Wczorajsze
doniesienia, z mojego przynajmniej punktu widzenia, zostały zdominowane przez
dwa wydarzenia. Pierwsze to takie, że w Warszawie odbyła się impreza pod nazwą
„Męski Różaniec”. Od razu muszę się tu zastrzec , że nie mam nic przeciwko
temu, byśmy wszyscy – w tym oczywiście i ja sam, gdy wreszcie uda mi się
przemóc swoją gnuśność – odmawiali różaniec jak najczęściej. Jednak gdy czytam
o różańcu jako akcji społecznej, która ma przede wszystkim coś – choćby nie
wiadomo jak pozytywnego – zademonstrować, to wiem że owo wydarzenie zostanie w
jednej chwili wykorzystane przez ludzi, którym różaniec w ręku zdarza się
trzymać dopiero od paru lat, natomiast dziś uznali, że właściwie, czemu nie,
skoro można coś na tym ugrać.
Więc oto odbyła się owa impreza, a do Sieci trafiło zdjęcie, na których
obok całej kupy ludzi, klęczących z pobożnie złożonymi dłońmi na, jak się
domyślam, warszawskim Krakowskim Przedmieściu, widzę Jana Pospieszalskiego,
który, w odróżnieniu od reszty, wprawdzie klęczy, ale ręce trzyma z tyłu,
ewidentnie pozując na bohatera islamskiej egzekucji. Patrzę na to zdjęcie i,
znając najświeższą aktywność rzeczonego Pospieszalskiego, wiem w czym rzecz, a
owa rzecz napełnia mnie wyłącznie obrzydzeniem i pogardą.
I
to jest pierwsza z dwóch informacji dnia. Druga natomiast to ta, że Rafał
Ziemkiewicz wraz żoną udali się do Wielkiej Brytanii, by zawieźć tam córkę –
która, jak rozumiem, sama by tam sobie nie poradziła – by ta rozpoczęła tam
swoje studia na Oxfordzie, i z powodów dotychczas oficjalnie nie ujawnionych
ojciec tego dziecka został po wyjściu z samolotu zatrzymany i oddany do
dyspozycji brytyjskich służb. Gdy piszę ten tekst, w Sieci dominuje histeria,
której głównym przesłaniem jest to, że Ziemkiewicz nie został wpuszczony do
Wielkiej Brytanii ze względu na swoje politycznie niepoprawne poglądy i że w
związku z tym – tu zacytuję red. Stanisława Janeckiego ze stajni Karnowskich –
Polska powinna Brytyjczykom „zrobić z dupy jesień średniowiecza”.
Otóż ja wiem, jakie Rafał Ziemkiewicz ma kłopoty z Wielką Brytanią. Wiem
też, że ich początek bierze się stąd, że kilka lat temu grupa polskich lewaków
spędzających czas na emigracji zadenuncjowała Ziemkiewicza na policję,
informując, że Ziemkiewicz to znany faszysta, a ci, jak to oni, natychmiast
oczywiście zareagowali i Ziemkiewicza potraktowali z przysłowiowego buta... no
i ów but tam gdzie miał pozostać, to już pozostał. Natomiast, kiedy dziś
słucham żali wypowiadanych przez towarzystwo w ten czy inny sposób związane z
Ziemkiewiczem i jego dróżkami, przypominam sobie jego niesławną książkę
zatytułowaną „Polactwo” i myślę sobie, że może dziś, gdy on jest tak fatalnie
sekowany przez rząd Jej Wysokości z powodu rzekomej nieprawomyślności, a tak
bardzo mu zależy na tym, by od czasu do czasu pojechać do Wielkiej Brytanii,
niech się zwróci do Radosława Sikorskiego – z którym, mam dziwne przekonanie,
jest po imieniu – i go poprosi, by się tam za nim wstawił, przedstawiając jako
dowód jego dobrych intencji, wspomnianą książkę.
A
ja, gdyby trzeba było jakoś pomóc, przypomnę swój tekst jeszcze z roku 2009.
Powinien wystarczyć.
Kiedy
dowiedziałem się, że Ziemkiewicz wydał książkę na temat naszych wad narodowych,
wiedziałem na sto procent, że to jego „Polactwo” odniesie wielki sukces. Raz,
że książki Ziemkiewicza w ogóle cieszą się dużą sympatią czytelników, a dwa – i
to dla nas jest akurat dziś najważniejsze – że wśród wielu polskich wad
narodowych, jest jednak i ta, którą w pełni gotów jestem potwierdzić i z bólem
serca zaakceptować. Otóż znaczna część obywateli – do których w sposób
oczywisty należy sam Ziemkiewicz – z niezwykłą przyjemnością lubi opowiadać i
słuchać jacy to my Polacy jesteśmy beznadziejni. Z tym naturalnie
zastrzeżeniem, że mamy tu zawsze na myśli Polaków z drobnymi wyjątkami.
Wiedziałem więc, że książka którą Ziemkiewicz – Polak wyjątkowy – pisze w
takiej intencji i do tak stargetowanej grupy wyjątkowych Polaków, musi mu
przynieść chwałę. No i przyniosła.
Dlaczego w
stosunku do książki Ziemkiewicza, zatytułowanej „Polactwo”, czuję wyłącznie
wstręt? Oczywiście dlatego, że uważam ją za książkę bardzo niedobrą, fatalnie
napisaną, intelektualnie niechlujną i nieuczciwą, krotko mówiąc – głupią.
Ziemkiewicz wymyślił sobie, że Polacy mają wady narodowe, uznał, że to
właściwie jest bardzo ciekawy temat na kolejne parę groszy, a następnie doszedł
do wniosku, że jeśli on zapisze swoje na ten temat refleksje na 400 stronach,
to akurat będzie w sam raz. I napisał.
I teraz
załóżmy, że Polacy mają dziesięć wielkich narodowych wad. Ziemkiewicz wspomina,
jeśli pominąć całą tę jego sofistykę, którą ta jego książka wręcz cuchnie, o
zaledwie paru. Ale niech będzie dziesięć. Jak długo można pisać o dziesięciu
wadach narodowych? Przez 50 stron? Sto? No… na pewno nie przez 400. Ziemkiewicz
napisał książkę na 410 stron, udowadniając wyłącznie jedno: że Polacy zachowują
się czasem bardzo nieładnie, a czasem nieładnie mniej. I że wszystkie inne
narody również zachowują się bardzo nieładnie, a czasem mniej. Tyle tylko, że
kiedy on o tym pisał – na tych 410 stronach – to wszystkie te swoje przykłady
objaśniał w jeden sposób. Że kiedy Polacy zachowują się nieładnie, to jest to „polactwo”,
a kiedy Niemcy, albo Francuzi, albo Włosi zachowują się podobnie, to też jest
to „polactwo”. I to jest oczywiście narodowa tragedia.
Więc to jest
jeden powód, dla którego o Ziemkiewiczu i o jego książce myślę źle. Drugi
powód, jeszcze ważniejszy, to ten, że ja uważam stan umysłu, który
zaprezentował Ziemkiewicz, za okropnie sztubacki. Pamiętam jak kiedyś, kiedy
jeszcze dzieci pisały do siebie listy w systemie Pen Pal i trzeba się było
jakoś zaprezentować, to nieodmiennie pojawiał się następujący opis: „Cenię
przyjaźń, nienawidzę faszyzmu i głupoty”. Z czasem, gdy stopniowo zniknęły
listy papierowe, troszkę zniknął też ów faszyzm, to pozostała przyjaźń i
głupota. Tyle że one są już obecne w wypowiedziach ludzi dorosłych. Najczęściej
artystów – aktorów i piosenkarzy. Jeśli zapytać Piotra Rubika, albo
dziennikarza telewizyjnego Kubę Wojewódzkiego, czy jakąś Małgorzatę Foremniak,
co oni lubią, albo czego nie lubią, to najczęściej – o ile któryś z nich nie
postanowi zażartować – pojawia się ów stary tekst: „Bardzo cenię przyjaźń,
nienawidzę głupoty”. Ziemkiewicz wspiął się nieco wyżej. On dodaje: „Głupoty i
polactwa”.
I teraz jest
tak, że za Ziemkiewiczem idzie cała kolejka jego fanów, którzy strasznie są z
siebie dumni jeśli mogą powiedzieć odważnie i dobitnie: „Nienawidzę tego
naszego polactwa!” A mnie okropnie boli fakt, że wśród nich jest mnóstwo ludzi
bardzo wrażliwych, bardzo patriotycznych, bardzo w gruncie rzeczy dumnych z
tego, że urodzili się właśnie tutaj, a może nawet i właśnie teraz, tyle że z
jakiegoś dla mnie niepojętego powodu nie są w stanie dojrzeć, jakie to jest
okropne dojść do tego punktu, kiedy z poczuciem pełnego intelektualnego sukcesu
będzie się dumnie wypowiadało to właśnie słowo: ‘polactwo’. I już nawet nie
chodzi o to, że ci wszyscy, którzy nienawidzą głupoty, sami są często głupi jak
para starych butów, ani o to, że ci wszyscy, którzy wyciągają swoje polskie
paluchy na Polskę i krzyczą „polactwo!” sami w sposób najbardziej dobitny owo „polactwo”
uosabiają. Dla mnie akurat myślą absolutnie nie do zniesienia jest to, że wielu
z moich kolegów używa tego określenia „polactwo”, nie czując jak fatalnie się
tym samym znaleźli.
Ale jest
jeszcze jedna, bardzo niezwykła, kwestia. Wspomniane „polactwo” pojawiło się
przy okazji robotniczych protestów. Ja oczywiście wiem, że związek zawodowy
Sierpień 80, to jest bardzo podejrzana ekipa. Ja bardzo poważnie biorę pod
uwagę, że oni są najzwyczajniej w świecie podstawieni. Że te ich okupacje to
zwykły humbug, który ma na celu wyłącznie zneutralizowanie prawdziwego gniewu i
prawdziwej ludzkiej rozpaczy. No ale to jest jedynie teoria. Oficjalnie sprawa
wygląda tak, że jest kryzys, rząd jest absolutnie, ewidentnie i skandalicznie
niekompetentny, Polska upada, ludzie tracą pracę, banki wysyłają na rodziny
egzekutorów należności, wielu Polaków nie wie jak będą żyć następnego dnia. I
generalnie jest spokój. „Polactwo” chodzi pokornie do pracy, kiedy zadzwoni pan
ankieter z OBOP-u, grzecznie powie mu, że popiera Platformę Obywatelską, na
ulicy nie dość że nie widać rozruchów, to ludzie na ogół są dla siebie uprzejmi
i w miarę grzeczni. Tyle że związkowcy z Sierpnia 80 okupują biura poselskie
przedstawicieli rządu, a reżimowa policja ich stamtąd usuwa. A to na tle
okrzyku ludzi mądrych: „POLACTWO!!!!!”
Wczoraj
Jarosław Kaczyński miał konferencję prasową w Łapach, gdzie Polska ludziom dała
tak w łeb, że aż dziw, że nie było słychać w całym kraju. Czy coś się dzieje?
Czy „polactwo” odstawiło jakiś kompromitujący cyrk? Jakoś nie słyszałem.
Natomiast wciąż słyszę wrzask: „POLACTWO!!!!!!” No i chichot, że Kaczyński się
przejęzyczył i zamiast „Prawo i Sprawiedliwość” powiedział „Platforma
Obywatelska”.
Ludzie tracą
pracę. Ja tak dokładnie nie wiem, co to znaczy stracić pracę. Przyznaję, że miałem
dwa momenty w swoim życiu, że przez chwilę poczułem zapach tej chwili i mimo że
to była tylko chwila, domyślam się jak to jest kiedy to nie jest chwila, ale
coś dłuższego. Jak się zachowuje człowiek, który się dowiaduje, że właśnie
przyszła pora na niego. Niedawno dwa razy słyszałem o ludziach, którzy
zastrzelili siebie i swoje rodziny w Ameryce. Czasem słyszę o najróżniejszych
demonstracjach w Paryżu, może nie bezpośrednio spowodowanych utratą pracy, ale
jakoś tam kłopotami z egzekwowaniem od państwa należności. Płoną wówczas
samochody, niszczone są sklepy, a przez całe miasta przelatuje jeden wrzask:
„ANARCHIA!!!”. Przepraszam bardzo, czy to jest „polactwo?” A jeżeli to nie jest
„polactwo”, to mam rozumieć że „polactwem” jest to, że „polactwo” nie bierze
spluwy i nie morduje swojej żony i dzieci z rozpaczy, albo nie wychodzi na
ulicę i nie rozpieprza wszystkiego w drobny mak?
Dziś w „Rzeczpospolitej”
znajduję znakomity tekst prof. Krasnodębskiego zatytułowany „Cudownie odzyskana
reputacja”, gdzie Krasnodębski pisze tak: „Jedynie stoczniowcy nie dostroili
się do świątecznych nastrojów. Nie są w stanie zrozumieć, że jeśli nikt nie
chce kupować budowanych przez nich statków, to nikt nie będzie do nich dopłacać
z podatków, kosztem nas wszystkich. Wtedy nie stać by nas było ani na SUV, ani
na grilla, nie mówiąc już o wieszakach z drewna wiśniowego, sprowadzanych
prosto z Londynu. Zupełnie inaczej jest z przedsiębiorstwami europejskimi,
które mają znaczenie systemowe. Te mogą i powinny być wspierane przez rządy,
zwłaszcza ważnych krajów. W Niemczech przez pewien czas zastanawiano się
intensywnie, czy Opel jest takim przedsiębiorstwem, ale ponieważ należy do GM,
wynik namysłu był negatywny. Co innego bank Hypo-RealEstate, który być może
zostanie znacjonalizowany. Volkswagena na szczęście już od 1937 roku
nacjonalizować nie trzeba. W Polsce nie ma żadnych firm ‘systemowych’. I to nie
dlatego, że należą do zagranicznych właścicieli. Po prostu, gdy w Polsce upadnie
jakaś firma, to ma to takie znaczenie dla systemu światowego kapitalizmu, jak
upadek cukrowni czy zakładów naprawczych taboru kolejowego w Łapach. Cukru od
tego nie zabraknie, pociągów też. Miejmy nadzieję, że LOT, PKP i inne
przedsiębiorstwa po swoim koniecznym upadku przejdą w bardziej sprawne ręce.
Pocieszające jest to, że odżyły dziedziny, w których Polacy nadal się
sprawdzają. Wrócili na przykład na szparagowe plantacje w Niemczech. W pracy u
bauera Polacy są bezkonkurencyjni i tak tradycyjnie w nią wdrożeni, że nawet
firma senatora Tomasza Misiaka nie musi robić im szkoleń”.
Polacy.
Spokojne, na ogół bardzo przyjaźnie usposobione społeczeństwo w środku Europy.
Mądre jak większość, głupie jak większość. Pracowite jak większość, leniwe jak
większość. Trochę naiwne. Dopiero wchodzące w świat talentów i sukcesów. Przez
całe dziesiątki lat pod ruskim, albo niemieckim butem. Bez swojego państwa
przez ponad sto lat. Z tej niewoli odrodzone ze swoim językiem, swoją wiarą i z
tą swoją łagodnością. Niektórzy mówią, że jeszcze ze szczególną gościnnością. I
teraz za to wszystko, muszą Polacy znosić ten oskarżycielsko wyciągnięty w ich
stronę paluch Rafała A. Ziemkiewicza i to czarne słowo: „POLACTWO”. A obok tego
palucha, ten niespokojny szmerek…
I dalej mi się już nie chce pisać. Bo się
poczułem naprawdę fatalnie.
A teraz, by całą dzisiejszą kwestię zamknąć,
chciałbym zapewnić, że ja doskonale wiem, w jakim stanie znajduje się aktualnie
Wielka Brytania, gdy chodzi o problem, z jakim mamy dziś do czynienia. Mam
znajomych, którzy tam mieszkają i oni mi mówią, że tam panuje nieustanna atmosfera
strachu przed tym, że sąsiad, znajomy, czy osoba zupełnie obca, zadenuncjują
nas na policję pod byle pretekstem, w tym akurat wypadku związanym z tzw.
polityczną poprawnością, a policja natychmiast, bez pytania o wyjaśnienie,
weźmie nas za pysk i jesteśmy praktycznie skończeni. Mówię o atmosferze, którą
można nazwać kulturą permanentnego donosicielstwa, jako obywatelskim i prawnym
obowiązku. Taka jest od wieków Wielka Brytania, ale rzecz w tym, że w moim
głębokim przekonaniu, Rafał Ziemkiewicz, wybierając się tam po tam jak został
stamtą już raz wyrzucony, doskonale wiedział na co się naraża i tak naprawdę
tego co się stało całym sercem wyczekiwał. Po co? Diabli go wiedzą, ale nie
wykluczam, że po to, by podbić sprzedaż swoich książek, a może też stworzyć
odpowiedni grunt pod kolejną. W końcu, on ledwie co wyznał, że jest przede
wszystkim pisarzem, a nie politykiem.
Ziemkiewicz skreślił się u mnie ostatecznie i nieodwołalnie samym wylansowaniem określenia "polactwo". Nieodwołanie dlatego, że choćby przeprosił, kariery tego określenia już nie odwróci. Żyje ono samo.
OdpowiedzUsuńJest jednak coś, co, przynajmniej teoretycznie, można zrobić . Oto bowiem żyjemy w czasach, w których odwracanie pojęć nie jest czymś nadzwyczajnym. Czekam zatem z zainteresowaniem na odpowiedź Ziemkiewicza, KTO z tutejszych go tak w tym Londynie urządził i właściwie do kogo on teraz może się zwrócić w Polsce:
Czy, mianowicie, określenie "polactwo" pasuje jak ulał akurat do tych z Polski, którzy wyrobili mu opinię w londyńskim immigration?
A po drugie, czy przypadkiem, już w Polsce potrzebuje on teraz polondyńskie wsparcie właśnie od tych, których on sam nazwał "polactwem"?
A może Ziemkiewicz jest "polactwem"?
Na to ostanie pytanie sami poznamy odpowiedź po tym, jak Ziemkiewicz zachowa się w odpowiedzi na dwa pierwsze pytania. Tych pytań nie potrzeba formalnie mu stawiać. On przed nimi obiektywnie stoi.