Z czasów, kiedy
jeszcze publikowałem swoje teksty w Salonie24, wspominam blogera, który
regularnie, w każdą rocznicę wybuchu II Wojny Światowej, zamieszczał tam swój
jeden i wciąż ten sam tekst, a ja pamiętam, że za każdym razem gdy go czytałem,
byłem pod jego wielkim wrażeniem. On naturalnie publikował też inne teksty,
żaden z nich jednak nie był nawet w drobnej swojej części tak poruszający, jak
ten, który dziś wciąż tak bardzo mam w głowie.
Nie wiem, czemu
on to robił. Czy to dlatego, że temat go tak ujął, czy może miał świadomość, że
nigdy wcześniej, ale też już nigdy później czegoś tak dobrego nie napisze, jak
mówię, nie wiem, ja jednak mam dziś odpowiedni bardzo nastrój, by zrobić coś
podobnego, a więc przypomnieć swoją notkę sprzed lat, napisaną dla uczczenia
pamięci Górników z Wujka. Mam mocne poczucie, że ten akurat rok, kiedy władze
Warszawy postanowiły usunąć tablicę upamiętniającą owych dziewięciu
męczenników, jest w sam raz, by tamten tekst odtworzyć ponownie.
Kiedy się myśli o Kopalni „Wujek”,
można sobie wyobrażać, że to jest miejsce robiące wrażenie już na pierwszy rzut
oka, tymczasem prawda jest taka, że tam naprawdę nie ma nic ciekawego. Są te
dwa kominy, podwójny krzyż, pomnik z dziewięcioma krzyżami, jest ten mur, na
nim pamiątkowe tablice, dalej główny budynek kopalni z napisem „Kopalnia
Wujek”, a przed murem te dziwne pudełkowate domy, w których wciąż jeszcze
mieszkają ludzie, pamiętający tamten grudzień sprzed 30 lat. To jest naprawdę
mało ciekawe miejsce. A zatem, kiedy się tam idzie po raz drugi i trzeci, to
właściwie nie ma na co patrzeć i czym się wzruszać, w związku z czym tam się
głównie przychodzi i odchodzi. Jak ktoś ma ochotę, robi jeszcze zdjęcie. Ale
można też sobie usiąść na pobliskim murku i pogapić się w ten mur i ten napis:
„Kopalnia Wujek”. No a potem, jeśli się ma czas i człowiek nigdzie się nie
spieszy, można też zajść do pobliskiego muzeum i od razu zobaczyć, że tam jest
tak samo mniej więcej skromnie, jak na zewnątrz i tak samo jak na zewnątrz nie
ma co liczyć na to, że się usłyszy choćby pojedynczy krzyk. Znajdziemy tam
klasyczną izbę pamięci z kilkoma zdjęciami, makietą terenu kopalni z dnia
szturmu, jednym przestrzelonym kaskiem, figurą zomowca w pełnym rynsztunku i tą
salą projekcyjną, gdzie się wyświetla dokument o tym, jak to swego czasu
polskie państwo zabiło dziewięciu górników.
Ale można tam też przy odrobinie szczęścia
spotkać człowieka nazwiskiem Stanisław Płatek, który może nam opowiedzieć o
tamtym dniu dokładnie tak jak go zapamiętał, a zapamiętał bardzo dobrze. Otóż
kiedy na „Wujku” wybuchł strajk, on miał trzydzieści lat, żonę i syna i w
krytycznym momencie, kiedy się pochylał nad rannym kolegą, został trafiony w
ramię zomowską kulą i to pewnie uratowało mu życie, bo gdyby nie zwrócił uwagi
na kolegę, ale zajmował się sobą, dostałby z boku w okolice brzucha i dziś nie
opowiadałby nam o 16 grudnia 1981 roku.
A tak opowiada nam Stanisław Płatek,
że w sumie w tamtych starciach brało udział 3 tysiące górników, że z tych
dziewięciu, pięciu dostało w głowę, a dwóch w serce, i że jak go wieźli karetką
pogotowia, to milicja karetkę zatrzymała, wyciągnęli go stamtąd i on pamięta,
jak przed nim stanął wysoki bardzo milicjant i chciał mu wlać, ale między
milicjanta a niego wszedł wojskowy lekarz i go przed tym ciosem zasłonił.
A my sobie nagle uświadomimy,
że te 3 tys. ludzi, to nie byle co. To musiała być walka, jakiej współczesny
świat nie widział. 3 tys. ludzi – takiego starcia nie było nawet w Powstaniu
Warszawskim. Proszę pamiętajmy o tym, kiedy będziemy wspominać tamten dzień, bo
to jest coś. To jest naprawdę coś.
Książka się
pisze. Powinna być na nowy rok gotowa. Dziękuję za wsparcie.
"... 3 tys. ludzi, to nie byle co. To musiała być walka, jakiej współczesny świat nie widział. 3 tys. ludzi ..."
OdpowiedzUsuńTo jest bardzo celna refleksja. Tym bardziej, że w żadnym przypadku ci robotnicy to nie był po prostu tłum jak oglądane teraz w ichnich żółtych kamizelkach.
A kto po drugiej stronie? Na czym polegała ich przewaga? Czy na organizacji, lub może na uzbrojeniu?
Absolutnie nie. Ich przewaga polegała na ichniej zgodzie na popełnienie mordu w takich rozmiarach, jak im wyjdzie w toku.
Moim zdaniem była to zgoda umyślna, a nie ewentualna. Ewentualna była tylko liczba ofiar. Ta kopalnia została wytypowana do tego, co w kręgach wyspecjalizowanych określa się mianem "pokazuchy".
"Dowodu procesowego" mi nie potrzeba. Po prostu bez wcześniejszego a ścisłego przygotowania do zorganizowanego mordu nie doszłoby, a już na pewno nie doszłoby później do zorganizowanego zatarcia odpowiedzialności.
Oczywiście. Decyzje zapadły w ścisłym kierownictwie LWP i partii w porozumieniu z władzą radziecką. Nikt by się nie odważył na taką samowolkę a po drugie tam nie było takich co mieli jakieś swoje pomysły. Było ma sztywno i każdy ślepo wykonywał rozkazy.
Usuńcrimsonking
@crimsonking
UsuńZ tym, że zorganizowanie nastąpiło z pewnością grubo wcześniej. W biegu to nie dałoby się zrobić. Popieprzyłoby się.
Musiał być "plan-konspekt".
Użycie broni z ostrą amunicją zawsze jest efektem rozkazu.
UsuńNajpierw do się dostaje z magazynu a potem idzie z tym na miasto i nikt sam sobie takich rzeczy nie robi bo ma taki pomysł w głowie.
@Remo
UsuńW tym przypadku należało jeszcze zorganizować taktyczne współdziałanie kilku oddziałów zwartych. Ci, którzy mieli zabijać nie poszli tam sami.
Tekst warty powtarzania.
OdpowiedzUsuńWażny fragment:
"Otóż kiedy na „Wujku” wybuchł strajk, on miał trzydzieści lat, żonę i syna i w krytycznym momencie, kiedy się pochylał nad rannym kolegą, został trafiony w ramię zomowską kulą i to pewnie uratowało mu życie, bo gdyby nie zwrócił uwagi na kolegę, ale zajmował się sobą, dostałby z boku w okolice brzucha i dziś nie opowiadałby nam o 16 grudnia 1981 roku."