piątek, 27 lutego 2015

Dlaczego nie jesteśmy Bohdanem Tomaszewskim?

Jeśli ktoś ten blog czyta w miarę regularnie, wie, że od czasu do czasu pojawia się tu temat sportu i że ja mam do niego stosunek bardzo emocjonalny. I wcale nie chodzi o to, że jestem kibicem którejś z piłkarskich drużyn, czy uważam się za specjalistę w skokach narciarskich, czy w tenisie. Nie chodzi nawet o to, że moje życie w zauważalnym stopniu wokół sportu się kręci. Nic podobnego. Moje zainteresowanie sportem sprowadza się zaledwie – ale może i aż – do bardzo intensywnego przeżywania tego, czym jest tak zwany wyczyn. W związku z tym, jeśli ktoś się spodziewa, że ja się nagle zacznę angażować czy to w spory między kibicami, czy choćby w pojedynki eksperckie dotyczące poszczególnych wydarzeń, może natychmiast przełączyć przysłowiowy kanał. Tu nikt nie ma na co liczyć. To co mnie pasjonuje w sporcie, i powiem szczerze, że stanowi dla mnie niemal największą zagadkę, to jest fakt, że wielu wybitnych kibiców i komentatorów sportowych wydaje się nie zauważać, jak to wspomniany wcześniej wyczyn roztacza przed nami krajobraz, który dla większości z nas jest i fizycznie i intelektualnie wręcz nie do pojęcia. Powtórzę tu coś, o czym wspominałem już jakiś czas temu, ale jak to jest możliwe, że normalny człowiek skacze w dal 9 metrów? Jak to możliwe, że drużyna, która w zeszłym sezonie zdobyła tytuł mistrza kraju, po stracie jednego zawodnika nie jest w stanie wygrać żadnego meczu? Jak to jest wreszcie możliwe, że piłkarz, którego całe życie jest skoncentrowane na dążeniu do tego, by być najlepszym na świecie, nagle nie potrafi strzelić z jedenastu metrów w światło bramki? To są, dla mnie, a więc tak naprawdę kompletnego dyletanta, pytania nie mniej fascynujące, jak te, które zaprzątają ostatnio naszą uwagę, a więc, jak to się dzieje, że w niedawnych wyborach w Katowicach większość wyborców zdecydowała się głosować na jakiegoś Krupę, a nie na Sośnierza, który od Krupy był w sposób oczywisty, obiektywny i bez porównania lepszy?
Dziś dowiedzieliśmy się, że zmarł Bohdan Tomaszewski, człowiek, który dla mnie, zupełnie niezależnie od wszystkiego innego, w tym środowisku od zawsze był dla mnie kimś, kto sport autentycznie kochał i doskonale czuł jego niezwykłą zupełnie naturę. Zmarł ten nasz Tomaszewski, a ja sobie pomyślałem, że skoro tak, to ja opowiem coś, co gdy idzie o wrażenia sportowe przeżyłem ledwo co wczoraj wieczorem.
Oto ze względu na autentyczną pasję mojej starszej córki, oglądaliśmy mecz między Liverpoolem i turecką drużyną o nazwie Besiktas Stambuł, który „nasi” przegrali. Nie będę tu opisywał całego kontekstu meczu, a tym bardziej jego przebiegu, rzecz jednak w tym, że Liverpool spotkanie przegrał w tak zwanych karnych, a tym, który decydującego karnego nie strzelił był piłkarz nazwiskiem Lovren. I tu bym chciał wrócić do tego, o czym pisałem wcześniej. Bramka ma szerokość ponad siedem metrów i wysokość niemal 2,5 metra, przed nią w odległości 11 metrów stoi człowiek, którego nie dość, że całe życie obraca się wokół kopania piłki, to jeszcze, tak się składa, jest jednym z czołowych piłkarzy na świecie, i w decydującym momencie on nie dość, że nie potrafi kopnąć piłki na tyle mocno i sprytnie, by zdobyć gola, to jeszcze nawet nie jest w stanie skierować jej w światło bramki. W tej sytuacji, ja się już tylko zastanawiam, z jak strasznymi napięciami mamy tu do czynienia i to niekoniecznie związanymi z tą jedną chwilą, ale i z całą psychiczną konstrukcją zawodnika i z innymi uwarunkowaniami, o których my tutaj nawet nie mamy pojęcia, że on w tym jednym momencie zachowuje się, jak amator. Powtórzę to bardzo chętnie: dla mnie kwestia ta jest prawdziwie fascynująca.
Ale to co mnie być może fascynuje jeszcze bardziej, to fakt, że autentyczni kibice sportowi, ludzie, wydawało by się, nie dość, że znacznie bardziej ode mnie zaangażowani w te pojedynki, to jeszcze bez porównania bardziej ode mnie fachowi, ni stąd ni z owąd zaczynają się zachowywać, jak nie przymierzając moja ciocia ze wsi, której gdyby pokazać, jak Lovren nie trafia do bramki, zawołałaby: „Co za patałach! Nawet ja bym tę piłkę kopnęła jak trzeba”.
Tu w Salonie24 mamy blogera Karlina, który przedstawia się nam, jako miłośnik sportu, ze szczególnym uwzględnieniem tenisa, a który znaczną część swoich refleksji poświęca na pouczanie czy to Agnieszki Radwańskiej, czy Jerzego Janowicza, co oni powinni robić, żeby osiągać lepsze wyniki. Radwańska i Janowicz należą do najlepszych tenisistów na świecie, ich trenerzy należą do najlepszych trenerów na świecie, do najlepszych na świecie, jak podpowiada czysta logika, zapewne należą ich fizjoterapeuci i psychologowie. Jeśli wszystko się układa pomyślnie, mówimy, że cały ten układ zadziałał, kiedy natomiast coś nie wyjdzie – a nie wyjść może z setek różnych przyczyn – mówimy, że trzeba było to, tamto albo ewentualnie jeszcze coś innego zrobić inaczej. I przyznam szczerze, że ja wobec tego typu zachowań jestem bezradny. A skąd my do ciężkiej cholery możemy wiedzieć, co trzeba było zrobić, skoro nie wiedzieli tego nawet oni? Skąd my tak naprawdę możemy wiedzieć cokolwiek, gdy gra się toczy na poziomie, który dla nas jest zwyczajnie niedostępny?
Wczoraj oglądaliśmy ten mecz Liverpoolu z Turkami i przyszedł moment, kiedy wiadomo było, że o wszystkim rozstrzygną rzuty karne. Pamiętam, że jeszcze kiedy byłem dzieckiem, ktoś mi powiedział, że kiedy jest rzut karny, bramkarz nie ma żadnych szans i ja te naukę pamiętam do dziś, również wtedy, gdy oglądam mecz między dwiema największymi drużynami na świecie i każdy kolejny zawodnik podchodzący do piłki pudłuje. I wtedy zawsze wpadam w ten mój szczególny sportowy nastrój i zaczynam się zastanawiać, co się musi dziać w głowie takiego Messiego, Gerrarda, czy Lewandowskiego, kiedy oni nagle muszą spudłować.
Nie wiem, ilu z nas interesuje się piłką nożną na tyle, by wiedzieć tego typu rzeczy, ale zanim rozpocznie się strzelanie karnych, obie drużyny przez jakieś pięć, czy więcej minut naradzają się co do tego, kto, w jakiej kolejności i jak, będzie te karne strzelał. A ja się zastanawiam, czemu do jasnej cholery, oni nie mogą normalnie stanąć jeden za drugim przed bramką i pakować piłkę tu, tam, albo jeszcze gdzie indziej. Wedle uznania. Sam przecież widziałem, jak niektórzy z nich z trybun stadionu potrafią trafić piłką do ustawionego na boisku kosza. A jednak, gdy przychodzi ten moment, okazuje się, że to jest zwyczajnie za trudne. Mimo że oni się do tego szykowali przez całe pięć minut.
Wczoraj zawodnik Liverpoolu Lovren w decydującym momencie spudłował. Kopnięta przez niego piłka poleciała parę metrów nad bramką i ja mam wrażenie, że świetnie wiem, co się stało, i tę wiedzę przeżywam niezwykle mocno. To czego jednak nie rozumiem, to to, dlaczego tego nie wiedzą ludzie, którzy się nam przedstawiają, jako fani sportu, kibice piłkarscy, specjaliści i pasjonaci, i to do tego stopnia, że to oni dziś zapełniają najróżniejsze fora dyskusyjne obrzucając tego idiotę Lovrena najgorszymi wyzwiskami, a razem z nim, drugiego idiotę, trenera Liverpoolu, i tych durniów, jego kolegów, którzy zgodzili się, by to on decydował o wszystkim w sytuacji tak dramatycznej? I krzyczą: „Czemu nie strzelał Sterling?” I ani im do głowy nie przyjdzie, że Sterling być może nie strzelał, bo się bał i prosił, by go tym razem z tego obowiązku zwolnić. I znów pojawia się pytanie: dlaczego nie wiedzą tego oni, a wiem ja?
Moja córka, jak już wspomniałem, kibic FC Liverpool, martwi się tym Lovrenem, że czemu akurat on i że oni teraz go będą jeszcze bardziej nienawidzić, wciąż siedzi na internetowej stronie polskich fanów Liverpoolu, gdzie jak się domyślam gromadzą się ludzie, dla których sport jest dokładnie taką samą fascynacją, jak dla nas polityka, media, społeczeństwo, religia i co tam jeszcze, ludzie, którzy na sporcie znają się, jak mało kto, co więcej, ludzie, którzy są zagorzałymi kibicami Liverpoolu, czyta te wszystkie komentarze i w pewnym momencie, widząc, jak któryś z tych specjalistów zaczyna wymyślać Lovrenowi od durniów, którzy nie są w stanie trafić piłką do bramki, zwróciła mu uwagę na to, że parę dni temu karnego nie strzelił sam Messi. I na to natychmiast otrzymuje odpowiedź: „Jak śmiesz porównywać Lovrena do Messiego?”, a niemal w tym samym momencie kolejny jej odpisuje: „Gdyby w firmie, gdzie jestem kierownikiem, ktoś tak zawalił, to bym go tak opieprzył, że by się posrał”.
Mam dobrą wiadomość dla tych czytelników, którzy nie rozumieją, czemu ja się postanowiłem dziś zająć czymś tak błahym, jak piłka nożna, a dotrwali do tego momentu. Otóż my jak zawsze staramy się maksymalnie poszerzać pole rozmowy. I tu akurat ja mam wrażenie, że w tym wypadku, jak na dłoni, mamy pokaz tego, co nas dręczy już nie tylko w sporcie, ale w ogóle w życiu. Otóż z każdej strony jesteśmy odtoczeni przez ludzi gnuśnych, leniwych i tak naprawdę podłych. I przepraszam bardzo, ale to nieszczęście wymyka się wszelkim, tak przez nas ulubionym, podziałom. Tu się świetnie poczuć może każdy z nas. Nawet bloger Karlin. On tak jak my będzie głosował na Dudę. Podobnie jak tamten nieznajomy, który się oburzył na moje dziecko, że ono ma czelność porównywać Lovrena do Messiego. No i jak wielu z tych, co uważają, że ja tu się nagle zacząłem emocjonować nie swoimi sprawami, bo albo ktoś mnie wczoraj zdenerwował, albo umarł Bohdan Tomaszewski, a ja postanowiłem, że to jest okazja, by napisać coś o sporcie.

Zapraszam wszystkich na stronę www.coryllus.pl, gdzie sprzedajemy nasze książki, w tym moją najnowszą kolekcję felietonów z tego bloga pod tytułem „Palimy licho…”. Szczerze zachęcam.

2 komentarze:

  1. Co "siedzi" w głowie sportowca w takim momencie? Wspomniany Messi nie wykorzystał już trzech z ostatnich sześciu rzutów karnych, co jest wynikiem fatalnym (opinia Bena Lyttletona, eksperta w sprawach związanych z rzutami karnymi oraz autora książki "Dwanaście jardów, sztuka i psychologia perfekcyjnego karnego"). W przedostatnim meczu ligowym zastąpił go Neymar i... też nie trafił.
    Przy seriach rzutów karnych, podczas tych "narad przed" bramkarze często otrzymują informacje od sztabów szkoleniowych o preferencjach strzeleckich piłkarzy przeciwnej drużyny. Sami strzelcy też ustalają kolejność i wybierają tych, którzy czują się najpewniej (a jak widać ta pewność siebie jest decydująca). Znaczenie tej kolejności uświadomiłem sobie, widząc serię rzutów karnych z ME w 2012. roku w meczu Portugalia - Hiszpania. Cristiano Ronaldo miał wykonywać karnego jako ostatni w swojej drużynie, lecz przez pudła kolegów w ogóle nie miał okazji podejść do piłki.
    https://www.youtube.com/watch?v=4MlWHLtiOl0

    Co do Liverpool FC, to wciąż mam w pamięci finał Ligi Mistrzów (2005).

    OdpowiedzUsuń
  2. @Jacek Dydyński
    Właśnie o to mi chodziło. Sam bym tego lepiej nie potrafił przedstawić.

    OdpowiedzUsuń

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

O porażkach zbyt późnych i zwycięstwach za wczesnych

       Krótko po pażdziernikowych wyborach rozmawiałem z pewnym znajomym, od lat blisko w ten czy inny sposób związanym ze środowiskiem Praw...