Dziś, jak
wiadomo coraz większej liczbie osób, ukazuje się kolejny numer „Warszawskiej
Gazety”, a w niej i mój najświeższy felieton. Zwykle bym parę dni z nim
poczekał, ale poniewaz i tak obawiam się, że temat się mocno postarzał, to
niemal rzutem na taśmę, zapraszam do śledzenia najnowszych przygód Sławomira Nitrasa
i jego kompanii.
Pomijając Donalda Tuska i Lecha Wałęsę,
gdy mam okazję kometować wydarzenia, staram się prowokować refleksje znacznie
głębsze, niż takie, które wymagają wymieniania pojedynczych nazwisk. No a już
nie mam najmniejszej wątpliwości, że przez te z górą osiem lat, jak redaktor
Bachurski mnie tu toleruje, nie zdarzyło mi się słowem wspomnieć o kimś takim
jak Sławomir Nitras. Tym razem jednak, pozwalam sobie na poświęcenie tego
jednego felietonu, może nie tyle jemu samemu, ale temu co przyszło mu ni stąd
ni z owąd wygłosić i reperkusjom, jakie owo wystąpienie musi, moim zdaniem,
wywołać.
Otóż, jak pewnie część z czytelników
„Warszawskiej” wie, wspomniany Nitras – co warto zuważyć, nie jakiś przygodny
łapeć z ciężkiej prowincji, ale jeden z najważniejszych polityków Platformy
Obywatelskiej – występując na zorganizowanym przez Rafała Trzaskowskiego
evencie pod nazwą „Campus Polska”, poinformował o planie jaki jest rzekomo przygotowywany
przez reprezentowany przez niego projekt polityczny. Posłuchajmy:
„Nie wiem, czy
przyjazny rozdział Kościoła od państwa jest dzisiaj możliwy. Bo coś
się stało. Mam takie poczucie, że w ostatnich sześciu, siedmiu latach Kościół
wypowiedział trochę posłuszeństwo temu państwu, złamał pewien standard, który w
państwie obowiązuje. Dlatego nie wiem, czy nam jest potrzebny przyjazny
rozdział Kościoła od państwa? A może potrzebna jest jakaś kara za to
zachowanie? Uważam że za naszego życia katolicy w Polsce staną się
mniejszością. Dobrze, żeby to się stało w sposób niegwałtowny, racjonalny, a
nie zasadzie pewnej zemsty. Na zasadzie: to jest uczciwa kara, za to, co się
stało. Musimy was opiłować z pewnych przywilejów, dlatego, że jeżeli nie,
to znowu podniesiecie głowę, jeżeli się cokolwiek zdarzy”.
Wystąpienie Sławomira Nitrasa wywołało
dwojaką rekację. Część komentatorów – zaznajomiona z popularnym przekazem, że
chodzi o osobę ciężko uzależnioną od kokainy – uznała, że ów dziwny człowiek
najwidoczniej popadł w finasowe kłopoty i przerzucił się na tańszy towar, i
wyraziła przekonanie, że oto mamy do czynienia z pojedynczym wybrykiem. Inni z
kolei, doszli do przekonania, że nie chodzi o żaden wybryk, ale o zwykłe ujawnienie
– nawet jeśli pod wpływem ciężkiego odurzenia narkotykami – planu jaki Platforma
Obywatelska ma wobec Polski i Polaków. A ja na to mam sugestię całkowicie
odmienną. Otóż przede wszystkim, moim zdaniem, Sławomir Nitras nie ujawnił
żadnych planów, a zaledwie swoje osobiste obsesje, co do których sam oczywiście
nie ma pojęcia, że nie zostaną nigdy zrealizowane. Jednocześnie jednak,
osobiście wcale nie przypuszczam, by Sławomir Nitras był narkomanem. Moim
zdaniem on jest zaledwie głupi, w sensie rozumianym powszechnie. To natomiast,
co mnie w tej jego wypowiedzi zaciekawia, a jednoczesnie cieszy, to fakt że on
się z tą wypowiedzią faktycznie wyrwał, co świadczy o tym, że po powrocie
Donalda Tuska tam u nich zapanowalo całkowite bezhołowie. Czemu cieszy? Bo to
nam stwarza perspektywę, o której Jarosław Kaczyński nie mógł nawet śnić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.