Muszę się przyznać do pewnej manipulacji. Otóż kiedy w reakcji na swoją rowerową przygodę pani Toyahowa napisała dziś już dość tu popularny tekst i on ją, przyznamy wszyscy, że bardzo nieskromnie, zachwycił, ona w jednej niemal chwili zapragnęła, bym ja go umieścił tu na naszym blogu. Prośba ta była o tyle dla mnie dziwna, że dotychczas, mimo moich naprawdę szczerych wysiłków, moja żona – bo o niej oczywiście tu mowa –zarówno Salonem24, jak i moim tu pisaniem, nie wykazywała dotychczas większego zainteresowania. Ja wiem, że niektórym jest w to trudno uwierzyć, ale takie są fakty. Dla niej, zarówno moje teksty na blogu, jak i moje książki, nigdy nie stanowiły treści życia. A co dopiero coś tak bez znaczenia, jak jakiś Salon24? Każdy w końcu jakoś żyje, prawda? No i kiedy spotkała ją owa przygoda, ona siadła i napisała swój tekst, i poczuła, być może pierwszy raz w życiu, co to znaczy odnaleźć w sobie talent pisarski.
No i niemal w jednej chwili pojawił się problem. Bo co to ma znaczyć, że my tu, czy tam, spotykamy się od siedmiu już lat, kiedy nagle moja żona pisze tekst całkowicie poza tematem i podstawowym sensem tego miejsca, i mówi: „To daj go tam na tym swoim blogu”? A niby na jakiej zasadzie? Z jakim przesłaniem? Wedle jakich to reguł?
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Otóż kiedy tak się zastanawiałem, wedle jakiego klucza ta w sumie nicnieznacząca historia o Przemyślu i jego, jak to ostatnio przyjęło się określać, „humans”, ma się znaleźć na tym blogu, pomyślałem sobie, że nie zaszkodzi wykorzystać tu „Gazetę Wyborczą” i fakt, że tekst Toyahowej – zresztą jak najbardziej za moim podpuszczeniem – został tam właśnie opublikowany. Pomyślałem sobie bowiem, że jeśli ja jakimś cudem połączę ową czystą – w sposób oczywisty wybitną – literaturę ze zjawiskiem pod nazwą „Wyborcza”, możemy przeprowadzić bardzo ciekawy eksperyment i przy jego okazji powiedzieć coś dla nas wszystkich niezwykle ważnego. No i w tym momencie powstał tytuł mojej notki „Toyahowa pisze do Michnika”, który, jak już dziś wszyscy wiemy wywołał furię, jakiej to miejsce nie widziało od czasu gdy jeszcze wiele lat temu opublikowałem tu tekst zatytułowany krótko i zwięźle „Kukiz”.
W czym rzecz? Otóż moim zdaniem, naszym wspólnym nieszczęściem – zwłaszcza w przededniu przejmowania pełnej politycznej władzy w kraju – jest to, że większość z nas nie ma bladego pojęcia, czym tak naprawdę jest „Gazeta Wyborcza”. Wiemy oczywiście, że to jest „gówno”, że Michnik to brat Michnika, że oni kłamią, że manipulują, a nawet i to – i to już bezpośrednio od byłego ich pracownika Cichego – że to jest zwykła żydowska i antypolska agenda, natomiast nie zauważamy, że przy tym wszystkim, „Gazeta Wyborcza” to jest samo jądro tego, czym jest minione 25-lecie tak zwanej „polskiej wolności”. „Gazeta Wyborcza” to jest projekt, który zaanektował całość tego, co powszechnie rozumie się, jako Polskie Państwo. Był czas, kiedy ich łapczywość stała się tak wielka, że można się było obawiać, że oni wchłoną również Polski Kościół… na szczęście, i przyznajmy to, że jak najbardziej naturalnie, bez sukcesu.
Faktem jest natomiast to, że III RP to „Gazeta Wyborcza”, i nie zmienią tego żadne zaklęcia w rodzaju tych najświeższych, że oto Michnik się wystraszył Dudy i to stąd te wszystkie jego dzisiejsze zachowania. Dla „Gazety Wyborczej” i jej opiekunów, wrogiem nie jest ani Kościół, ani Duda, ani Kaczyński, ani nawet jakiś kibic Legii Warszawa; dla Michnika i tych, którzy mu płacą, wrogiem jest faszyzm, oczywiście, że ze szczególnym uwzględnieniem faszyzmu polskiego, ale jednak przede wszystkim faszyzm.
Ja do dziś pamiętam, jak w Gruzji doszło do zmiany władzy i prezydent Saakaszwili został odsunięty od władzy przez w sposób bezdyskusyjny człowieka Moskwy nazwiskiem Bidzina Iwaniszwili, a Adam Michnik pojechał do Tbilisi i nadał stamtąd wzruszającą korespondencję, w której opisywał, jak to naród gruziński został uwolniony od faszystowskiego jarzma i jak owa wolność jest witana przez rozradowaną młodzież na ulicach stolicy. Ja to pamiętam do dziś. Cały wolny świat załamywał ręce nad tym, że po kilku latach nadziei na wolność i niepodległość, Putin odebrał niepodległej Gruzji przyszłość, a „Gazeta Wyborcza” triumfowała, że „faszyzm nie przeszedł”. Jaki faszyzm? Gdzie? Skąd? No i wreszcie, co z tym Putinem? A czy to ma jakiekolwiek znaczenie?
I tak to było zawsze i tak to jest dziś. Andrzej Duda wygrywa wybory i Adam Michnik ogłasza, że niestety faszyzm wciąż triumfuje. Tu Orban, tam – trzeba przyznać, że nagle i dość niespodziewanie – Putin, no a tu znowu ten Duda. I to jest początek i jednocześnie koniec zarówno samej analizy, jak i przekazu. Faszyzm! Ale też to tu właśnie jest cały sens tego, co przyjęliśmy określać mianem III RP. Nawet gdy chodzi o kwestie tak pozornie odległe od tego co najważniejsze, jak jakieś in vitro. Chodzi o walkę z faszyzmem, a na czele tego ruchu stoi „Gazeta Wyborcza”. Praktycznie jedyne polityczne, kulturalne i propagandowe III RP. Nie oszukujmy się, proszę. Jeśli bowiem Polska jest dziś tak straszliwie wewnętrznie skonfliktowana, że w wielu domach podczas niedzielnych obiadów panuje przykra cisza, to bezpośrednia przyczyną, owszem, jest to co nam w głowach zasiała poprzedniego wieczoru telewizja, ale na pierwszym miejscu tego wszystkiego stoi „Gazeta Wyborcza” i jej walka z faszyzmem.
No i w końcu dochodzimy do tekstu, jaki moja żona napisała, wysłała jako list do rzeszowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”, a oni jej go wydrukowali. Czy oni to może zrobili w ramach wspomnianej walki z faszyzmem? No, nie żartujmy. W końcu tych szpalt ileś tam jest i trzeba je czymś wypełnić. Nie będzie o rowerach, to będzie o złodziejach w supermarketach. A jeśli o złodziejach było wczoraj, to dziś damy coś o matematycznym geniuszu z Rymanowa, lub Leżajska. W ramach walki z faszyzmem natomiast z całą pewnością zostały zorganizowane niedawne obchody rocznicy Powstania Warszawskiego, kiedy to Wojciech Waglewski przedstawiał swój muzyczny projekt, Jerzy Owsiak z bandą półprzytomnych durniów ogłaszali swój jedyny patriotyzm, a my płakaliśmy ze wzruszenia, patrząc, jak wreszcie Polska staje się gestem i znakiem. I oczywiście nikomu z nas nawet do głowy nie przyszło, że coś tu śmierdzi.
Pewien niepokój dopiero się pojawił, gdy moja żona opublikowała tekst w rzeszowskiej edycji „Gazety Wyborczej” o swoich rowerowych przygodach.
I tu już będę wracał do samego początku tej opowieści. Otóż ja świetnie wiedziałem, że tak to będzie. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że kiedy napiszę, że Toyahowa opublikowała list w „Gazecie Wyborczej”, to wtedy, w jednym momencie, i na mnie i na nią, rzuci się cała sfora polskich patriotów, którzy jedyne co wiedzą to to, że Michnik to Żyd.
Jednak również i z nimi sobie jakoś poradziliśmy. Co jednak będzie z Polską? No, to jest prawdziwa zagadka.
Wszystkich zachęcam do kupowania moich książek, które są dostępne w księgarni pod adresem www.coryllus.pl, a tych, którzy wciąż czują się przygnieceni bezkresem mojej kolaboracji, chętnie jeszcze dobiję czymś ekstra:
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35017,18113025,Powiedz__o_czym_teraz_myslisz__i_pozwol_na_zdjecie_.html.
Wszystkich zachęcam do kupowania moich książek, które są dostępne w księgarni pod adresem www.coryllus.pl, a tych, którzy wciąż czują się przygnieceni bezkresem mojej kolaboracji, chętnie jeszcze dobiję czymś ekstra:
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35017,18113025,Powiedz__o_czym_teraz_myslisz__i_pozwol_na_zdjecie_.html.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.