Przedstawiam kolejny felieton dla „Warszawskiej Gazety”. Powinien być na dzisiejszy dzień, jak znalazł.
Było tak, że w „Rzeczpospolitej” ukazał się tekst niejakiego – słowa „niejakiego” używam szczerze i bez złośliwych intencji, bo o nim rzeczywiście słyszę po raz pierwszy – Tomasza Krzyżaka, poświęcony osobie i publicznej aktywności, w odróżnieniu od Krzyżaka znanego nam wszystkim, księdza Sowy. Tekst jak tekst, tyle że może mniej ciekawy od tych, które przyzwyczailiśmy się czytać w „Rzeczpospolitej”, no i napisany w sposób, który wskazywałby na to, że Tomasz Krzyżak dopiero wkracza w tak zwane „profesjonalne dziennikarstwo”, i to wkracza bardziej z rekomendacji, niż z powodu autentycznej pasji i naturalnego talentu.
Czy tekst Krzyżaka, pomijając jego wymiar formalny, zawiera jakieś szczególne informacje na temat księdza Sowy, których sami byśmy nie znali i które mogłyby nas w jakiś sposób zainspirować? Nie. Zero. Tam nie ma nic, czego każdy z nas by już wcześniej o Sowie nie wiedział i to nawet nie na poziomie plotek, ale prostych faktów, takich jak ten, że Sowa nie lubi PiS-u i jest zaprzyjaźniony z politykami Platformy Obywatelskiej.
Stało się jednak tak, że ksiądz Kazimierz Sowa, przeczytawszy w weekendowej „Rzeczpospolitej” ów tekst, dostał ciężkiej cholery i napisał do właściciela tytułu Hajdarowicza list, w którym go poinformował, że on sobie takich tekstów jak tekst Krzyżaka nie życzy:
„Grzegorz, jeśli kiedyś będziesz się zastanawiał czy można napisać artykuł o kimś nie zamieniając z ‘bohaterem’ tekstu ani jednego słowa (choć gość mieszka parę przecznic od autora) to podpowiem ci: genialni dziennikarze pracujący w Twojej gazecie potrafią jeszcze więcej. Wiedzą co kto myśli, nawet co powie i dlatego nie muszą tracić czasu na takie pierdoły jak sięganie do źródeł”.
Odpowiedź od Hajdarowicza nadeszła natychmiast:
„Kaziu, przykro mi że mam takich ludzi w redakcji, pozostaje mi mieć nadzieje, że jak najszybciej sami zmienią pracę i wyniosą się z mojej spółki do godniejszej, takiej która wydaje 2 ‘rzetelne’ tygodniki ze stałe malejącym nakładem :) im szybciej tym lepiej (!) pozdr z Machu Picchu”.
Ksiądz Sowa zareagował na to następująco:
„Grzegorz nie przejmuj się niczym, bo nie ma co. Niepotrzebnie ci głowę zawracałem. Odkrywaj Peru!”.
No i znów Hajdarowicz:
„Wracam 2.09, może w euforii do tego czasu wyniesie się do Wróbla, on zbiera takie towarzystwo, właśnie leżę wycięty, bo wlazłem i zlazłem (ku rozpaczy zaczadzonych) z Wayna Picchu”.
Na koniec Sowa:
„Stary! Ja też to zrobiłem parę lat temu! Niezły wyczyn, ale must have!”
A więc tak oto wygląda nowomowa w wydaniu III RP. Tak wygląda to kłamstwo, o którym pisał George Orwell w swojej słynnej powieści. Dwóch kumpli rozprawia sobie o egzotycznych podróżach, a świat jaki znamy dobiega końca.
Prezydent Duda objął urząd, na co „Gazeta Wyborcza” piórem swojego naczelnego złożyła mu życzenia, by zasłużył sobie na szacunek Polaków, tak jak Lech Kaczyński. Oto Euroasia w wersji turbo.
Wszystkich zainteresowanych zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupować wszystkie moje książki, z wyjątkiem pierwszej „O siedmiokilogramowym liściu”, której nakład jest już wyczerpany. Kilka ostatnich egzemplarzy mam u siebie, więc jeśli ktoś sobie życzy osobistą dedykację, proszę o kontakt na adres mailowy toyah@toyah.pl.
Wszystkich zainteresowanych zapraszam do księgarni pod adresem www.coryllus.pl, gdzie można kupować wszystkie moje książki, z wyjątkiem pierwszej „O siedmiokilogramowym liściu”, której nakład jest już wyczerpany. Kilka ostatnich egzemplarzy mam u siebie, więc jeśli ktoś sobie życzy osobistą dedykację, proszę o kontakt na adres mailowy toyah@toyah.pl.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.