikot, Nowak, Nitras, Niesiołowski, Schetyna, no a już na pewno pani Róża Thun, znają język angielski znakomicie i, idąc do tej Europy, świetnie wiedzą dokąd idą i mają równie znakomite poczucie, że w tej Europie żadna przykrość ich nie spotka. W odróżnieniu na przykład od takiego Lecha Kaczyńskiego. Głupiego Polaczka.
I dla wzmocnienia efektu, Skalski pisze tak: „- Jakie Pan/Pani zna języki poza angielskim ?Takie paskudne czasy, że o to pytają teraz kandydata do pracy. Poszukujący pracy nie piszą już, że mają prawo jazdy i posługują się komputerem. A kiedyś było kryterium w postaci umiejętności czytania i pisania. I wielu pracujących - wozacy, fornale, służące - nie musiała tej umiejętności posiadać. Sam jeszcze z dzieciństwa takie osoby pamiętam.”
W tej sytuacji, ja chciałem powiedziec jedno. Nawet nie Skalskiemu. On prawdopodobnie wie jaka jest prawda. Jest też bardzo możliwe, że on to wie ze swojego własnego doświadczenia. Pragnę natomiast powiedziec coś tym wszystkim, którzy uważają, że z tym nieszczęsnym językiem angielskim dzieją się w Polsce jakieś szczególne cuda. Otóż nie dzieje się nic szczególnego. Jest jak jest. Dzięki między innymi Skalskiemu. Właśnie dzięki niemu, przez ponad czterdzieści lat, jedynym językiem, jakiego miały okazję się uczyć całe pokolenia Polaków, był język rosyjski. To właśnie między innymi dzięki Skalskiemu, język angielski – przez całe lata – był dostępny w sposób praktyczny wyłącznie dla niego i dla jego politycznych kumpli. To właśnie również dzięki dawnej aktywności i zaangażowaniu Skalskiego i jego kolegów, jesteśmy w tym momencie w takiej sytuacji, że język angielski na poziomie w miarę porządnym znają – jak już wspominałem – wyłącznie najmłodsi. I ja wcale nie przesadzam. Ja uczę kilkunastu dyrektorów w wielkiej i słynnej na całym świecie firmie. Jest to firma na tyle ważna i poważna, że Ernest Skalski, ze swoimi talentami, nie zostałby tam nawet sekretarzem rzecznika prasowego. I otóż ci moi dyrektorzy, języka angielskiego właściwie nie znają. Dopiero się uczą. Oczywiście, domyślam się, że w którymś momencie swojej kariery, każdy z nich w swoim cv podał informację, że język angielski „posiada” na poziomie zaawansowanym. I ja to rozumiem. Nie zmienia to faktu, że dla każdego licealisty ten język jest znacznie bliższy, niż dla nich. Czy to źle świadczy o tych dyrektorach? Nie. W najmniejszym stopniu. Natomiast to bardzo źle świadczy o Skalskim i jego dawnych zasługach.
Jest jeszcze jedna rzecz, która źle świadczy o Skalskim. Jego cały aktualny i przeszły dorobek. I jego dzisiejsze ekscesy. Jego imię i nazwisko i wszystko to razem do kupy. A jak ktoś mnie spyta, dlaczego ja się nagle poczułem taki ważny, żeby Skalskiego besztać, to odpowiem najszczerzej jak potrafię. Otóż czuję, że mogę sobie na to pozwolić z trzech względów. Po pierwsze, znam angielski znacznie lepiej od niego. Mało tego – potrafię pisać znacznie lepiej od niego. A jak ktoś myśli, że czegoś tu jeszcze brakuje, to mogę dodać jeszcze powód trzeci. Kiedy swego czasu proponowano mi, żebym został kapusiem, to ja odmówiłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...