Kilka miesięcy temu nasz ksiądz Rafał
Krakowiak zachęcił mnie by podczas uroczystości organizowanych przez jego
parafię z okazji nadchodzącej beatyfikacji prymasa Wyszyńskiego pojawić się na
miejscu i wygłosić wykład pod tytułem... uwaga, uwaga – prymas Wyszyński i
kultura pop. Oczywiście nie miałem bladego pojęcia, o co Księdzu chodzi,
niemniej oczywiście w jednej chwili propozycję przyjąłem, zjawiłem się na
miejscu i podczas rekolekcji Pomocników Matki Kościoła wykład wygłosiłem. Co
ciekawe, przez swoje z jednej strony przyrodzone lenistwo, a z drugiej przez
głębokie przekonanie, że jakoś sobie i tak radę dam, któregoś wieczoru z
klasycznego marszu zacząłem mówic i, co nawet dla mnie niespodziewane, dyskusja stała się tak żywa, że trzeba ją było przenieść na kolejny dzień.
O czym tam się rozmawiało, pisać dziś
nie będę, bo i miejsca i chęci mi nie starcza, natomiast chciałbym wspomnieć o
jednej tylko kwestii, a mianowicie o tym, jak bardzo nasz Kościół znalazł się
w dramatycznym odwrocie z jednego tylko względu, tego mianowicie, że – podczas gdy
faktycznie zauważył, że dziś pop to jedyne miejsce gdzie można cokolwiek osiągnąć –
uznał jednocześnie, że wystarczy że wystarczy wysłać na misję paru księży,
który zaczną rapować i swoje popisy wrzucą do Internetu, byśmy wszyscy tu
eksplodowali Wiarą jakiej świat nie widział. To prawda. Nie ulega oczywiście
wątpliwości, że dziś jedynym powszechnie dostępnym medium jest kultura
popularna, natomiast przypuszczenie, że sprawę załatwi ów ksiądz z gitarą jest
dramatycznym więc złudzeniem. Nie zmienia to jednak faktu że w tym całym
nieszczęściu Kościół ma swoich Świętych oraz swoje Cuda, czyli coś, czego nie
ma nawet Kanye West, który podobno wydał właśnie nową płytę. Rzecz bowiem w
tym, że Cuda oraz Święci to jest taka historia, że gdyby ktoś wpadł na pomysł
by z tego uczynić tak zwany mem, zdobyłby nie tylko lokalne media, ale konsekwentnie serca, oraz świat.
Byłem ostanio w ośrodku rekolekcyjnym w Bąblinie,
gdzie poza tym wszystkim co się wiąże z rekolekcjami, spotykałem się z ludźmi i
wymieniałem się z nimi jakimiś tak refleksjami. To co mnie zaskoczyło, to to,
że wśród napotkanych osób nie znalazła się choćby jedna, która by wiedziała co
mam na myśli, gdy mówię o Matce Boskiej Kodeńskiej, czy Matce Boskiej Hanneńskiej.
No dobra, zdarza się: człowiek nie jest
w stanie ogarnąć wszystkiego. To jednak co zrobiło na mnie wrażenie to fakt, że
nie mówimy o pierwszym lepszym człowieku, ale o ludziach szczególnego wyboru. I
oni też na imię matki Boskiej Kodeńskiej zaledwie unieśli w zdziwieniu brwi.
O co chodzi? Wbrew pozorom nie o to, że
nie znamy historii naszego Kościoła, bo w końcu skąd ją znać? Problem polega na
tym, że ci którzy ową historię znają i mają wszelkie możliwości, by uczynić z niej
wcześniej wspomnainy mem, i dzięki nie mu zawojować świat, uważają że nie mają
nic więcej do dyspozycji jak piosenkę turystyczną, ewentualnie hip-hop. Tymczasem,
ubogaceni z jednej strony w żywoty świętych, a z drugiej niezliczone cuda, oni
są w stanie, a z nimi my wszyscy, wypełnić 24 godziny przekazu dostarczanego nam
dziś przez taki, pierwszy z brzegu, Netflix. Jedyny problem to wynająć kilka osób,
które będą wiedziały, jak to profesjonalnie zrobić.
Byłem też w te wakacje w wiosce Hanna – zachęcam
do zwiększonego minimalnie wysiłku – gdzie znajduje się niezwykły kościół, a w
nim jeszcze bardziej niezwykły, prawdziwie cudowny, obraz. Chodziłem sobie tam
więc po owym kościele, gdy przyszedł miejscowy proboszcz i opowiedział nam pewną
historię. Gdy tylko się zorientowałem, co się dzieje, postanowiłem włączyć
nagrywanie i oto mamy to co przed nami.
Zanim jednak zachęcę do aktywności,
zwrócę tylko uwagę na fakt, że tu właśnie moim zdaniem mamy do czynienia z czymś,
co osobiście nazywam popem w wydaniu turbo, a jednocześnie popem, który nie
idzie na marne, ale może służyć światu – choćby tak małemu jak nasz – z pożytkiem dla każdego kto zapragnie się
dołączyć. Słuchamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.