Pisał o tym już wczoraj w
Szkole Nawigatorów w swoim podsumowaniu zakończonych właśnie warszawskich
targów książki Coryllus, więc ja może pozwolę sobie na drobne uzupełnienie.
Otóż podczas gdy faktycznie jest tak, że, jak się zdaje, dzisiejszy rynek
książki kręci się głównie wokół takich tytułów, jak wspomniane „Seks, sztuka i
alkohol” niejakiego Andrzeja Klima, czy „Najpiękniejsze prostytutki
średniowiecznej Francji”, „Najpiękniejsze morderczynie w Anglii Henryka VIII”,
„Najprzystojniejsi skrytobójcy carskiej Rosji” „Najinteligentniejsi oprawcy
stalinowskich więzień”. Ze względu na to, że wciąż mieliśmy jakieś swoje zajęcia,
nie było zbyt wiele okazji, by zaglądać na sąsiednie stoiska, a już zwłaszcza
snuć się tam z myślą o tych bardziej od nas oddalonych, więc nie wiem, jak się
sytuacja przedstawiała statystycznie, ale faktem jest, że niemal każde stoisko,
które osobiście odwiedziłem, posiadało tego typu literaturę.
Było tam jednak coś jeszcze,
moim zdaniem równie niepotrzebnego, by nie powiedzieć bezużytecznego, a
mianowicie cała kupa książek, niezmiennie grubych i wydanych niezmiennie w
pięknej, twardej oprawie, gdzie całą okładkę wypełniała twarz autora, a tytuł
był równie nieciekawy, co owej twarzy nazwisko. A zatem mieliśmy tuż obok nas
książkę Macieja Wierzyńskiego „Trzy połówki życia”, Anny Seniuk „Nietypowa baba
jestem”, Anny Seniuk „Warto mimo wszystko”, Adama Bonieckiego pod tytułem
„Boniecki”, Radosława Sikorskiego „Polska może być lepsza”, Danuty Stenki
„Filtrujac z życiem”, czy tuż obok nas książkę napisaną przez Adama Rotfelda, a
zatytułowaną „W poszukiwaniu strategii”. Były też pozycje podobne, a więc
opowiadające o kimś znanym, choć napisane przez kogoś nieznanego, jak Mileny
Kindziuk „Jerzy Popiełuszko - biografia”, lub odwrotnie, napisane przez kogoś
znanego, za to o kimś kompletnie nieznanym, jak Wojciecha Manna „Artysta -
opowieść o moim ojcu”.
Co różni te wszystkie pozycje,
każdy z nas może sobie sam dopowiedzieć, ja bym natomiast chciał zwrócić uwagę
na to, co je łączy. One z całą pewnością nie zostały wydane, by je ktokolwiek
kupił. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że za decyzją kolejnych wydawnictw
decydujących się na tego typu towar stoi wyłącznie coś, co już jakiś czas temu
nazwaliśmy przewalaniem budżetu. Moim zdaniem, nie ma bowiem takiej możliwości,
by ktokolwiek ryzykował własne pieniądze, by wydać drukiem w najdroższym
formacie coś co się nazywa „W poszukiwaniu strategii” i zostało napisane przez
jakiegoś Rotfelda, którego zdjęcie w dodatku stanowi jedyny element okładki. Nie
ma też szansy na to, że ktoś zechce kupić książkę Manna o jego ojcu, o którym
wiadomo tylko tyle, że był podobno artystą. Mało tego, oni by tego nie
sprzedali nawet gdyby Rotfeld napisał książkę o strategii odnośnie kupowania
seksu za pomocą alkoholu w dawnym PRL-u, a ojciec Wojciecha Manna w latach
60-tych artystycznie fotografował gołe baby.
Wszystko to wiec oczywiście było
nadzwyczaj słabe, ale najsłabsze zachowałem na koniec. Otóż niemal naprzeciwko nas
siedział z zamiarem rozdawania autografów znany jeszcze niektórym z nas Jacek
Snopkiewicz, jako autor książki, wydanej w roku 1993 i zatytułowanej „Teczki,
czyli widma bezpieki - czarny scenariusz czerwcowego przewrotu”, na okładce
której po raz pierwszy mieliśmy okazję zobaczyć słynne „oczy Macierewicza”. Od
tego czasu upłynęło już tyle lat, że ja bym osobiście dzisiejszego Snopkiewicza
wziął za jakiegoś staruszka, który zmęczony życiem przysiadł przy jednym ze
stoisk, żeby spokojnie wykorkować, gdyby przed nim nie stała kartka z napisem
„Jacek Snopkiewicz”, a obok niego nie leżała książka z tym samym nazwiskiem i
tytułem „Bezpieka. Zbrodnia i kara?”, jak się zdążyłem zorientować, o
nieukaranych zbrodniarzach okresu stalinizmu. Siedział więc ten Snopiewicz,
siedział i siedział, kompletnie samotny, bezrobotny, rozpoznany, jak się zdaje,
tylko przez mnie, a potem wstał i sobie poszedł diabli wiedzą gdzie.
Ktoś teraz być może powie, że
niepotrzebnie i głupio się wymądrzam, bo i ja i Coryllus i Szymon, który tam
też był ze swoją książką o Wielkiej Wojnie, jesteśmy jeszcze mniej rozpoznawani
od Snopkiewicza, by już nie wspominać o Adamie Rotfeldzie. Możliwe bardzo.
Rzecz jednak w tym, że choćby ta różnica była niewiadomo jak duża, to faktem
jest, że wszyscy, którzy nas znają, kupują wszystko, co wydamy i proszą o
jeszcze, natomiast tamci pozostają przy tym, że owszem, znają. I stąd właśnie
moje przykonanie o tym, że tu chodzi wyłącznie o ten budżet, który trzeba wyprać.
I stąd też moje przekonanie, że przyszłość jest dla nas bardzo jasna.
Na koniec dobra, z dawna
wyczekiwana wiadomość. Otóż prawdopodobnie w pierwszych miesiącach przyszłego
roku będziemy wydawać drugą część „Listonosza” i, jeśli uda mi się przekonać do
tego Gabriela, to jeszcze coś, ale to będzie już niespodzianka. I obiecuję, że
zrobię wszystko, by jedno i drugie było jeszcze lepsze niż to co dotychczas.
Dzisiejszy tekst
publikuję wyjątkowo i tu, ze względu na to, że dotyczy jak by nie było projektu
mojego kumpla Coryllusa i uzupełnia jego wczorajszy tekst. Przy okazji, uściski
dla wszystkich.
Hurra! Zapisuje sie na Listonosza!
OdpowiedzUsuń