Cudem
zupełnym odnalazły się dwa jeszcze egzemplarze mojej książki „Palimy licho,
czyli o TymKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji”, z nadzwyczajnym wstępem naszego
księdza Rafała Krakowiaka, i dziś już praktycznie nie do zdobycia. Jeśli ktoś
jest gotów za nią zapłacić 200 zł, bardzo proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com.
Dla przypomnienia, o czym mowa, powracam do tekstu jeszcze sprzed ośmiu lat,
jak najbardziej w temacie i niestety wciąż na czasie.
Żona moja wprawdzie, ile razy zaczynam
coś pomrukiwać na temat tego, że kiedyś było lepiej, na mnie krzyczy, a co
gorsza robi to dokładnie w taki sam sposób, jak to ma w zwyczaju w chwilach,
kiedy ją informuję, że mnie bolą nogi, albo, że w ogóle jestem zmęczony.
Dlaczego „co gorsza”? Dlatego mianowicie, że to wskazuje wyraźnie, iż nie mamy
do czynienia ze sporem intelektualnym, ani nawet historycznym, ale ze zwykłym
stwierdzeniem faktu, że moje opinie nie mają tu żadnego znaczenia, bo jestem
starym, wiecznie marudzącym dziadem. A zatem, to, co mnie spotyka, to jeszcze
jeden wariant tej samej, jakże irytującej, choć klasycznej wręcz, insynuacji
ograniczającej się do słów: „Jesteś pijany i zdenerwowany”.
A mimo to, są sytuacje, kiedy ja jestem
absolutnie przekonany, i nie ma siły, która by mnie tu przesunęła choćby o
milimetr, że było lepiej. No, weźmy na przykład ostatnie wydarzenia: O ile
czegoś nie przegapiłem, nie wydaje mi się, żeby kiedyś matki i ich partnerzy
tłukli na śmierć swoje małe dzieci. Nie przypominam sobie, bym za Gierka, czy
nawet za Jaruzelskiego, ale też i nawet za Wachowskiego, czytał tyle na temat
tego, że gdzieś jakaś para – najczęściej dziewczyna i jej chłopak, lub kolega
chłopaka – najpierw, połamali swojemu paromiesięcznemu dziecku sześć żeber, a
następnie je, zapewne w humanitarnym odruchu skrócenia cierpień, zabili. Może
czegoś nie pamiętam, ale też nie przypominam sobie, bym gdzieś czytał, że jacyś
młodzi wsadzili swoje paromiesięczne dziecko do piekarnika i je upiekli, bo
doszli do przekonania, że ono jest Golumem.
A więc, musimy jednak przyjąć, że coś się
dzieje. Że ów natłok wydarzeń tego typu nie może być wynikiem jakiegoś szczególnego
przypadku. To nie jest tak, że, czy to z powodu globalnego ocieplenia, czy może
jakichś plam na słońcu, czy może wejścia Polski do europejskiej wspólnoty,
nagle matki i ojcowie w Polsce zaczęli po kolei i masowo zabijać własne dzieci.
Nie wierzę również w to, że owa fala zabójstw jest spowodowana tym, iż rodzice
sobie popili i stracili rozum, albo że przyszli goście, w telewizji był ciekawy
program, dziecko się darło, no i ktoś tam nie wytrzymał. Nie sądzę wreszcie, że
to wszystko jest z tej biedy, tej beznadziei i tego powszechnego lęku o
przyszłość; że ci młodzi są tak zestresowani, że czasem zwyczajnie im nie
wytrzymują nerwy, no i się odgrywają na tych najsłabszych.
To wszystko, moim zdaniem, możemy bardzo
łatwo wykluczyć, choćby z tego względu, że za komuny ludzie chlali wcale nie
mniej, niż dziś, telewizja – ze względu na ubogość oferty – potrafiła wciągać
znacznie bardziej, niż dzisiaj, no i wreszcie ludzie też mieli swoje
zmartwienia, prawda? A może się mylę? Może nie mieli?
Poza
tym, ja mam bardzo mocne przekonanie, że gdyby tu szło o wódkę, nawet tę
sprzedawaną gdzieś po trzy złotę za flaszkę, czy zwykłe zbydlęcenie, to byśmy
coś na ten temat słyszeli. Uważam, że gdyby to o to chodziło, do nas by
natychmiast przyszedł jakiś psycholog i wytłumaczył, jak to do tego typu
nieszczęść dochodzi. Tymczasem tu mamy kompletną ciszę. Dowiadujemy się, że
gdzieś znów, skutkiem ciężkiego pobicia, zmarło jakieś niemowlę, i poza tym, o
tych, którzy je zamordowali nie wiemy nic. Można by uznać, że, zwyczajnie, coś
jednemu czy drugiemu strzeliło do łba, i stało się. Jaka więc tu jest
tajemnica?
Otóż, moim zdaniem, tu musi chodzić o
narkotyki. I nie jakieś szczególnie wyrafinowane, bo te jednak kosztują, ale
albo o zwykłą trawę, albo jakieś dopalacze. A więc to, co jest przez część jak
najbardziej oficjalnego establishmentu wręcz reklamowane, jako całkowicie
naturalne i bezpieczne.
Gdyby stało się wiedzą powszechną, że
któraś z tych mam, z którymś z jej tak zwanych partnerów, czy kolegów partnera,
czy z byłym partnerem, się zwyczajnie tak najarali, iż od tego dymu by się im
poprzewracało we łbach, należałoby się zainteresować tak zwanym kontekstem. A
to mogłoby się już okazać bardzo niewygodne. I nie można by sprawy zamknąć
jakąś pozorowaną dyskusją w telewizji, czy na łamach prasy, z której wniosek
byłby tylko taki, że może lepiej zalegalizować, bo to, co dziś jest na rynku,
to jakieś świństwo. Trzeba by było uczciwie i do końca odpowiedzieć na parę
pytań i podjęć kilka poważnych kroków. A jednym z pierwszych byłoby wyciągnięcie
z tej knajpy, gdzie całkiem niedawno ucinał sobie z Robertem Mazurkiem
pogawędkę, Kamila Sipowicza i postawienie przed prokuratorem. A to nie leży w
niczyim interesie. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że faktycznie w
niczyim.
Przychodzi kolejny dzień i znów czytamy,
że gdzieś w Polsce, jak to śpiewał kiedyś Wojciech Młynarski, „Łódź Kaliska
albo Kutno”, zostało zatłuczone na śmierć kolejne małe dziecko, a potem
oglądamy tę wychudzoną, czarnowłosą wampirzycę, i jakiegoś durnia w czapce, lub
w kapturze, jak ich wloką do radiowozu, lub po schodach do budynku któregoś z
komisariatów. I znów ani słowa o tym, co się tak naprawdę stało. I obawiam się,
że się tego nie dowiemy tak długo, aż to wszystko, Bóg da, wreszcie trzaśnie.
No i wtedy się dopiero przerazimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.