poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Toyahowa pisze do Michnika

Zgodnie z przedwczorajszą obietnicą, przedstawiam list, jaki moja żona napisała do rzeszowskiej gazowni i przez co, niespodziewanie zupełnie, została nieodwołanie kolejnym pisarzem. Miejmy nadzieję, że na dobre.

Kocham Przemyśl, rodzinne miasto mojej Mamy. Nie mieszkałam tu nigdy na stałe, ale przyjeżdżam od urodzenia: najpierw do moich Dziadków, teraz do Wujka. Najpierw z Rodzicami, potem z narzeczonym, mężem, z dziećmi, ostatnio - sama.
W tym roku przyszedł mi do głowy pomysł zwiedzania moich ulubionych okolic na rowerze. Przemyśl - miasto turystyczne, jaki problem?
I tu się zaczyna opowieść.
„Wypożyczalnia rowerów ul. Sanocka 8a” - taka płachta wisi na płocie hotelu Accademia. Ok, poszukamy gdzie to. Faceci w piwiarni przy hotelu mówią, że to musi być przy lodowisku. Pani przy lodowisku (tor gokartowy; sennie i pusto) mówi, że ten pan, o tamten, będzie wiedział, ale trzeba obejść ogrodzenie, wyjść z powrotem na ulicę i tam wołać. Pan nie reaguje na wołanie, szukam dalej. Na nowym wodnym placu zabaw gwarno i wesoło; zaczepiam pana, najwyraźniej z obsługi: „Jakie rowery, on nic nie wie. Może na Polonii”.
Polonia. Dużo rowerów, wyraźnie należących do piłkarzy, przyszłych i obecnych.
Pani z obsługi nic nie wie: może w tamtej budzie? Tam, gdzie opony?
Poszukamy budy. I opon też poszukam, ja chcę pojeździć po przemyskich ścieżkach rowerowych! Ja chcę szlakiem twierdzy Przemyśl!
Są opony, jest pan, miły jak wszyscy poprzednio, i pomocny. A tak, tu stała taka buda, ale już jej nie ma. Była buda, nie ma budy, co robi reklama na płocie nawet go nie pytam, on ma swoje opony.
Hotel Accademia, recepcja. Przepraszam pana, gdzie w Przemyślu można pożyczyć rower? Hmmm (zakłopotanie)... Nigdzie.
A kupić? Jakiś komis? W ostateczności lombard?
A tak, jest lombard na 3 Maja.
Dobra, są wakacje, mój czas nic niewart, idę.
W lombardzie jest rower!!! Zielony!!! Ja go chcę! Można zobaczyć?
No przecież pani widzi.
Ale przez małą szybkę, ja go chcę kupić, muszę zobaczyć z bliska, przejechać kawałek, to używany rower.
Żeby się przejechać trzeba zapłacić. Nie, nie zapłacę dopóki się nie przejadę; robi się nerwowo. No dobra, pani rzecz sprzedać, moja kupić nie kłóćmy się, czy można to siodełko obniżyć? Można, jak pani ma klucz. Aha, więc wyglądam na kogoś kto zasuwa po mieście z kluczami rowerowymi po kieszeniach. Nie, nie mam klucza. To ja może przyjdę jutro jak będzie jakiś pani zmiennik? Dobra, to jutro.
Ekscytacja przygnała mnie pod lombard o 9 rano, jest zmiennik. Fajny, pomocny, obniża siodełko, śmiejemy się z braku wypożyczalni rowerów w Przemyślu. Mogę się przejechać, zostawiam plecak i dalejże po chodniku ulicy 3 Maja. Nie ustaliliśmy odległości, na jaką mogę się oddalić od lombardu i na pewno nie powinnam była odjeżdżać na ponad 50 metrów, ale czy 50, może 70 metrów to za dużo na testowanie roweru? Cholera, za dużo.
Facet z lombardu dogania mnie dość szybko. Eeeeeej proszę pani, co pani, wracamy do sklepu zawołałem policję. Przepraszam pana, chciałam sprawdzić przerzutki, ja chcę kupić ten rower. Co mi pani przepraszam, na policję! Prowadzi pani ten rower do sklepu i tam porozmawiamy z policją. Jak można było tak daleko odjechać! Facet jest tak zły, że zaczynam się go bać. Eskortuje mnie przez chodnik ulicy 3 maja. A tam u pana w sklepie został mój plecak. Co mnie pani plecak obchodzi, idziemy na policję. Jego nie, mnie tak, w plecaku jest kasa na rower, karty, dokumenty, cudze klucze do mieszkania i moje nowe okulary słoneczne warte ze dwa takie rowery.
A co pan powie policji jak już przyjedzie?
Że pani chciała ukraść rower.
A ja powiem, że wcale nie chciałam, zobaczymy co z tym zrobią. Wracamy do sklepu z cholernym rowerem, plecaka nie widać. Aha, został aresztowany przez faceta z lombardu. A mogę sobie z niego wyjąć telefon? Nie! Jak przyjedzie policja! No i super, niech przyjedzie jak najszybciej.
Wychodzę przed sklep, chodzę tam i z powrotem, to się chyba nie dzieje naprawdę. Drzwi lombardu się otwierają, facet prawie rzuca mi plecak: Miłego dnia! Tak powiedział, serio.
Dzwonię do rodziny, opowiadam co się właśnie zdarzyło. Poważnie? Dobrze, że nic ci się nie stało, co to za wariat jakiś.
Ale ja chcę rower.
Parę numerów powyżej lombardu, na 3 Maja jest! Używane rowery, serwis sprzedaż, stoją jacyś młodzi faceci na ulicy, rozmawiają, fajni. Ma pan może jakieś używane rowery? Nie, w tej chwili nie mam. Oj, a gdzie w Przemyślu można wypożyczyć rower? Ja wypożyczam! O jak super, i pożyczyłby mi pan? Tak, 50 zł dziennie. 50? Pan żartuje? Nie, serio. A jak mi pani połamie przerzutkę? To są górskie rowery! A jak panu nie połamię to też 50? Też. I ma pan klientów na to? Mam. O kurde co za frajerzy.
Chyba chciał się mnie pozbyć, nikt przy zdrowych zmysłach nie wypożyczy roweru za 50 zł dziennie.
Spaceruję dalej. Jest lombard przy Grunwaldzkiej! Oj, tylko złoto i biżuteria, pech.
Jest jeszcze jeden! Jest rower!!! Jest fajna, naprawdę fajna dziewczyna. A mogę się przejechać, bo przed chwilą facet mnie prawie położył na ulicy? Na pewno mogę? Mogę. Jadę.
Rower ok, ale nie w moim typie, crossowy. Jadę nad San i z powrotem. Dziękuję, to ja się jeszcze zastanowię; może do Tesco? Jasne przecież nie musi pani brać. W trakcie rozmowy rower tanieje, o jak fajnie.
Rynek. W rynku sklep sportowy, same plecaki, kurtki. Bardzo miła pani mówi mi, że rowery to o, tam, na Fredry. I na Mickiewicza, za dworcem, tam też coś jest.
Na Fredry bardzo mi się podoba, sklep prowadzą bardzo mili pasjonaci, rozmawiamy chwilę; mają używaną damkę bez przerzutek i jakiś inny rower, bez koła. Zastanawiam się przez chwilę, czy wolę bez koła, czy bez przerzutek, co mi uświadamia, że determinacja zaczyna powoli panować nad rozsądkiem. Dziękuję, do widzenia.
Mickiewicza. O tak, na Mickiewicza jest super! Krzątają się bardzo mili faceci, uśmiechnięci, pomocni. Są używane rowery. Damki z przerzutkami. Mogę się przejechać, ale czy na pewno, bo wie pan jeden taki dzisiaj rano. Mogę. Francuski rower Peugeot bardzo mi się podoba, trochę cienkie koła, ale jest ok. Potargujemy się trochę? A, to z szefem. Szef trochę spuszcza, to ja idę do bankomatu.
Przepraszam was, Panowie z Mickiewicza, że nie wróciłam z bankomatu. Serio byliście super, ale pomyślałam idąc po gotówkę, że tamten crossowy jest trochę tańszy, ma więcej przerzutek i może się nauczę jeździć w skłonie.
Wracam na Grunwaldzką. O, wróciła pani do mnie; skoro tak spuszczam jeszcze dwie dychy tylko niech pani nie zapomni o tym wariacie napisać.
No to napisałam, nie tylko o nim.

http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/1,34975,18507394,przemysl-to-sie-nie-moglo-dziac-naprawde-list-czytelniczki.html

Przypominam, że nakład mojej książki „Marki dolary banany i biustonosz marki Triumph”, w której między innymi opisałem początki mojej kolaboracji z „Gazetą Wyborczą” jest już prawie wyczerpany. Proszę się pospieszyć. I ta i inne książki są do nabycia w księgarni na stronie www.coryllus.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...