wtorek, 14 września 2021

Kto im przyniósł ten kij, kto im podkuł te buty

 

Cudem zupełnym odnalazły się dwa jeszcze egzemplarze mojej książki „Palimy licho, czyli o TymKtóryNiePrzepuszczaŻadnejOkazji”, z nadzwyczajnym wstępem naszego księdza Rafała Krakowiaka, i dziś już praktycznie nie do zdobycia. Jeśli ktoś jest gotów za nią zapłacić 200 zł, bardzo proszę o kontakt pod adresem k.osiejuk@gmail.com. Dla przypomnienia, o czym mowa, powracam do tekstu jeszcze sprzed ośmiu lat, jak najbardziej w temacie i niestety wciąż na czasie.

 

 

      Żona moja wprawdzie, ile razy zaczynam coś pomrukiwać na temat tego, że kiedyś było lepiej, na mnie krzyczy, a co gorsza robi to dokładnie w taki sam sposób, jak to ma w zwyczaju w chwilach, kiedy ją informuję, że mnie bolą nogi, albo, że w ogóle jestem zmęczony. Dlaczego „co gorsza”? Dlatego mianowicie, że to wskazuje wyraźnie, iż nie mamy do czynienia ze sporem intelektualnym, ani nawet historycznym, ale ze zwykłym stwierdzeniem faktu, że moje opinie nie mają tu żadnego znaczenia, bo jestem starym, wiecznie marudzącym dziadem. A zatem, to, co mnie spotyka, to jeszcze jeden wariant tej samej, jakże irytującej, choć klasycznej wręcz, insynuacji ograniczającej się do słów: „Jesteś pijany i zdenerwowany”.

      A mimo to, są sytuacje, kiedy ja jestem absolutnie przekonany, i nie ma siły, która by mnie tu przesunęła choćby o milimetr, że było lepiej. No, weźmy na przykład ostatnie wydarzenia: O ile czegoś nie przegapiłem, nie wydaje mi się, żeby kiedyś matki i ich partnerzy tłukli na śmierć swoje małe dzieci. Nie przypominam sobie, bym za Gierka, czy nawet za Jaruzelskiego, ale też i nawet za Wachowskiego, czytał tyle na temat tego, że gdzieś jakaś para – najczęściej dziewczyna i jej chłopak, lub kolega chłopaka – najpierw, połamali swojemu paromiesięcznemu dziecku sześć żeber, a następnie je, zapewne w humanitarnym odruchu skrócenia cierpień, zabili. Może czegoś nie pamiętam, ale też nie przypominam sobie, bym gdzieś czytał, że jacyś młodzi wsadzili swoje paromiesięczne dziecko do piekarnika i je upiekli, bo doszli do przekonania, że ono jest Golumem.

      A więc, musimy jednak przyjąć, że coś się dzieje. Że ów natłok wydarzeń tego typu nie może być wynikiem jakiegoś szczególnego przypadku. To nie jest tak, że, czy to z powodu globalnego ocieplenia, czy może jakichś plam na słońcu, czy może wejścia Polski do europejskiej wspólnoty, nagle matki i ojcowie w Polsce zaczęli po kolei i masowo zabijać własne dzieci. Nie wierzę również w to, że owa fala zabójstw jest spowodowana tym, iż rodzice sobie popili i stracili rozum, albo że przyszli goście, w telewizji był ciekawy program, dziecko się darło, no i ktoś tam nie wytrzymał. Nie sądzę wreszcie, że to wszystko jest z tej biedy, tej beznadziei i tego powszechnego lęku o przyszłość; że ci młodzi są tak zestresowani, że czasem zwyczajnie im nie wytrzymują nerwy, no i się odgrywają na tych najsłabszych.

      To wszystko, moim zdaniem, możemy bardzo łatwo wykluczyć, choćby z tego względu, że za komuny ludzie chlali wcale nie mniej, niż dziś, telewizja – ze względu na ubogość oferty – potrafiła wciągać znacznie bardziej, niż dzisiaj, no i wreszcie ludzie też mieli swoje zmartwienia, prawda? A może się mylę? Może nie mieli?

       Poza tym, ja mam bardzo mocne przekonanie, że gdyby tu szło o wódkę, nawet tę sprzedawaną gdzieś po trzy złotę za flaszkę, czy zwykłe zbydlęcenie, to byśmy coś na ten temat słyszeli. Uważam, że gdyby to o to chodziło, do nas by natychmiast przyszedł jakiś psycholog i wytłumaczył, jak to do tego typu nieszczęść dochodzi. Tymczasem tu mamy kompletną ciszę. Dowiadujemy się, że gdzieś znów, skutkiem ciężkiego pobicia, zmarło jakieś niemowlę, i poza tym, o tych, którzy je zamordowali nie wiemy nic. Można by uznać, że, zwyczajnie, coś jednemu czy drugiemu strzeliło do łba, i stało się. Jaka więc tu jest tajemnica?

      Otóż, moim zdaniem, tu musi chodzić o narkotyki. I nie jakieś szczególnie wyrafinowane, bo te jednak kosztują, ale albo o zwykłą trawę, albo jakieś dopalacze. A więc to, co jest przez część jak najbardziej oficjalnego establishmentu wręcz reklamowane, jako całkowicie naturalne i bezpieczne.

      Gdyby stało się wiedzą powszechną, że któraś z tych mam, z którymś z jej tak zwanych partnerów, czy kolegów partnera, czy z byłym partnerem, się zwyczajnie tak najarali, iż od tego dymu by się im poprzewracało we łbach, należałoby się zainteresować tak zwanym kontekstem. A to mogłoby się już okazać bardzo niewygodne. I nie można by sprawy zamknąć jakąś pozorowaną dyskusją w telewizji, czy na łamach prasy, z której wniosek byłby tylko taki, że może lepiej zalegalizować, bo to, co dziś jest na rynku, to jakieś świństwo. Trzeba by było uczciwie i do końca odpowiedzieć na parę pytań i podjęć kilka poważnych kroków. A jednym z pierwszych byłoby wyciągnięcie z tej knajpy, gdzie całkiem niedawno ucinał sobie z Robertem Mazurkiem pogawędkę, Kamila Sipowicza i postawienie przed prokuratorem. A to nie leży w niczyim interesie. Przykro mi to mówić, ale obawiam się, że faktycznie w niczyim.

      Przychodzi kolejny dzień i znów czytamy, że gdzieś w Polsce, jak to śpiewał kiedyś Wojciech Młynarski, „Łódź Kaliska albo Kutno”, zostało zatłuczone na śmierć kolejne małe dziecko, a potem oglądamy tę wychudzoną, czarnowłosą wampirzycę, i jakiegoś durnia w czapce, lub w kapturze, jak ich wloką do radiowozu, lub po schodach do budynku któregoś z komisariatów. I znów ani słowa o tym, co się tak naprawdę stało. I obawiam się, że się tego nie dowiemy tak długo, aż to wszystko, Bóg da, wreszcie trzaśnie. No i wtedy się dopiero przerazimy.



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...