piątek, 1 kwietnia 2016

Protokoły Mela Gibsona, czyli "Wyborcza" na Golgocie

„Pasję” Mela Gibsona obejrzałem pierwszy raz, podobnie jak większość z nas, jeszcze przed wielu laty, kiedy film zawitał do Polski i tu miał swoją premierę. Obejrzałem go wtedy tak naprawdę trzy razy. Pierwszy raz poszedłem sam, żeby się zorientować, w czym rzecz, potem wziąłem dzieci, a na końcu udałem się do kina z żoną. Obejrzałem ten film, uznałem go za bardzo dobry i oddałem się studiowaniu kolejnych ataków, jakie przeciwko Gibsonowi zaczęły kierować kolejne autorytety. Był to, jak wiemy, rok 2004, a ja muszę przyznać, że od tego czasu „Pasji” Gibsona nie oglądałem. Owszem, oglądałem jego stopniowy osobisty i artystyczny upadek, dość konsekwentny, z jedną krótką przerwą na znów znakomite „Apocalipto”, „Pasji” jednak ponownie już nie oglądałem.
I proszę sobie wyobrazić, że w minione Święta znalazłem ten jeden moment, kiedy człowiek nagle dochodzi do wniosku, że nic na niego nie czeka i może zrobić to, na co ma ochotę i puściłem sobie „Pasję” Mela Gibsona. Najpierw oglądałem ów film sam, potem dołączył do mnie mój syn, po pewnym czasie jeszcze córka i tak go obejrzeliśmy do końca. I dziś, jeśli postanowiłem napisać ten tekst, to głównie po to, by ogłosić, że moje odwieczne przekonanie, iż największym filmem w historii światowej kinematografii jest „Ojciec Chrzestny”, staje się niniejszym nieaktualne. Po obejrzeniu po latach filmu Gibsona, bez tamtych emocji, na spokojnie, pragnę zadeklarować, że „Pasja” Mela Gibsona to film najwybitniejszy w sposób oczywisty. „Pasja” Gibsona nie dość że nie zawiera choćby jednego błędu, jednego momentu, kiedy widz myśli sobie, że, no owszem, fajnie, ale tym razem się nie udało, to trzeba powiedzieć, że tam akurat każdy – dosłownie każdy fragment – jest największy jednoznacznie i bez jednej wątpliwości. Od pierwszego momentu do końcowych napisów, w filmie Gibsona najlepsze jest wszystko. „Pasja” Gibsona to dzieło skończone i takim pozostanie, jeśli świat to wszystko wytrzyma, nawet za tysiąc lat.
Obejrzeliśmy ów film, a jako że było już po drugiej w nocy, poszliśmy spać, a ja na drugi dzień, przypomniawszy sobie wspomnianą wcześniej, a prowadzona głównie przez „Gazetę Wyborczą” i środowiska powiązane, akcję publicznego zohydzania Gibsona, postanowiłem odszukać w sieci ślady tamtej nagonki i, owszem, trafiłem na dwa teksty, oba w „Wyborczej”: jeden relacjonujący zorganizowaną w Krakowie dyskusję tak zwanych „autorytetów” na temat filmu, podczas której Agnieszka Holland określiła film, jako „kicz”, a ksiądz Boniecki zarzucił mu historyczną nieścisłość, bo w Ewangeliach Męka Pańska jest pokazana bardzo „powściągliwie”, i drugi, autorstwa Artura Domosławskiego, zatytułowany bardzo jednoznacznie „Protokoły Mela Gibsona”.
Nie będę tu przypominał, o co „autorytety” miały wówczas pretensje, bo to tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia, faktem jest przede wszystkim to, że praktycznie wszyscy ci, którzy wówczas kreowali to co nazywamy opinią publiczną, określili film Gibsona, jako porażkę. Porażkę historyczną, teologiczną, moralną i wreszcie artystyczną. Wszyscy ci, którzy zgodzili się wziąć udział w dyskusji na temat „Pasji”, stwierdzili jednogłośnie, że Gibson nakręcił film nieprawdziwy i zły, który tak naprawdę powinien zostać zakazany.
Obejrzałem po 12 latach „Pasję” Mela Gibsona i, jak wspomniałem, jest to moim zdaniem najlepszy film w historii kina i telewizji, włączając w to drugi sezon „Fargo” i wszystko, co komukolwiek przyjdzie jeszcze do głowy. Obejrzałem ten film, przypomniałem sobie, jak on został potraktowany wtedy i jak ten przekręt wpłynął na dalszą karierę Mela Gibsona i nagle sobie uświadomiłem, że gdybyśmy mieli uznać sposób, w jaki świat postąpił z tamtym filmem, jako symbol, to wszystko to, z czym zderzamy się dziś, czy to w przestrzeni globalnej, czy zaledwie tu, w naszej Polsce, stało by się nagle takie proste i oczywiste. Jeśli bowiem oni wtedy potrafili bez mrugnięcia okiem, z podniesionym czołem i z czystym spojrzeniem ogłosić „Pasję” Gibsona jako film zły, to znaczy, że granice nie istnieją. Właśnie tak. Tu granice przestały istnieć. Tu oni pokazali, że oni akurat są gotowi na wszystko.

Zapraszam wszystkich do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupić moje książki. Szczerze polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

17 mgnień wiosny, czyli o funkcji dupy i pieniądza w życiu człowieka pobożnego

         W ostatnich dniach prawa strona internetu wzburzyła się niezmiernie na wieść, że Tomasz Terlikowski wraz ze swoją małżonką Małgorza...