niedziela, 11 stycznia 2015

Przypowieść o jednym talencie - wersja hard

Niewykluczone, że mój kumpel Coryllus się na mnie za to obrazi, ale chcę dziś porozmawiać o pewnej rzeczy, która mnie od pewnego czasu bardzo prześladuje i żeby to wszystko jakoś sensownie zacząć, muszę wspomnieć o karykaturzyście Marku Raczkowskim. Kłopot polega na tym, że ja, w odróżnieniu od Coryllusa, który uważa je wręcz za symbol dna, ja obrazki Raczkowskiego lubię, w tym niektóre nawet bardzo. No ale trudno. Jest jak jest i tego nie zmienimy. Ja rysunki Raczkowskiego i humor, który one wyrażają lubię, czasem nawet bardzo.
Jest jednak coś jeszcze, co gdy chodzi o Raczkowskiego, robi na mnie autentyczne wrażenie i wcale wbrew pozorom nie chodzi mi o to, że to jest satanista, który swego czasu Maciejowi Zembatemu kupował narkotyki i płacił za dziwki, a dziś nie jest w stanie wydusić z siebie jednego słowa, by przy okazji nie szydzić z wartości, w czym przypomina postaci takie jak Abelard Giza, Maria Czubaszek, czy Maciej Maleńczuk, ale o to, że on najwyraźniej jest prostym jak kołek w płocie idiotą. Miałem parę dni temu okazję oglądać, po raz pierwszy w życiu zresztą, Raczkowskiego w telewizji, jak siedzi i gada, i powiem szczerze, że byłem wstrząśnięty. Program nazywał się „Kropka nad i”, obok Raczkowskiego w studio był jeszcze Ryszard Kalisz i ja pierwszy raz w życiu spojrzałem na Kalisza, jak na kogoś zupełnie normalnego. Oczywiście, częściowo była ta moja reakcja na zachowanie Raczkowskiego, który robił wrażenie obłąkanego i to jeszcze obłąkanego, któremu przed chwilą złośliwi ludzie coś w tajemnicy podali do zjedzenia, ale częściowo na reakcję samego Kalisza, którzy przez pierwszą część programu, zanim zdołał dojść do siebie, patrzył na Raczkowskiego, jak na jakiegoś freaka z XIX-wiecznego cyrku, a więc z zaciekawieniem połączonym z przestrachem, i przyznam, że to mi się u niego wydało strasznie ludzkie.
O co chodzi konkretnie z tym Raczkowskim? Otóż ja bym chętnie dokładniej opisał to co on robił, co mówił i jak mówił, ale jakoś nie potrafię. Wciąż jedyne co mi przychodzi do głowy, to to co już powiedziałem wcześniej, że on zachowywał się, jakby był obłąkany, a to co mówił, robiło wrażenie jakiegoś kompletnie chaotycznego bełkotu. W dodatku przez cały nie mógł się oderwać od stojącego gdzieś tam obok monitora, do którego albo robił miny, albo się krztusił ze śmiechu.
Powtarzam – ja Raczkowskiego jako karykaturzystę i żartownisia lubię, a niektóre z jego obrazków uważam za absolutnie wybitne, ale tym bardziej nie jestem w stanie pojąć, jak ktoś tak inteligentny w tym co robi, potrafi być jednocześnie tak pozbawiony jakiegokolwiek talentu w każdym innym miejscu. Ja już od dawna, znając jego wypowiedzi, wiedziałem, że Raczkowski te dowcipy wymyśla jakąś całkowicie schowaną przed światem częścią swojej natury, natomiast poza tym jest głupi jak but. No a tu się nagle okazuje, że on nie ma nawet tego, co wielu durni ma jak najbardziej, a mianowicie owych pozorów choćby minimalnej układności, która na prostych ludziach robi wrażenie inteligencji. Czyli tego na przykład, co ma Kalisz – człowiek przecież tak samo głupi, zły i gnuśny. A więc nagle się okazuje, że Raczkowski to człowiek z jednym jedynym talentem.
Ktoś mi pewnie od razu wyciągnie przykład Daniela Olbrychskiego, a ja już wyjaśniam. Olbrychski to, owszem, utalentowany aktor, jednak aktorstwo to głównie wygłup; tam nie ma owego elementu, który sprawia, że patrząc na jego występ, możemy nagle sobie pomyśleć, że z tego Olbrychskiego to nie byle jaki umysł. Jeśli on odgrywa jakąś rolę, choćby tak znakomicie, jak w pamiętnym filmie Zanussiego „Zaliczenie”, czy w „Brzezinie” Wajdy, nawet nam do głowy nie przyjdzie uważać, że skoro on nas tak bardzo potrafił wzruszyć, to z niego musi być naprawdę mądry człowiek, by dopiero po usłyszeniu, co on ma do powiedzenia w tak zwanym „realu”, łapać się za głowę z przerażenia. A więc nawet jeśli wiemy, że Olbrychski to, podobnie jak Raczkowski, człowiek o jednym talencie, jakoś to potrafimy znieść. Podobnie jest zresztą z wieloma artystami czy pisarzami, by wspomnieć Macieja Maleńczuka, czy pisarza Chwina.
A tu mamy te obrazki Raczkowskiego, które z całą pewnością wymagały od niego jakiejś pracy umysłowej i przynajmniej na mnie robią wrażenie, jakby to była praca naprawdę solidna, a ów umysł naprawdę oryginalny. Tymczasem okazuje się, że nic z tego, że ta inteligencja, ta bystrość obserwacji, ten dowcip pochodziły bardziej z jego tyłka, niż z głowy. I ja, przyznaje, kompletnie nie rozumiem, jak to urządzenie funkcjonuje.
No ale myślę sobie, że tę zagadkę można jakoś rozwiązać i że ona nie może być aż tak trudna. I oto przychodzi mi do głowy sytuacja odwrotna. Załóżmy, że mamy kogoś, kto nie umie ani śpiewać, ani grać na instrumentach muzycznych, ani pisać pięknych wierszy, czy wzruszających opowiadań, zbijać półek, usmażyć jajecznicy, naprawiać sprzętu AGD, dbać o swoje dzieci, czy choćby płynnie się wypowiadać, w dodatku jest prostym chamem, na którego nawet golden retrievery szczerzą zęby, natomiast jest wybitnym profesorem filozofii, który potrafi pięknie i bardzo głęboko wykładać na temat walki dobra ze złem. A zatem mamy człowieka również o jednym tylko talencie – mądrości. Tak?
Stoją więc przed nami ów profesor, mądry jak jasna cholera, i Raczkowski, jak jasna cholera głupi, i każdy z nich trzyma w ręku ten swój jeden jedyny talent, którego się obaj uczepili jak pijany płotu, a my się zastanawiamy, jak to jest, że ten profesor, skoro taki mądry, nie potrafi usmażyć swojemu dziecku jajecznicy i powiedzieć w windzie dzień dobry, no i czemu, skoro Raczkowski jest taki głupi, potrafi wymyślać – właśnie tak, wymyślać, a nie wydalać spod łokcia – tak nieprawdopodobnie inteligentne żarty?
Dziwny jest ten dzisiejszy tekst. Przyznam się, że piszę go tak, jak nigdy dotąd tego nie robiłem, a więc że tak powiem, „na żywo”, nie mając pojęcia, co mi przyjdzie do głowy za chwilę. Kiedy go zaczynałem, nie wiedziałem nawet, czy będę go pisał dalej, czy tak zostawię i wyrzucę. No i właśnie sobie pomyślałem, że chyba sięgnę do Ewangelii i przypowieści o talentach, a konkretnie do tego nieszczęśnika, który dostał jeden talent i z tym jednym talentem został. Otóż z tego co tam czytamy, wynika jednoznacznie, że jeden talent to jest, jak to pięknie opisuje Ewangelista, „ciemność, płacz i zgrzytanie zębów”, a skoro tak, to znaczy, że jeden talent to nie jest żaden talent. I nie ma znaczenia, czy ów talent rozmnożył się w wybitną myśl, piękne słowo, cudowną piosenkę, wzruszający wiersz, czy fantastycznie sklejony stół, jeśli to jest talent jedyny. Jeśli tam nie ma już nic więcej, to wszystko to jest wyłącznie złudzeniem i pomyłką.
No i w ten niespodziewany zupełnie sposób muszę chyba przyznać rację Coryllusowi, który przez to, że miał okazję przez pewien czas obserwować tego Raczkowskiego z bliska i go odpowiednio dobrze poznać, wiedział przede mną, że te jego obrazki są i głupie i wcale nie tak dobrze narysowane. Inaczej być nie chce. Muszą być przynajmniej dwa. Przynajmniej. Swoją drogą, ciekawe – skoro jesteśmy przy Coryllusie – jak to było z tym Szekspirem. Czy on potrafił coś jeszcze?

Przypominam, że w księgarni pod adresem www.coryllus.pl wciąż są do kupienia moje pierwsze książki wydane jako Toyah. Obie są oferowane po 15 zł i mimo, że już minęło tyle lat, one nie straciły ani jednej literki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.

The Chosen, czyli Wybrani

          Informacja, że PKW, po raz kolejny, i to dziś w sposób oczywisty w obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich, odebrała Prawu ...